ŚwiatPolak skazany za podcięcie gardła dziennikarce

Polak skazany za podcięcie gardła dziennikarce

Bestia - tak irlandzkie media określają młodego łebianina, który w maju ubiegłego roku podciął gardło kuchennym nożem młodej dziennikarce radiowej. Mairead O'Wyder w ciężkim stanie trafiła do szpitala. Przeżyła, ale do końca życia będzie oszpecona. Okręgowy Sąd Kryminalny w Dublinie skazał Polaka na siedem lat pozbawienia wolności za napad na O'Wyder oraz na trzy lata za napaść na dwie inne osoby.

Polak skazany za podcięcie gardła dziennikarce
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

25.04.2008 | aktual.: 25.04.2008 13:40

Leszek J. w Irlandii przebywał od zaledwie trzech tygodni. Napad na dziennikarkę miał miejsce 19 maja ubiegłego roku. Kobieta wracała rano z imprezy u przyjaciół. Została zaatakowana tuż przed domem. Gdy zaczęła krzyczeć, napastnik się spłoszył i uciekł. Wcześniej jednak "potraktował ją nożem". Dziennikarka resztkami sił zdołała doczołgać się do drzwi domu, gdzie włączyła alarm. Znaleźli ją sąsiedzi. Kobieta leżała w kałuży krwi. Lekarze z St. James's Hospital walczyli o jej życie przez siedem godzin. Konieczne było przeszczepienie żył z nogi na szyję. Według sąsiadów, którzy zareagowali błyskawicznie, to cud, że kobieta przeżyła. Wszystko wskazywało na to, że Polak zaatakował, żeby zabić.

Tymczasem J. bezpośrednio po napadzie poszedł do mieszkania, gdzie się przebrał i wyruszył na dalsze "łowy". Krótko po napadzie na dziennikarkę zaatakował jeszcze dwóch mężczyzn - Hiszpana i Chorwata, których okradł. Policjantom udało się go zatrzymać właśnie na podstawie zeznań tych dwóch mężczyzn po jakimś czasie, gdy Polak rozpoczął pracę jako salowy w jednym z dublińskich szpitali. J. przyznał się do winy. Twierdził, że słyszał jakieś głosy, które kazały mu zdobyć pieniądze na narkotyki. W trakcie napadów był pijany oraz pod wpływem haszyszu. Podobno opijał z kolegami przyjazd kompana z Polski.

W trakcie rozprawy łebianin wyraził skruchę. Chciałbym cofnąć czas: tak, żeby to się nigdy nie wydarzyło - mówił.

W Irlandii sprawa J. była komentowana przez niemalże wszystkie media. Przy okazji w całym kraju rozgorzała dyskusja na temat łatwości, z jaką przestępcy z różnych krajów mogą przemieszczać się w Unii Europejskiej.

Sędzia Patric Mc Carten nazwał ataki niepoczytalnymi i szalonymi. Uwzględnił jednak fakt, że J. przyznał się do winy i wyraził skruchę. Ponieważ ofiara napaści nie pamiętała sprawcy, skazano go głównie na podstawie jego zeznań.

Według Irlandczyków sąd potraktował go zbyt łagodnie. "Siedem lat? To jest żart. Ten człowiek podciął dziewczynie gardło i pozostawił ja na pewna śmierć" - czytamy na forum dyskusyjnym "Irish Independent". "Mamy dość własnych problemów z przestępczością... Dlaczego pozwalamy na przyjazd do Irlandii notorycznym przestępcom?" - to inny z komentarzy poświęconych sprawie.

Tuż przed wyjazdem na "zieloną wyspę", w marcu 2007 r. J. wyszedł z Zakładu Karnego w Czarnem, gdzie spędził przeszło dwa lata za włamanie do jednego z lokali gastronomicznych w Lęborku. Jeszcze wcześniej spędził kilka lat w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym w Debrznie.

Nie był w jakiś szczególny sposób agresywny - mówi Jerzy Dawidowicz, dyrektor debrzneńskiego MOW. Nie sprawiał większych kłopotów wychowawczych. W ośrodku mamy chłopców, którzy sprawiają nam zdecydowanie więcej problemów. Dlatego też jestem zaskoczony, że to właśnie on wdał się w taką historię.

J. nie wyróżniał się również podczas odsiadki w ZK Czarne. Zupełnie go nie kojarzyłem, gdyby rozrabiał na pewno bym go zapamiętał - przyznaje Franciszek Tarasewicz, dyrektor więzienia.

W Łebie J. jest jednak bardzo dobrze znany. Znam zarówno jego, jak i jego brata - mówi jeden z młodych łebian. O młodszym nie jestem jednak w stanie niczego dobrego powiedzieć.

J. nie miał łatwego dzieciństwa. Ojciec nadużywał alkoholu, był dobrze znany miejscowej policji. Zmarł wiosną ubiegłego roku - krótko po irlandzkim napadzie syna. Kilka ostatnich lat J. mieszkali w tak zwanym blaszaku, budynku, o którym Halina Klińska, burmistrz Łeby nie chce rozmawiać. To bowiem rodzaj antywizytówki nadmorskiego miasteczka. Rodzinę J. pani burmistrz zna jednak dość dobrze.

Ten chłopak przez jakiś czas pracował nawet u nas przy remoncie budynku socjalnego - przyznaje burmistrz Klińska. Z tego, co wiem, to obaj synowie przysparzali matce sporo powodów do zmartwień. Co innego najstarsza córka. Sama matka robi wszystko, żeby życie w tej rodzinie wyglądało normalnie. Ich dom, nawet wówczas gdy mieszkali w "blaszaku", był zawsze schludny i zadbany. Szkoda mi tej kobiety. Aby dać im szansę na lepsze życie, przydzieliliśmy im mieszkanie w nowo wybudowanym budynku socjalnym. Warunki mają w tej chwili bardzo dobre.

Sama matka nie chce rozmawiać z dziennikarzami na temat syna. To są sprawy rodzinne - mówi za pośrednictwem burmistrz Klińskiej kobieta. Nie ma potrzeby, aby mieszać w nie inne osoby.

Piotr Furtak

dziennikarkawielka brytaniapolska
Zobacz także
Komentarze (0)