Policja: musieliśmy użyć siły wobec napastnika w TVP
Policjanci byli zmuszeni użyć siły wobec
mężczyzny, który we wrześniu wtargnął do gmachu TVP w Warszawie.
Napastnik był pod wpływem narkotyków, groził bronią zakładnikowi - mówił rzecznik prasowy Komendanta Głównego Policji nadkom. Sławomir Cisowski. Gazeta Wyborcza ujawniła, że Adrian M. wyznał, iż
został pobity przez policjantów.
07.10.2003 | aktual.: 07.10.2003 17:24
29 września br. późnym wieczorem 22-letni Adrian M., mieszkaniec Tomaszowa Mazowieckiego, wtargnął do holu telewizji, sforsował barierki i sterroryzował bronią strażnika. Grożąc mu, zażądał wprowadzenia do telewizyjnego studia. Przez ponad dwie godziny przetrzymywał zakładnika, celując bronią w jego głowę.
Po zatrzymaniu mężczyzny okazało się, że broń była gazowa, mimo to cały czas istniało zagrożenie życia strażnika. "Gdyby został oddany strzał z tak bliskiej odległości, strażnik nie miałby szans na przeżycie" - podkreślił Cisowski. Podczas trudnych negocjacji napastnik przynajmniej dwa razy zaczynał odliczanie, grożąc, że za moment zabije zakładnika. Jak mówili policjanci, podczas rozmowy z policyjnym negocjatorem napastnik stawał się coraz mniej agresywny. W końcu funkcjonariusze wykorzystali dogodny moment i obezwładnili go.
"Neutralizacja napastnika zawsze jest wykonywana w takich sytuacjach przez policjantów ze względu na zagrożenie ukrytą bronią lub ładunkiem wybuchowym, którymi może on dysponować" - powiedział Cisowski.
Także psychiatrzy zwracają uwagę na to, że w tego typu sytuacjach tak naprawdę nie można przewidzieć zachowania napastnika. "Do ostatniej chwili nie można być pewnym, jak zachowa się osoba działająca pod wpływem emocji, tym bardziej, jeśli nie wiemy zbyt dużo o danym człowieku, np. czy był poddawany wcześniej badaniom psychiatrycznym" - powiedziała Justyna Wysieńska z warszawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii.
Adrian M. był pod wpływem narkotyków. Nie potrafił wskazać motywów swojego działania - początkowo wyjaśniał, że chciał przed kamerami przeprosić rodzinę za swe postępowanie, później - że przestrzec ludzi przed narkotykami.
Gazeta Wyborcza ujawniła, że Adrian M. wyznał, iż został pobity przez policjantów. Jego obrońca podkreślił w rozmowie z Gazetą, że mężczyzna nie stawiał oporu, sam zwolnił zakładnika i odłożył broń. "Mimo to został ciężko pobity, ma złamany nos"- powiedział mec. Paweł Wasylkowski.
Sprawą zajęła się mokotowska prokuratura, która bada, czy funkcjonariusze przekroczyli uprawnienia. Prokurator rejonowy Zbigniew Żelaźnicki podkreślił, że podstawą wszczęcia postępowania były wyjaśnienia podejrzanego i "inne dowody zebrane w toku postępowania". Dodał, że prokuratura planuje przesłuchanie zarówno antyterrostów biorących udział w zatrzymaniu, jak i innych osób, które mogą coś powiedzieć w tej sprawie.