Polak zatrzyma Trumpa? Oto Tom Malinowski, nowa nadzieja Demokratów
We wtorek Amerykanie głosują w wyborach, które mogą zadać bolesny cios prezydenturze Donalda Trumpa. Jedną z największych nadziei opozycji jest Tomasz Malinowski, urodzony w Słupsku były dyplomata. - To dobry człowiek, który przyczynił się do obecności Polski w NATO - mówi WP były ambasador USA.
Od 38 lat okręg nr 7 w stanie New Jersey - jeden z najbogatszych w kraju - był dla Demokratów twierdzą nie do zdobycia. Od środy może się to zmienić, bo dużą szansę na jej sforsowanie i wejście do Kongresu ma Polak, Tomasz (Tom) Malinowski. Demokraci mają nadzieję, że wtorkowe wybory do Kongresu zakończą "niebieską falą", która pochłonie Republikanów i pomoże im przejąć kontrolę nad Kongresem. A wyścig w New Jersey jest typowany przez ekspertów jako jeden z kluczowych pojedynków, od których zależeć będzie przyszłość prezydentury Donalda Trumpa i całego kraju.
- Wszyscy wiemy, co jest stawką tych wyborów. Mamy szczęście, bo nasz okręg jest w końcu jednym z tych decydujących. Kilkaset głosów może przesądzić, w którym kierunku pójdzie nasz kraj w kluczowym momencie jego historii - stwierdził Malinowski w wywiadzie dla portalu The Daily Beast.
Emigrant z PRL
Kim jest Malinowski? Sam przedstawia się jako imigrant z Polski. Urodził się w Słupsku, ale pierwsze lata życia spędził w podwarszawskim Brwinowie. Do Stanów Zjednoczonych wyemigrował na początku lat 70. w wieku sześciu lat. Mimo to, pamiętał ten okres na tyle, by wyciągnąć z tego wnioski - i przestrogi dla Amerykanów.
"Jednym z moich pierwszych wspomnień był obraz mojej mamy płacącej łapówkę skorumpowanemu urzędnikowi, aby dostać paszporty, które umożliwiły nam dotarcie do Ameryki. Nawet będąc tak młodym, rozumiałem, że mieszkam w kraju, w którym grupa ludzi trzyma w rękach całą władzę i mogą zrobić co tylko chce ludziom, którzy jej nie mają. To uczucie, którego nigdy nie zapomniałem".
Jego historia nie jest typowa dla innych imigrantów z Polski. W USA matka Malinowskiego wyszła za mąż za Blaira Clarke'a, wpływowego dziennikarza i managera telewizji CBS. Malinowski wychowywał się w Princeton, zamożnym uniwersyteckim miasteczku w New Jersey. Do polityki wszedł jeszcze w jako stażysta w biurze demokratycznego senatora (i byłej gwiazdy NBA) Billa Bradleya. Studia na presitżowych uczelniach: Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley i na Oxfordzie w ramach stypendium Rhodesa otworzyły mu drzwi do kariery w dyplomacji i polityce. W latach 90. pracował w Departamencie Stanu w administracji Billa Clintona.
"Dobry człowiek"
Zajmował się tam m.in. pisaniem przemów dla sekretarz stanu Madeleine Albright. Z resportu dyplomacji przeniósł się potem do Białego Domu, gdzie w ramach Rady Bezpieczeństwa Narodowego był odpowiedzialny za prezydenckie przemówienia na tematy zagraniczne. Z tych czasów pamięta go Daniel Fried, były ambasador USA w Polsce i jeden z najbardziej wpływowych amerykańskich dyplomatów. Jak mówi w rozmowie z WP, Malinowski był jedną z tych osób w Waszyngtonie, które przyczyniły się do rozszerzenia NATO o Polskę, Czechy i Węgry w 1997 roku.
- Tom Malinowski to mój stary przyjaciel. Dobry człowiek. Wciąż mówi po polsku - mówi Fried. - Jego rodzina była związana z polską opozycją, a on sam kontynuuje rodzinne tradycje zaangażowania na rzecz wolności, praw człowieka i praworządności - dodaje.
Po zakończeniu prezydentury Clintona przeniósł się do sektora pozarządowego. Przez 12 lat kierował waszyngtońskim biurem Human Rights Watch, gdzie często krytykował kolejnych prezydentów - Busha za stosowanie tortur i Obamę za brak reakcji na katastrofę humanitarną w Syrii. Ale to Obama wciągnął go z powrotem do polityki, mianując go podsekretarzem stanu ds. demokracji, praw człowieka i pracy. Był wówczas zaangażowany m.in. w - ostatecznie bezskuteczny - dialog z polskim rządem w związku z kwestią praworządności. Kiedy ostatnim razem odwiedził Polskę, w ramach sesji OBWE w 2016 roku, stwierdził m.in., że "ma nadzieję", że Polska weźmie pod uwagę rekomendacje Komisji Weneckiej.
- To dobry, zdolny gość, który przysłużył się polskiej sprawie. Ale szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że zrobi taką karierę w wyborczej polityce. Ale jego zwycięstwo byłoby dobrym znakiem, bo potrzebujemy każdego życzliwego głosu w Kongresie, szczególnie w kontekście starań o amerykańską bazę - mówi WP osoba zaangażowana w rozmowy o "Fort Trump".
Cios w Trumpa
Malinowski ma trudnego przeciwnika. To Republikanin Leonard Lance, który wygrał już trzy poprzednie wybory - każde z dwucyfrową przewagą nad demokratycznym przeciwnikiem. W normalnych okolicznościach jego kolejna wygrana byłaby formalnością. Ale prezydentura Trumpa nie jest normalnym czasem i dla Malinowskiego może okazać się kluczem do zwycięstwa. Choć Lance należy do umiarkowanych Republikanów i zdarzało mu się krytykować prezydenta, Republikanie w Kongresie zrobili bardzo niewiele, by powstrzymać najbardziej kontrowersyjne jego decyzje. I politycy tacy jak Lance mogą za to zapłacić.
Według ostatnich przedwyborczych sondaży, Malinowski wyprzedzał Lance'a o 4-5 punktów procentowych.
- Sondaże z pewnością nie wyglądają źle, ale póki co trzymamy się starej zasady: że jedyny sondaż, który naprawdę się liczy, to ten przy urnach wyborczych - mówi WP Benji Schwartz, rzecznik prasowy kampanii Malinowskiego.
Gdyby sondaże się potwierdziły, będzie to osobisty cios dla prezydenta. Nie tylko dlatego, że porażka Republikanina może przyczynić się do utraty kontroli jego partii nad Kongresem i w efekcie zablokować jego agendę. Także dlatego, że okręg wyborczy nr 7 jest w pewnym sensie macierzystym okręgiem Trumpa. Tam, w miejscowości Bedminster znajduje się bowiem należące do niego pole golfowe, w którym jest bardzo częstym gościem. Podczas dwóch lat swojej prezydentury, Trump spędził tam całe 58 dni.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Zwycięstwo Polaka miałoby też inny negatywny wymiar dla prezydenta. W 2016 roku Malinowski zasłynął jako jeden z pierwszych urzędników, który zwrócił uwagę na rosyjskie próby wpływania na wybory. Próbował wówczas zainteresować tematem kilku amerykańskich senatorów. Według Malinowskiego, po elekcji Trumpa, Kongres abdykował ze swojej kontrolnej roli i nie zrobił nic, by naprawdę zbadać temat rosyjskiej intrygi wokół prezydenta. Jego wybór zagwarantuje, że o "Russiagate" nadal będzie głośno.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl