Polak otworzy światowy szczyt w Kopenhadze
Co najmniej setka światowych przywódców przyjedzie do Kopenhagi na rozpoczynającą się 7 grudnia konferencję klimatyczną, by pod czujnym okiem organizacji pozarządowych i pięciu tysięcy akredytowanych dziennikarzy dojść do porozumienia, jak zapobiec ociepleniu klimatu na Ziemi o więcej niż dwa stopnie Celsjusza. Kopenhaskie spotkanie otworzy polski minister środowiska Maciej Nowicki.
06.12.2009 | aktual.: 07.12.2009 09:15
Taki jest cel międzynarodowych wysiłków zapoczątkowanych podpisanym w 1997 roku Protokołem z Kioto, w którym 37 uprzemysłowionych państw zobowiązało się do redukcji emisji gazów cieplarnianych. Konferencja w Kopenhadze ma zaowocować porozumieniem o redukcjach po roku 2012, kiedy wygasa obowiązujący od 2005 r. Protokół.
Problem polega na tym, że aby redukcje mogły mieć wpływ na klimat, do nowego porozumienia muszą przystąpić wszystkie kraje: biedne i bogate, tymczasem na kilka dni przed rozpoczęciem obrad nie są one w stanie porozumieć się ani co do celów, ani środków, jak zmniejszyć emisje CO2 powodujące efekt cieplarniany i podnoszenie poziomu mórz i oceanów.
Kraje rozwijające się jak Brazylia i Indie odrzuciły wstępną propozycję gospodarza konferencji, Danii, by światowe emisje CO2 przestały rosnąć w 2020 roku zaś do 2050 były o połowę mniejsze niż w 1990 r. Boją się, że uprzemysłowione potęgi, które zbudowały swoje bogactwo nie bacząc na emisje CO2 do atmosfery, jak USA, Unia Europejska, Japonia czy Australia, na biedniejszych chcą przerzucić ciężar niezbędnych inwestycji. Grupie krajów rozwijających się przewodzą Chiny - największy emitent CO2 na świecie.
Ale w centrum uwagi w Kopenhadze będą Stany Zjednoczone - nie tylko ze względu na obecność 9 grudnia prezydenta Baracka Obamy. USA to drugi światowy emitent CO2, który nie przyłączył się do Protokołu z Kioto. Zrywając z nieustępliwością swojego poprzednika George'a W. Busha, Obama zapowiedział redukcję amerykańskich emisji CO2 o 17% do 2020 roku w porównaniu z rokiem 2005. W porównaniu do ogólnie przyjętego roku referencyjnego 1990 oznacza to zaledwie 3%.
Unia Europejska, która mieni się światowym liderem w walce ze zmianami klimatycznymi, nie kryje rozczarowania zapowiedzią USA i innych krajów. Australia obiecała maksymalnie 11%, Kanada 3%, zaś Chiny za swój "wiążący cel" uznały ograniczenie do 2020 roku emisji w wysokości 40-45 procent na jednostkę PKB w porównaniu do poziomu z 2005 roku. To oznacza, że i tak będą one rosły, biorąc pod uwagę tempo rozwoju chińskiej gospodarki.
- Suma zobowiązań krajów rozwiniętych na rzecz redukcji emisji gazów cieplarnianych jest bardzo daleka od oczekiwanego poziomu ambicji - oświadczył w mijającym tygodniu unijny komisarz ds. środowiska Stawros Dimas.
UE jednostronnie zobowiązała się do redukcji emisji o 20%. W Kopenhadze jest gotowa do redukcji o 30%, ale tylko pod warunkiem, że inne uprzemysłowione potęgi świata zdobędą się na porównywalny wysiłek. Na razie za taki można uznać zapowiedzi Japonii (25%), Rosji (20-25%), Szwajcarii (20-30%) czy Norwegii (30-40%).
W sumie Komisja Europejska obliczyła, że wszystkie dotychczasowe deklaracje oznaczają maksymalne redukcje globalne o 17,9% w 2020 roku. Daleko od wyznaczonego przez naukowców krajom uprzemysłowionym celu 25-40%. Z kolei kraje rozwijające się powinny ograniczyć emisje o 15-30% poniżej ich poziomu prognozowanego obecnie na rok 2020.
Skalę kosztów dla przemysłu obrazują liczby: kraje rozwinięte wyemitowały w 2005 roku 17,6 mld ton CO2 wobec 18,5 mld w 1990. Tylko UE, Rosja, Ukraina, Chorwacja i Białoruś je zmniejszyły. Australia, Kanada, Islandia, Japonia, Nowa Zelandia, Norwegia, Szwajcaria i przede wszystkim USA wyemitowały więcej.
"USA i Chiny są kluczowymi graczami trwających negocjacji. Nie możemy pozwolić, by konferencja w Kopenhadze okazała się fiaskiem" - przestrzegali we wspólnym komunikacie premier przewodniczącej UE Szwecji Fredrik Reinfeldt oraz przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso. "Świat oczekuje ambitnego i całościowego porozumienia. Wszystkie strony muszą zrobić wszystko, co w ich mocy, by osiągnąć cel" - dodali.
Ale bitwa w Kopenhadze będzie się toczyć nie tylko o pułapy redukcji w roku 2020 i 2050. "Bez pieniędzy nie będzie porozumienia" - ostrzegał wielokrotnie komisarz Dimas. Sukces konferencji zależy od tego, za ile kraje rozwijające się zgodzą się wesprzeć ambicje uprzemysłowionych potęg. Ich potrzeby na działania na rzecz ograniczenia emisji oraz dostosowanie do zmian klimatu szefowie państw i rządów na szczycie UE w październiku oszacowali na 100 mld euro rocznie, ale nie ujawnili, jaką kwotę sami są gotowi zapłacić. Niemcy, Francja i Włochy były przeciwne odkrywaniu kart, tłumacząc, że najpierw powinni to zrobić inni. Wcześniej Komisja Europejska szacowała, że unijny udział mógłby wynieść do 15 mld euro rocznie. Okazją, by doprecyzować stanowisko UE będzie szczyt 10-11 grudnia w Brukseli - na półmetku konferencji. Komisja Europejska zapowiada jednak, że żadne decyzje na nim nie zapadną, bowiem ostatecznie przywódcy dogadają się dopiero podczas kluczowych dwóch ostatnich dni negocjacji wysokiego szczebla
17-18 grudnia w Kopenhadze, które zapewne przeciągną się co najmniej do sobotniego poranka.
Minister środowiska Maciej Nowicki zapowiedział udział premiera Donalda Tuska - jako jednego z 98 potwierdzonych szefów państw i rządów. Będzie też przewodniczący Komisji Europejskiej, prezydent Francji Nicolas Sarkozy, kanclerz Niemiec Angela Merkel, premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown. Wtedy też okaże się, ile pieniędzy biedniejsze kraje dostaną już w latach 2010-12 (tzw. fast-track money). KE mówi, że potrzebują 5-7 mld euro rocznie. Do wsparcia muszą dołożyć się wszystkie kraje - poza najbiedniejszymi.
W samej UE emocje budzi nie tylko wysokość unijnej składki, ale także sposób jej podziału. Od 2 grudnia pracuje nad tym specjalna unijna grupa robocza z udziałem wiceszefa UKIE, głównego polskiego negocjatora ds. klimatycznych Piotra Serafina. O ile na poziomie światowym składka ma być dzielona według poziomu emisji CO2 i PKB, o tyle Polska chce, by w UE brana była pod uwagę przede wszystkim zamożność krajów. "Nie ma możliwości odejścia od tej zasady ustalonej na ostatnim szczycie UE" - przekonywał w środę w Brukseli minister finansów Jacek Rostowski.
Dla Polski kluczowa jest jeszcze jedna kwestia: co zrobić z uprawnieniami do emisji, które zostaną z okresu obowiązywania Protokołu z Kioto (zwane z ang. AAU's). Polska chciałaby mieć możliwość dalszego korzystania z "nadwyżek" redukcji osiągniętych od 1988 roku, które można sprzedać na rynku. W sumie polskie emisje spadły o 30%, podczas gdy polski cel z protokołu z Kioto wynosił tylko 6%. Chodzi o ok. 500 mln ton CO2, które mogą się bardzo przydać krajom przekraczającym swoje limity. Komisja Europejska boi się, że dodatkowe uprawnienia zniweczą wysiłek redukcji emisji od 2013 i broni stanowiska, że przyszły kompromis "nie może podważać prośrodowiskowej integralności" nowego porozumienia.
Wciąż jest tak wiele punktów spornych, że na długo przed konferencją stało się jasne, iż nie ma szans na podpisanie w Kopenhadze wiążącego traktatu międzynarodowego. Główny oenzetowski koordynator negocjacji klimatycznych Yvo de Boer spodziewa się "bardzo precyzyjnego porozumienia", które będzie zawierało konkretne liczby i zobowiązania. Dopiero w połowie 2010 roku - zgodnie ze scenariuszem przygotowanym przez Danię - będzie można te polityczne uzgodnienia spisać w formie jednolitego, wiążącego prawnie protokołu dodatkowego do podpisanej w Rio de Janeiro oenzetowskiej konwencji klimatycznej z 1992 r.
Kopenhaskie spotkanie otworzy minister Maciej Nowicki - oddając chwilę później Danii przewodnictwo na spotkaniu, które formalnie nazwano Konferencją Stron Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu. Przejmie je duńska minister środowiska Connie Hedegaard, która po konferencji odejdzie ze stanowiska, by zostać unijną komisarz ds. zmian klimatycznych. Komisarz Dimas, który wraz ze szwedzkim przewodnictwem ma prezentować wspólne, unijne stanowisko, dołączy 16 grudnia.
Poza politykami Kopenhaga zaroi się od dziennikarzy z całego świata, urządzających spektakularne demonstracje obrońców środowiska, różnej maści lobbystów i naukowców - także tych, którzy przekonują, że zmian klimatycznych nie ma, albo że człowiek i tak nie może im zapobiec. W kopenhaskich hotelach na czas konferencji od dawna zabrakło wolnych pokoi.