Politycy kręcą w filmie
Perypetie twórców filmu o Westerplatte przypominają czeski film. Pokazują przy tym, że system państwowych dotacji na sztukę należy zaorać.
08.09.2008 | aktual.: 16.09.2008 14:12
Żadna polska produkcja ostatnich lat nie wzbudziła takich emocji jak film „Tajemnica Westerplatte”. Jest to też pierwszy po 1989 roku przypadek, gdy politycy tak jawnie interweniowali w sprawie sztuki. Wydawałoby się, że czasy, gdy działacze partyjni i cenzorzy decydowali, który scenariusz zostanie zrealizowany, a który trafi do kosza, to odległa historia. Niestety – jest nawet gorzej niż kiedyś. Za komuny cenzorzy przynajmniej dokładnie czytali to, co im przynieśli artyści. Dziś tak nie jest. Kakofonia, która powstała wokół filmu o bohaterskiej obronie Wojskowej Składnicy Tranzytowej, sprawia, że bardzo trudno oddzielić fakty od plotek i mitów. „Przekrój” podjął taką próbę.
Na pewno wiadomo, że autorem kontrowersyjnego scenariusza jest Paweł Chochlew, 37-letni aktor warszawskiego Teatru Syrena, bez większego doświadczenia filmowego i z zerowym doświadczeniem w pisaniu scenariuszy filmów historycznych. Wiadomo też, że budżet filmu planowany jest na 14 milionów złotych, z czego 3,5 miliona ma dołożyć Polski Instytut Sztuki Filmowej (PISF). Procedury w tej instytucji są takie, że każdy skrypt złożony z prośbą o dotację jest opiniowany przez grono wylosowanych ze specjalnej puli artystów. To ważne, bo dzięki temu wiemy, że opinie o scenariuszu (film jest na etapie scenariusza, zdjęcia miały ruszyć w tym miesiącu) są skrajnie rozbieżne.
Artystom się podoba...
W komisji PISF oceniającej „Tajemnicę Westerplatte” był między innymi Andrzej Grabowski, znany krakowski aktor. Jego opinia jest entuzjastyczna. – Gdy dostałem tekst, przez tydzień nie mogłem zabrać się do lektury – opowiada Grabowski. – Byłem przekonany, że czeka mnie kolejna nuda nadmuchana patosem. Tymczasem to najlepszy scenariusz, jaki czytałem w ostatnich latach! Trzyma w napięciu, znakomicie portretuje ludzi, którzy znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Obrońcy Westerplatte są pokazani jako prawdziwi bohaterowie, ale nie postacie z lukru. Powiem jedno: żałuję, że nie zagram w tym filmie. Dobrze, że chociaż mogłem mu dać najwyższą ocenę – dodaje. Grabowski zastrzega jednak, że nie jest historykiem i nie jest w stanie powiedzieć, które szczegóły filmu są historycznie potwierdzone, a które są literacką fikcją.
– Świetny scenariusz i ważny głos w dyskusji, jak opisywać naszą historię – twierdzi Izabella Cywińska, reżyser teatralny, która była w tej samej komisji. – Oczywiście oceniałam go wyłącznie pod kątem artystycznym, bo takie było moje zadanie. Jestem pewna, że może z tego powstać rewelacyjny film. W tekście scenariusza nie znalazłam nic, co byłoby obrazoburcze – relacjonuje Cywińska. Po chwili namysłu dodaje jednak: – To bardzo mocny, momentami wstrząsający materiał. Zdaję sobie sprawę, że wśród osób starszych obraz może budzić kontrowersje. Jacek Lipski, prezes firmy Pleograf, która ma wyprodukować „Tajemnicę Westerplatte”, w rozmowie z „Przekrojem” twierdzi, że scenariusz to wzór rzetelności. – Jest oparty na 29 pozycjach książkowych, licznych dokumentach i rozmowach z osobami, które znają temat – mówi. Lipski podobnie jak członkowie komisji PISF zapewnia, że w scenariuszu nie ma żadnych scen, które stawiałyby pod znakiem zapytania morale bohaterskich żołnierzy lub obalały mit brawurowej obrony składnicy.
Historykom nie w smak
Krańcowo inne zdanie mają dwaj historycy specjalizujący się w temacie obrony Westerplatte. Andrzej Drzycimski jest autorem monografii dowódcy obrony, majora Henryka Sucharskiego, a Mariusz Wójtowicz-Podhorski prezesem Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej Wojskowej Składnicy Tranzytowej i pełnomocnikiem wojewody pomorskiego do spraw rewitalizacji Westerplatte. W jaki sposób dotarł do nich scenariusz filmu? Zlecenie napisania jego recenzji dostali z kancelarii premiera. Ta zainteresowała się filmem, gdy na początku lata producenci zwrócili się do Donalda Tuska z prośbą o objęcie filmu honorowym patronatem. Przed podjęciem decyzji premier chciał mieć opinię historyków. Kancelaria wybrała właśnie Drzycimskiego i Wójtowicza-Podhorskiego. Na jakich zasadach, nie udało się nam dowiedzieć. A to istotne pytanie. Bo Mariusz Wójtowicz-Podhorski nie ukrywa, że pracuje nad własnym scenariuszem o obronie Westerplatte (ma być gotowy za pół roku). Jeśli wcześniej powstanie film Pawła Chochlewa, z pewnością trudno
będzie znaleźć pieniądze na kolejną produkcję na ten sam temat. Tak czy inaczej, ocena obydwu historyków była miażdżąca dla scenariusza. Ich zdaniem obrońcy składnicy zostali w nim przedstawieni jako pijana hołota, która sika, gdzie popadnie (także pod siebie), biega na golasa, liże karty z gołymi panienkami i co najgorsze – bez wyroku sądu polowego strzela do buntowników. Major Sucharski ma być przedstawiony jako osoba chora psychicznie. – Będę krzyczał w tej sprawie do upadłego. W tym scenariuszu zobaczyłem na Westerplatte tchórzy i pijaków – mówi Andrzej Drzycimski. Ocena Wójtowicza-Podhorskiego była lustrzana. Obaj zarzucili Chochlewowi, że informacje przez niego podane są wyssane z palca.
W gazetach i w Internecie rozpętała się burza, w którą natychmiast włączyli się politycy. Radni PiS z Gdańska zażądali, by władze miasta zabroniły wyświetlania filmu w należących do gminy kinach. Sławomir Nowak, szef gabinetu premiera, oświadczył, że zwróci się do ministra kultury z pytaniem, na jakich zasadach film ma dostać państwową dotację. I wreszcie w ostatni czwartek gruchnęła wieść, że minister już rozpoznał sprawę i film nie dostanie ani jednej państwowej złotówki.
Urzędnik zdecyduje
Minister Bogdan Zdrojewski przedstawia nam swoją wersję wydarzeń: – Na początku czerwca producent filmu zwrócił się do mnie z prośbą o dotację i objęcie filmu patronatem. Standardowo wniosek został przesłany do departamentu filmu. Po jego przeanalizowaniu departament przekazał mi negatywną opinię. Przeszkody były głównie natury formalnej: zgodnie z ustawą o kinematografii minister kultury nie ma narzędzi, by finansować produkcje filmowe. Zwłaszcza że ma do tego specjalnie powołaną instytucję, jaką jest PISF. W sprawie patronatu – nie ma w zwyczaju, by minister kultury obejmował patronatem dzieła, które nie zostały jeszcze ukończone. Będąc szefem resortu kultury, muszę stać na straży niezależności twórców, muszę jednak również dbać, by z państwowych pieniędzy nie finansowano dzieł, które mogą zakłamywać naszą historię. Dlatego kiedy pojawiły się kontrowersje wokół scenariusza, zwróciłem się do dyrektor PISF z prośbą o wyjaśnienia, a ta zleciła dodatkowe ekspertyzy historykom – podkreśla Zdrojewski.
Minister nie czytał oryginału scenariusza, zna tylko jego konspekt oraz opinię podległych mu urzędników. Mimo to twierdzi, że doniesienia historyków badających tekst na zlecenie kancelarii premiera są przesadzone. Według wiedzy Zdrojewskiego w scenariuszu nie ma scen alkoholowych orgii, biegania nago czy całowania pornograficznych obrazków. Jest moment, gdy jeden z żołnierzy sika na portret marszałka Rydza-Śmigłego.
Co dalej z „Tajemnicą Westerplatte”? Anna Godzisz, rzecznik PISF: – O pomoc poprosiliśmy kilku historyków. Już dostali tekst do analizy. Ich opinie będziemy znali w ciągu kilkunastu dni. Od treści tych recenzji głównie uzależniamy, czy film dostanie naszą dotację.
Na budżet PISF składają się nadawcy komercyjni (około 75 milionów złotych rocznie) i budżet państwa (prawie 21 milionów złotych). Za te pieniądze założony w 2005 roku instytut miał przywrócić polskiej kinematografii rangę i pozycję na świecie. Jak dotąd na świat przebił się jedynie „Katyń” Andrzeja Wajdy, skądinąd „słuszny” i patriotyczny. Gdy do robienia filmów zabiorą się teraz politycy, z pewnością posypią się nagrody...
Igor Ryciak