Polacy mają talent do... pracy
Słowo kryzys nie schodzi z ust Brytyjczyków od wielu już miesięcy. Bo jest faktem, z którym przyszło zmierzyć się wielu nieprzygotowanym na taki obrót spraw obywatelom. Dotychczas było spokojnie i szczęśliwie, korzystano więc w pełni z życia: imprezy, zagraniczne wakacje, coroczna zmiana wystroju domu, częste zmiany samochodów itd. Tymczasem, konsumpcja spadła. Pracę straciło w Wielkiej Brytanii naprawdę wiele osób, a ci, którzy jeszcze pracują, żyją w ciągłym stresie i obawie przed nieszczęściem zwolnienia z pracy.
Brytyjska wąska specjalizacja
Brytyjczycy to naród dalece wyspecjalizowany i bardzo nieelastyczny w kwestiach zawodowych. To, co najważniejsze dla porządnego i pracowitego Brytyjczyka, to znajomość zakresu swych obowiązków. I z takowych, skrupulatny pracownik będzie się dobrze wywiązywał. Niestety brak jest miejsca na osobiste zaangażowanie, inwencję i twórcze rozwiązywanie problemów. Problemy bowiem są rozwiązywane według odpowiednich procedur, które przecież nie obejmują sytuacji wyjątkowych i nietypowych. Dlatego tak wiele spraw, które same w sobie nie należą do najtrudniejszych, potrafi czasem ugrzęznąć w procesie, właśnie z powodu skomplikowanych procedur, nie pozwalających na szybsze i skuteczniejsze podejście do kwestii. Dobre to i złe – dobre, bo chroni pracownika i pozwala na łatwe rozliczenie go ze zleconych mu zadań, złe, bo sprawia, że wiele spraw trafia na boczne tory administracji i tam grzęźnie na długie miesiące czy lata, tylko dlatego, że brak jest procedur na daną, niezwykłą okoliczność.
Polacy w tak usystematyzowanym środowisku pracy znaleźli swoją niszę. Brytyjscy pracodawcy zauważyli szybko profity z zatrudniania wielofunkcyjnego pana Janka, który zna się na wielu rzeczach na raz, może też zastąpić wielu pracowników, a jeśli coś nie było dla niego jasne, to starał się znaleźć sposób rozwiązania problemu. Dotyczy to nie tylko tak obleganej przez polskich pracowników branży budowlanej, ale każdego innego sektora.
Polscy pracownicy biurowi zatrudniani w brytyjskich firmach, owszem, czasami dostają po głowie za zajmowanie się nie swoimi sprawami. Bo od noszenia papierów jest przecież ktoś inny, a od przykręcenia śrubki w stoliku jeszcze inna osoba. Są jednak najczęściej niezmiernie cenieni i często szybko awansują, dlatego, że potrafią się wykazać, jeśli tylko da się im taką możliwość, czyli jeśli firma posiada zorganizowane szczeble umiejętności i kompetencji. Uczymy się bowiem szybciej niż tubylcy, oczywiście statystycznie.
Na pierwszy ogień
Ale, wracając do kryzysu. Pojawił się prawie wszędzie: w ogromnych korporacjach, na ogromną, medialnie rozdmuchiwaną skalę, i w małych przedsiębiorstwach, gdzie często dramat jest wcale nie mniejszy. W obliczu konieczności zwalniania pracowników, wiele firm nie mogło się oprzeć silnemu jednak nacjonalizmowi, i polscy pracownicy poszli na pierwszy ogień zwolnień. Czasem, owszem wynikało to z długości stażu pracy w firmie, czasem jednak chodziło po prostu o zwykły patriotyzm lokalny. W firmach, które nadal prężnie działają, bo nie można przecież powiedzieć, że kryzys równo zwałkował wszystkich, Polacy nadal robią błyskotliwą karierę. Tak jak Anna z Glasgow, która pracuje jako informatyk w prężnie rozwijającej się firmie IT. Z pozycji testera awansowała stopniowo do managera ogromnych i prestiżowych projektów, i nawet w tak męskiej branży, w której nie brakuje dobrze przygotowanych Brytyjczyków, pnie się do góry i jest bardzo cenionym i docenianym specjalistą. Ci jednak Polacy, którzy mimo swej niezaprzeczalnej
wartości rynkowej stracili pracę z powodu kryzysu, często potrafią też z tej smutnej przecież sytuacji wyjść z bardzo obronną ręką. Talent do biznesu
- Kiedy szef wręczał mi zwolnienie, podobnie jak kilkudziesięciu innym pracownikom, myślałem, że to koniec. Mam przecież rodzinę, którą muszę utrzymać, kredyt na mieszkanie i rachunki do płacenia co miesiąc. – mówi Jarek Edynburga, który stracił pracę w banku kilka miesięcy temu. - Wróciłem do domu zdruzgotany, mimo, że wiedzieliśmy od dawna, że sytuacja w firmie jest niepewna, i mimo sporej odprawy. Długo rozmawialiśmy z żoną, co z nami będzie. Pojawiła się opcja powrotu do Polski, bo przecież teraz żadne banki nie przyjmują nowych pracowników. Ruch w kierunku Polski wydał się jednak bardzo pochopny, tym bardziej, że dzieci chodzą do szkoły i nie powinny być nagle przesiedlane.
Jarek za namową i ze wsparciem żony otworzył własną firmę sprzątającą. Teraz jego pracownicy sprzątają w banku, w którym do niedawna sam pracował. Firma w ciągu kilku miesięcy rozrosła się i jest prawdziwym sukcesem, przekładającym się na finanse. - Gdybym nie został zwolniony, pewnie sam nie odszedłbym z w sumie dość dobrej pracy. Teraz jednak, gdy wiem jak to jest, pracować dla siebie, i jak teraz mogę kreować chociażby swoje zarobki, cieszę się, że mnie zwolniono, bo to mnie pchnęło ku nowym wyzwaniom. Mam też nowe pomysły, które zrealizuję niebawem. Nabrałem wiatru w żagle.
Żona Jarka pomaga mu w prowadzeniu firmy. Rodzina zyskała na kryzysie.
Takich przykładów jak Jarek jest wiele. W Szkocji otwiera się ogromna ilość polskich biznesów. Część z nich kierowana jest do rodaków, duża część do Szkotów. Wielu młodych polskich przedsiębiorców, podobnie jak Jarek, zaczęło przygodę z własnym biznesem w momencie, gdy stracili dotychczasową pracę. Taka była ich reakcja na kryzys, w którym się znaleźli. Dziś nie żałują swych decyzji, mimo, że prowadzenie własnej firmy to ogromna odpowiedzialność. Okazuje się, że Polacy są po prostu dobrymi obserwatorami otaczającej ich rzeczywistości. Potrafią oni znaleźć niszę, potrzebę w społeczeństwie, w której dobrze mogą zaistnieć. I często nie mają oni biznesowego wykształcenia, tylko właśnie tak zwaną "żyłkę do interesów".
- Jarek wszystkich nas zadziwił, kiedy dowiedzieliśmy się, że postanowił otworzyć własny biznes – mówi Colin MacMillan, były manager Jarka, obecnie właściciela dobrze prosperującej firmy sprzątającej. – Wszyscy inni zwolnieni z banku po prostu zaczęli pisać nowe CV i rozsyłać do firm i innych banków. To było takie zachowanie odruchowe, a przecież w obecnych czasach należy myśleć inaczej. Teraz żaden bank nie przyjmie ich przecież do pracy. Rezultat jest taki, że większość naszych szkockich zwolnionych kolegów przeżywa depresję, siedzi w domu, pobierając marne zasiłki dla bezrobotnych, i nie widzi przyszłości zawodowej. Jarek to taki przykład historii sukcesu i mówi się o nim wszędzie, podając go za przykład tego, jak powinno się reagować. Bank musiał robić duże cięcia, rozpisano nowy przetarg na firmę sprzątającą, bo poprzednia była bardzo droga i wcale nie sprzątali idealnie. Firma Jarka wygrała i dostała duże zlecenie. Z tego, co wiem, nie tylko w naszym oddziale banku. Polscy pracownicy są dokładni i
widać, że szanują swą pracę. A Jarek sam najlepiej wie, czego najbardziej było nam trzeba, bo sam widział, jakie poprzednicy popełniali błędy. To bardzo inteligentny człowiek, i jestem pewien, że czeka go w życiu wielki sukces, czego mu wszyscy życzymy. Zawsze będziemy polecać jego usługi, kiedy tylko usłyszymy, że ktoś poszukuje dobrej firmy sprzątającej.
Przedsiębiorczość w Szkocji jest bardzo wspierana przez organizacje rządowe i pozarządowe, które służą pomocą we wszelkich kwestiach dotyczących prowadzenia biznesu. Szkocja to zdecydowanie kraj przychylny ludziom przedsiębiorczym. Tutejszy fiskus jest instytucją otwartą na przedsiębiorców, pomagającą im. Trudno w to uwierzyć właścicielom firm w Polsce, którym budynek Urzędu Skarbowego jawi się regularnie w nocnych koszmarach. Polacy żyjący w Wielkiej Brytanii mają więc idealne warunki do realizacji swych zawodowych planów związanych z prowadzeniem własnej firmy, i życie pokazuje, że bardzo chętnie z tego korzystają. Polskich firm przybywa. Wszystkim życzymy tego, by kryzys przekuli w sukces.
Kamilla Nowacka