Policja: zareagowaliśmy prawidłowo na informację o podwójnym morderstwie
Nie było opóźnienia w pracy policji po otrzymaniu zgłoszenia o podwójnym zabójstwie, do którego doszło we wrocławskiej kamienicy - takie są wstępne wyniki kontroli Wydziału Kontroli Wewnętrznej Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu, po informacjach o tym, że funkcjonariusze długo zwlekali z przyjazdem na miejsce tragedii.
18.07.2006 | aktual.: 18.07.2006 18:16
Informacje takie przekazywali dziennikarzom mieszkańcy kamienicy. Mówili, że nie mogli się dodzwonić na policję, a potem długo czekali na pojawienie się radiowozu. Jak zapewniał Paweł Petrykowski z biura prasowego dolnośląskiej policji, funkcjonariusze przybyli na miejsce w kilka minut po otrzymaniu zgłoszenia.
Sprawą, oprócz inspekcji komendanta wojewódzkiego policji we Wrocławiu, zajmuje się także Biuro Spraw Wewnętrznych KGP. Jak poinformował komendant główny policji Marek Bieńkowski z wstępnych ustaleń wynika, że doszło do błędu dyżurnego, który nie spowodował jednak "dłuższej zwłoki w podjęciu interwencji przez policję". Wyjaśnił, że policjanci dotarli na miejsce po ok. 13 minutach.
Z dotychczasowych ustaleń wynika, że ta tragedia nie była spowodowana zwłoką w interwencji policji. Błąd dyżurnego polegał na tym, że ponieważ jego komisariat był jednostką niewłaściwą ze względu na miejsce zdarzenia, zamiast przyjąć pełne zgłoszenie i dopytać zgodnie z procedurami, podał dzwoniącemu numer telefonu co opóźniło interwencje o trzy minuty - powiedział Bieńkowski. Jak dodał przeciwko policjantowi wszczęto już postępowanie dyscyplinarne.
Komendant dodał również, że całość materiałów, które zostaną zebrane tej sprawie będzie przekazana prokuraturze.
Policja jest bardzo wyczulona po Włodowie (gdzie w lipca 2005 roku doszło do linczu na 60-letni recydywiście Józefie C. terroryzującym wieś). Na odprawie kadry kierowniczej za jeden z priorytetów przyjęliśmy w obecnych i przyszłych działaniach podniesienie poziomu funkcjonowania służb dyżurnych policji - powiedział.
Wicepremier i szef MSWiA Ludwik Dorn powiedział natomiast, że zwrócił się do szefa policji, by protokół z ustaleń inspekcji komendanta wojewódzkiego policji i BSW, z zachowaniem wymogów dotyczących ochrony danych osobowych, umieszczono na stronie internetowej KGP i komendy wojewódzkiej.
Podkreślił również, że jeżeli kontrola potwierdzi, iż tragedia nie była efektem opóźnień spowodowanych przez policję, zwróci się do Rady Etyki Mediów w sprawie publikacji prasowych, które ukazały się na ten temat.
Ciała kobiety i mężczyzny znaleziono na klatce schodowej pod drzwiami ich mieszkania w kamienicy w centrum Wrocławia. Sprawca zadał im ciosy prawdopodobnie nożem. Rany były widoczne głównie na głowie i klatce piersiowej.
Podejrzewany o to zabójstwo jest syn ofiar. Według policji, po dokonaniu zabójstwa Józef B. zabarykadował się w mieszkaniu. Nie podjął rozmów z negocjatorami. Po wejściu antyterrorystów schował się za wersalką w jednym z pokoi. Potem był już spokojny. Został zatrzymany i przewieziony na komendę. Józef B. nie składa żadnych wyjaśnień. Jak wyjaśnił Petrykowski, nie reaguje na to, co się do niego mówi. Został przewieziony na oddział psychiatryczny wrocławskiego szpitala. Zostanie tam przebadany przez biegłych psychologów i psychiatrów. Policja pracuje nad wyjaśnianiem okoliczności tragedii. Na razie nie wiadomo, kiedy zostanie przeprowadzona m.in. wizja lokalna w kamienicy.
Nieoficjalnie, na podstawie informacji ze źródeł zbliżonych do organów ścigania, PAP ustaliła, że w mieszkaniu rodziny funkcjonariusze znaleźli m.in. zaświadczenie o tym, że 25-latek był leczony psychiatrycznie.
Ciała ofiar znalazła sąsiadka. Kobieta mówiła, że od rana słyszała krzyki dochodzące z mieszkania obok. Słyszałam jak sąsiadka wołała: Pomocy, Józek nie zabijaj nas! Dzwoniłam na policję, ale nie udawało mi się to. Kiedy w końcu się dodzwoniłam, po wyjściu na klatkę zobaczyłam krew i leżących sąsiadów - opowiadała kobieta. Jak relacjonowała, w drzwiach mieszkania ujrzała syna sąsiadów. Chłopak powiedział do niej: Tylko niech pani nikomu nie mówi, że to ja zrobiłem.
Inni sąsiedzi mówili, że słyszeli, jak matka mężczyzny w pewnym momencie wybiegła z mieszkania i głośno krzyczała. Nie wiem kto, bo nie widziałam, ale sąsiadkę na siłę wciągnięto do domu - mówiła młoda mieszkanka kamienicy.
Mieszkańcy są wstrząśnięci tragedią. Nikt nie spodziewał się, że ten "młody chłopak, który zawsze był spokojny, może coś takiego zrobić".
25-latek mieszkał z rodzicami. Na razie nie wiadomo, czy gdzieś pracował. Jego matka była nauczycielką języka polskiego. Chłopak ma jeszcze brata, który prawdopodobnie przebywa za granicą.