"Podmienione bliźniaczki - horror, który nas przerasta"
Precedensowy wyrok w sprawie zamienionych w szpitalu przed 26 laty sióstr komentuje dla Wirtualnej Polski prawnik karnista i specjalista prawa lekarskiego z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu prof. Marian Filar. – Ta sprawa to dramat dla całego szeregu ludzi. Scenariusz na naprawdę straszny film. Czasem prawnikowi łatwiej odnieść się do sprawy jakichś - w cudzysłowie - poczciwych gangsterów, którzy kogoś obrabują czy stłuką, bo to jest przynajmniej sytuacja jasna moralnie. Wiadomo, kto jest sprawcą, kto jest pokrzywdzonym, jakoś się to wszystko rozkłada – mówi w rozmowie z WP Filar.
03.04.2009 | aktual.: 01.02.2011 16:07
WP: Sąd przyznał 1,9 mln zł odszkodowania rodzinom, których dzieci zamieniono przed 26 laty w warszawskim szpitalu. To najwyższe zadośćuczynienie zasądzone w Polsce w jednej sprawie, a odsetki liczone od dnia wniesienia pozwu mogą ją podwoić. Wyrok nie jest jednak jeszcze prawomocny. Sądzi pan, że zostanie utrzymany?
Prof. Marian Filar: - Moim zdaniem suma nie zostanie zmniejszona w postępowaniu odwoławczym, ponieważ wydarzenie jest wyjątkowo dramatyczne, szkody, jakie poniosły te rodziny są niewymierne. Ze względu na wagę tego zagadnienia, skalę niedbalstwa, jakiego dopuścił się szpital, sądzę, że sprawa się utrzyma.
WP: Proces ciągnął się aż 7 lat, bo nikt nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności za zamianę dzieci. Ministerstwo Zdrowia zrzucało winę na wojewodę mazowieckiego, ten zaś na Akademię Medyczną, który administruje szpitalem dziecięcym przy ul. Niekłańskiej w Warszawie, gdzie doszło do tragicznej pomyłki. Nikt nie udzielił rodzinom wsparcia psychologicznego, kiedy prosili o pomoc byli odsyłani. Dlaczego?
- Ta sprawa pokazuje, że musiało dojść do takiego precedensu, żeby wyszedł sygnał na przyszłość, że pacjent nie jest petentem, nie może być odsyłany od okienka do okienka. Tak nie można robić, nie do pomyślenia jest argumentacja, że przecież w ogóle nie ma sprawy, bo wszyscy przeżyli i żyją długo i szczęśliwie, to nie nasza wina, tylko właściwie nie wiadomo kogo, dzieci same wypełzły z becików nocą, żeby zrobić na złość administracji szpitala. Daleki jestem od mentalności „huzia na Józia”, nie należę do „jastrzębi”, jeśli chodzi o represje, ale ze względu na skandaliczny charakter tej sprawy, trzeba się cieszyć, że zapadł taki wyrok.
WP: Lekarka, pracująca w tamtym okresie w szpitalu na Niekłańskiej zeznała przed sądem, że takich zamienionych dzieci może być więcej. Czy spodziewa się pan, że pojawią się nowe pozwy?
- Nie, raczej nie. Mamy na szczęście badania DNA, które ponad wszelką wątpliwość są w stanie określić pokrewieństwo między rodzicami i dziećmi. Gdyby ich nie było, prawdopodobnie wielu ludzi chciałoby w tej sytuacji zarobić. Ta sprawa to symptom dramatycznego błędu organizacyjnego, do jakiego doszło w szpitalu, a za który powinna odpowiedzieć dyrekcja tego podmiotu. Istota tego wydarzenia z punktu widzenia prawa medycznego polega właśnie na błędzie organizacyjnym, to nie był błąd sztuki czy przebiegu procedur medycznych.
WP: Po takim oświadczeniu lekarki, wiele osób może się zastanawiać, czy aby na pewno nie zostały podmienione…
- Ludzie, którzy urodzili się w tym szpitalu, mają w tej chwili 25 lat, żyją w jakiejś rodzinie, mają ojca, matkę, ze wszystkimi więzami, staną nagle przed pytaniem: czy to są na pewno moi rodzice? Będą się zastanawiać, co z tym faktem dalej zrobić, czy dochodzić swoich praw. Ci ludzie mogą przeżywać osobiste dramaty, mogą mieć traumę. Czasem prawnikowi łatwiej odnieść się do sprawy jakichś - w cudzysłowie - poczciwych gangsterów, którzy kogoś obrabują czy stłuką, bo to jest przynajmniej sytuacja jasna moralnie. Wiadomo, kto jest sprawcą, kto jest pokrzywdzonym, jakoś się to wszystko rozkłada. Tutaj to jest dramat całego szeregu ludzi. Scenariusz na naprawdę straszny film. To dramat dla wszystkich - prawdziwych rodziców, a kto wie, czy nie większy dla tych, którzy nie swoje dzieci w najlepszej wierze wychowywali. Dramat matki, która matką nie jest, która przez 25 lat miała dziecko, które kochała, hołubiła, leczyła z kolki, a potem okazało się, że to nie jej biologiczna córka. Taki horror przerasta
wyobrażenia nas wszystkich…
Do zamiany dzieci doszło w styczniu 1984, gdy na oddział w tym samym czasie trafiły bliźniaczki państwa O. oraz córka rodziny W. Dzieci, urodzone w grudniu 1983, były chore na zapalenie płuc. Po dwóch tygodniach rodzice odebrali dziewczynki ze szpitala.
Po 17 latach okazało się, że Nina O. - formalnie siostra bliźniaczka Katarzyny O. - jest biologiczną córką rodziny W., natomiast wychowywana w tej rodzinie Edyta W. jest biologiczną córką państwa O. Sprawa wyszła na jaw dzięki koleżankom dziewcząt.
Masz temat dla reportera Wirtualnej Polski? Napisz do nas: reporter@serwis.wp.pl