Politolog dla WP: Bronisław Komorowski miał rację, że nie przyszedł na debatę
- Jestem zmęczona tą papką - tak prof. Ewa Pietrzyk-Zieniewicz, politolog z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, komentuje debatę przed pierwszą turą wyborów prezydenckich zorganizowaną przez TVP. Według niej po dyskusji kandydatów na prezydenta w głowie został duży chaos i kilka ciekawostek.
- Przewidywania, że wszyscy kandydaci będą walić w prezydenta Komorowskiego się sprawdziły. Więc dobrze zrobił, że nie przyszedł - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Pietrzyk-Zieniewicz. Najbardziej wyróżniał się według niej Grzegorz Braun.
- Aż się wyprostowałam, gdy usłyszałam, że Polska to kondominium pod Żydowskim zarządem powierniczym. To hasła przerażające w XXI wieku w kraju, który ma kilkaset lat kultury politycznej za sobą. Naprawdę nie wiem, czy o takie wyróżnienie się powinien zabiegać kandydat na prezydenta. Jedni będą go mieli za wariata, inni za człowieka szczególnie odważnego. A jeszcze inni, tak jak ja, za taki bardzo marginalny folklor sceny politycznej. I całe szczęście - ocenia Pietrzyk-Zieniewicz i dodaje, że antysemickie wypowiedzi Grzegorza Brauna pachną trybunałem.
Kandydaci mówili bez świadomości, jak mało może dziś w Polsce prezydent. Zdaniem profesor w debacie nie było konkretów, ale też nie mogło być. - Przez dwie minuty nie da się powiedzieć nic poza frazesami i hasłami - konkluduje politolog. Jako przykład podaje kandydata PiS Andrzeja Dudę, którego pełen ogólników przekaz sprowadzał się do tego, że trzeba przegonić PO i wszystko będzie dobrze.
Popierana przez SLD Magdalena Ogórek znów jak mantrę powtarzała, że trzeba zmienić prawo. - Całe szczęście, że tym razem dodała, że chodzi o prawo podatkowe. Wracała do tego nawet przy pytaniach o gospodarkę czy politykę zagraniczną - uważa ekspertka Wirtualnej Polski.
Według Pietrzyk-Zieniewicz w oczy rzuciło się także unikanie dyskusji o polityce zagranicznej przez Pawła Kukiza i Janusz Korwin-Mikkego, który kolejny raz mówił o gangu rządzącym Polską. Adam Jarubas, kandydat PSL, mówił - według politolog - po pierwsze jak kandydat opozycji wytykający błędy rządowi, a po drugie jak kandydat do parlamentu. - Czemu się dziwię, bo jest to człowiek od dawna będący w polityce i zapewne wie, co należy do uprawnień prezydenta - powiedziała.
W temacie obronności mniej więcej wszyscy, zdaniem prof. Pietrzyk-Zieniewicz, mówili jednym głosem. Mocno brzmiały hasła: Polska, armia, siła, sprzęt. - Różnili się tylko tym, gdzie mamy kupować to uzbrojenie. W kraju czy za granicą - zauważa ekspert w rozmowie z Wirtualną Polską.
Również wszyscy chcą nam ulżyć podatkowo. Od zwiększenia kwoty wolnej od podatku, po całkowite zniesienie podatku dochodowego. - Przecież to się musi zbilansować! I szkolić armię, i ulgi podatkowe, i doinwestowanie rodzin, i to, i tamto. Czy oni to policzyli? - pyta politolog i zauważa, że również wszyscy chcieli być antysystemowi.
Na pytanie, czy spotkanie kandydatów było potrzebne, profesor odpowiada, że jeśli po to, by zobaczyć, jak wygląda pan Wilk, Tanajno czy Braun, to tak. - Ale z czegoś takiego nikt z nas się nie dowiedział, jakie są poglądy i kompetencje tych, którzy pretendują do fotela prezydenta - kwituje prof. Ewa Pietrzyk-Zieniewicz, przewidując, że zapewne mało kto dotrwał do końca nudnawej debaty. Jest przekonana, że debata dziesiątki kandydatów nie wpłynie na wynik niedzielnych wyborów prezydenckich.
Mariusz Szymczuk, Wirtualna Polska