Politolodzy i publicyści komentują dezycję premiera
Socjolog Tomasz Żukowski powiedział, że ostatnio Andrzej Lepper bardziej dbał o wizerunek własnej partii niż o losy koalicji. Zdaniem eksperta zachowanie szefa Samoobrony pokazywało, że bardziej mu zależy na wzmocnieniu własnej pozycji niż sprawnym funkcjonowaniu układu rządowego.
21.09.2006 | aktual.: 22.09.2006 03:38
Decyzja o usunięciu Andrzeja Leppera z rządu zapadła już wcześniej i nie była wielkim zaskoczeniem, także dla niego - oceniła publicystka tygodnika "Polityka" Janina Paradowska. Jej zdaniem, możliwe są dwa rozwiązania. Powstanie rząd o mało stabilnym oparciu albo będą przyspieszone wybory. To drugie rozwiązanie - jej zdaniem - jest najlepsze.
Wydaje mi się, że decyzja o tym, że trzeba usunąć Andrzeja Leppera z rządu, zapadła już nieco wcześniej. Nie była ona aż tak wielkim zaskoczeniem. I myślę, że nie była też zaskoczeniem dla Andrzeja Leppera - oceniła w czwartek Paradowska.
Ta eskalacja żądań Andrzeja Leppera była - moim zdaniem - również jego próbą wyjścia z tej koalicji, ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, że natura Prawa i Sprawiedliwości jest taka, że za rok - dwa nie będzie już żadnym samodzielnym podmiotem na scenie politycznej tak, jak nie jest nim dziś Roman Giertych. I w związku z tym też dążył do zerwania (koalicji) - powiedziała publicystka.
W ocenie Paradowskiej, odegrała rolę pewna kalkulacja polityczna Prawa i Sprawiedliwości, które jeżeli chce iść na wybory, to wygodniej mu iść w tej chwili, a nie za kilka miesięcy, przy niższych notowaniach. Ponieważ w tej chwili ma jeszcze szansę na wygraną w wyborach samorządowych, na uzyskanie dobrego wyniku, za kilka miesięcy może być gorzej.
Zdaniem publicystki, możliwe są dwa rozwiązania. Albo w ciągu kilkudziesięciu godzin PiS uda się zebrać 230 głosów w sejmie i powstanie rząd o dosyć mało stabilnym oparciu, ale na tyle wystarczającym, żeby obronić wotum nieufności dla poszczególnych ministrów, albo będziemy mieli to, co jest - wydaje mi się - rozwiązaniem w tej chwili najlepszym, czyli przyspieszone wybory. Stworzą one jednak nową sytuację polityczną. Nawet jeżeli sondaże wskazują, że zmiany będą niewielkie, ale zawsze wybory są nowym otwarciem, nowym polem do rozmów. A w tej chwili to wszystko jest tak zabetonowane, że tu już właściwie żadnego ruchu nie było.
Politolog, prof. Wawrzyniec Konarski z Uniwersytetu Warszawskiego uważa, że jeśli dojdzie do przyspieszonych wyborów, mogą się one odbywać przy bardzo niskiej frekwencji. Jego zdaniem, Polacy są zdegustowani i sfrustrowani konfliktami w koalicji rządzącej i pogłoskami o jej rozwiązaniu. Z kolei według dra Marka Migalskiego do przyśpieszonych wyborów nie dojdzie. Na miejsce obecnej koalicji powstanie nowa.
Zdaniem Konarskiego, dramatem Polaków jest to, że przeżywają sytuację niemal zupełnego rozczarowania wartościami demokracji jako sposobu rządzenia. Najgorszą rzeczą, jaka może nas spotkać jest moment, kiedy demokracja staje się zjawiskiem rozczarowującym - argumentował.
Prof. Konarski uważa, że szefowie każdej z trzech partii współtworzących koalicję - PiS, Samoobrona i LPR - mają zupełnie różne cele.
Celem Jarosława Kaczyńskiego od początku było stworzenie na tyle stabilnego rządu, aby rząd ten mógł umożliwić mu stosowne przygotowanie do przyszłych wyborów. Zupełnie zarzucił natomiast realizację reform, które były wcześniej obiecywane - podkreślił politolog. Jak dodał, celem Andrzeja Leppera było natomiast umożliwienie mu medialnej aktywności - udowodnienia wyborcom, że nawet przyjmując postawę roszczeniową, w istocie realizuje on wcześniejsze obietnice wyborcze. Lepper jest człowiekiem, który zawsze mówi "co", ale nigdy nie mówi "jak" - dodał politolog.
Z kolei szef LPR Roman Giertych - jak mówił Konarski - jest świadomy, że ewentualne wcześniejsze wybory mogą oznaczać koniec jego kariery politycznej oraz kariery partii, którą kieruje. Dlatego też spośród liderów partii koalicyjnych, jest on najmniej zainteresowany jakąkolwiek próbą sił - uważa politolog.
Politolog dr Marek Migalski z Uniwersytetu Śląskiego uważa, że nie dojdzie do przyśpieszonych wyborów. Na miejsce obecnej koalicji powstanie nowa, w której - obok PiS - znajdą się LPR, PSL, kilkunastu "rozłamowców" z Samoobrony oraz dwóch posłów mniejszości niemieckiej - prognozuje Migalski.
Jak analizował, ruch ten jest korzystny dla PiS, bo pozwala mu dalej sprawować władzę. Oni mają przekonanie, że, mówiąc językiem Ludwika Dorna, "historia ruszyła", bo wreszcie uchwycili przyczółki władzy i mogą teraz dopiero w pełni realizować swoje postulaty programowe - powiedział politolog.
Nowa koalicja - mówił Migalski - uratuje też LPR i PSL od prawdopodobnej śmierci politycznej, czyli nieprzekroczenia progu wyborczego w przyśpieszonych wyborach. Dodatkowo - stwierdził - wyrzucenie Andrzeja Leppera z rządu może uczynić z PSL głównego rozgrywającego na wsi, ludowcy odzyskaliby pozycję utraconą na rzecz Samoobrony. PSL może wykorzystać najbliższe trzy lata do przedstawienia się jako dobrodziej polskiego rolnika - idą fundusze unijne, polska wieś ma szansę być zmodernizowana i to właśnie nowy minister rolnictwa Waldemar Pawlak będzie rozdzielał te pieniądze - ocenia Migalski.
Przyznał, że PSL musi co prawda przekalkulować ryzyko, że za jakiś czas mogą nastąpić próby "demontażu" Stronnictwa, tak jak dzieje się to teraz z Samoobroną. Jednak, zdaniem Migalskiego, wybierając między niebytem politycznym a podjęciem takiego ryzyka, ludowcy zdecydują się na to drugie. PSL ma wszystko do wygrania, albo wszystko do stracenia - ocenił politolog.
Nową koalicję - prognozuje Migalski - zasili też kilkunastu posłów Samoobrony, którzy wystąpią z partii Leppera w obawie, że w nowym parlamencie już się nie znajdą.
Zdaniem Migalskiego, to właśnie Lepper najwięcej straci na czekających kraj roszadach politycznych. To byłby koniec Andrzeja Leppera - wróci na wieś upokorzony, jako nieudacznik, nie będzie mógł wejść w swoje dotychczasowe buty chuligana i antyestablishmentowca, bo "stracił dziewictwo", bo on już był, rządził, nie będzie mógł być znowu tym watażką, który staje na barykadach - powiedział Migalski. Perspektywa wcześniejszych wyborów jest odległa, wbrew temu co wszyscy mówią - twierdzi Migalski. PiS wie, że mógłby przegrać wybory, więc nie zagłosuje za własną klęską - dodaje. Politolog zwrócił też uwagę, że zepchnięcie Samoobrony do opozycji uderzy w Platformę Obywatelską. Platforma będzie musiała często głosować tak jak SLD i Samoobrona; to będzie z punktu widzenia Kaczyńskich idealne wepchnięcie PO w ręce postkomunistów. Dlaczego Tusk robi wszystko, żeby nie dopuścić do wcześniejszych wyborów - ocenia Migalski.
Migalski prognozuje, że nowa koalicja może okazać się trwała. PiS realizujące swój program, LPR i PSL ubezwłasnowolnione sondażami i posłowie Samoobrony przywiązani do diet parlamentarnych - wszystkich połączą zbieżne interesy - ocenił politolog.
Profesor Ireneusz Krzemiński uważa, że konflikt pomiędzy Andrzejem Lepperem i Jarosławem Kaczyńskim ma głównie personalny charakter. Socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego podkreśla, że próg wytrzymałości premiera został przekroczony i dlatego zdecydował się on zwrócenie się do prezydenta o odwołanie Leppera z rządu.
Krzemiński podkreśla, że decyzja ta, oprócz personalnego tła, poparta była polityczną kalkulacją. Jego zdaniem, Jarosław Kaczyński liczy, że obietnice objęcia państwowych stanowisk skuszą przedstawicieli innych partii do wejścia na miejsce Samoobrony.
Według socjologa całe zamieszanie spowodowała irytacja prezesa PiS, gdyż to, co postulował Lepper nie zagrażało istnieniu koalicji. Krzemiński uważa, że budżet w takiej wersji jakiej chciał tego PiS, mimo protestów Leppera, zostałby przyjęty. Jego zdaniem wcześniejsze wybory nie są w tej chwili korzystne dla PiS i prawdopodobnie do nich nie dojdzie.