Polacy łamiący przepisy plagą brytyjskich dróg
Rosnąca liczba polskich imigrantów, a tym
samym kierowców popełniających wykroczenia drogowe, to główna
przyczyna kilkakrotnego wzrostu wydatków szkockich sądów na
tłumaczy - pisze brytyjski "Times".
04.01.2008 | aktual.: 04.01.2008 10:01
Najwięcej na tłumaczy wydają sądy w Aberdeen, gdzie wzrost wydatków w ciągu trzech lat sięgnął 1200% i przez konserwatystów jest określany jako "zadziwiający" - pisze "Times".
Oznacza to, że w 2007 r. na honoraria dla tłumaczy przeznaczono tam 26 tys. funtów.
Podatnika kosztuje to w sumie 653 tys. funtów rocznie, w porównaniu ze 167 tys. funtów trzy lata temu.
To oczywiste, że przepisy ruchu drogowego w Polsce czy innych krajach nie są tak surowe jak w W. Brytanii. Szczególnie nasi goście z Europy Wschodniej muszą się nauczyć, że przepisy obowiązują ich tak samo, jak nas wszystkich - oświadczył cytowany przez "Timesa" rzecznik szkockiego wymiaru sprawiedliwości Bill Aitken.
Według biura ubezpieczycieli pojazdów (MIB), które zajmuje się wypadkami z winy kierowców nieubezpieczonych, w ciągu dwóch lat zanotowało ponad trzykrotny wzrost skarg na Polaków.
To mogą być uroczy ludzie i naprawdę świetni hydraulicy, ale gdy posadzi się ich za kółkiem widać, że wielu Polaków postrzega przepisy drogowe - o ile w ogóle je zauważają - jako wyzwanie, z którym trzeba się zmierzyć - pisze brytyjski dziennik.
Wystarczy obejrzeć na You Tube jeżące włosy na głowie filmy z udziałem polskich kierowców, by przekonać się o ich złej sławie i pojąć, że jeśli chodzi o bezpieczeństwo na drogach istnieje coś w rodzaju przepaści kulturowej - kontynuuje "Times".