Po zwycięstwach Clinton walka o nominację się przedłuża
W komentarzach po zwycięstwach Hillary Clinton w prawyborach w Teksasie i Ohio podkreśla się, że zniweczyły one nadzieje zwolenników Baracka Obamy na szybkie rozstrzygnięcie na jego korzyść wyścigu do nominacji prezydenckiej w Partii Demokratycznej.
05.03.2008 | aktual.: 05.03.2008 22:33
Jak pisze "Wall Street Journal", pani Clinton udało się obnażyć słabości Obamy i wśród wyborców w tych dużych stanach zasiać wątpliwości, czy mało doświadczony senator z Illinois jako prezydent zagwarantuje bezpieczeństwo kraju.
Ważną rolę odegrało tu najprawdopodobniej telewizyjne ogłoszenie przedwyborcze, na którym pokazano śpiące w łóżkach dzieci i senator Clinton przyjmującą o godz. 3 nad ranem w Białym Domu telefon z wiadomością o poważnym kryzysie międzynarodowym.
Przypomina się, że kwalifikacje przyszłego demokratycznego kandydata w dziedzinie obronności i polityki międzynarodowej będą kluczowe w konfrontacji z kandydatem Republikanów Johnem McCainem, który przypieczętował swoje zwycięstwo w walce o nominację zdobywając niezbędne minimum delegatów na konwencję.
Senator McCain to bohaterski weteran wojny wietnamskiej, od wielu lat zasiadający w Komisji Sił Zbrojnych Senatu i uznawany za autorytet w sprawach polityki zagranicznej w Kongresie.
Byłej Pierwszej Damie udało się utrzymać poparcie jej tradycyjnego elektoratu - białych kobiet, wyborców biedniejszych i mniej wykształconych, emerytów, związkowców i Latynosów.
Podkreśla się, że wliczając wtorkowe zwycięstwa, była Pierwsza Dama wygrała już w kilku największych stanach, jak Kalifornia, Nowy Jork i Teksas, a w Ohio, gdzie też pokonała Obamę, zwyciężali poprzednio wszyscy niemal późniejsi prezydenci USA.
Obama jednak, dzięki zwycięstwom w większej liczbie stanów, zdobył jak na razie więcej delegatów na krajową konwencję przedwyborczą Demokratów na początku września w Denver, która nominuje kandydata partii na prezydenta.
Wskutek tego, że w Partii Demokratycznej obowiązuje proporcjonalny system przydzielania delegatów - według rozkładu głosów w prawyborach w poszczególnych stanach - Obama, mimo porażki, zachował nieznaczną przewagę w liczbie delegatów na konwencję.
Z obliczeń analityków telewizji CNN wynika, że nawet jeśli Clinton lub Obamie uda się wygrać prawybory we wszystkich pozostałych stanach, ale nie miażdżącą przewagą nad rywalem - co nie wydaje się prawdopodobne - żadne z nich do końca prawyborów nie zdobędzie minimum delegatów niezbędnego do uzyskania nominacji.
Przyczyną tego jest fakt, że aż prawie 20 procent delegatów na konwencje stanowią tzw. super-delegaci, czyli prominentni politycy i działacze Partii Demokratycznej nie rozdzielani na podstawie rezultatów prawyborów, a więc nie zobowiązani do głosowania na tego czy innego kandydata.
Prawdopodobnie zatem - jeżeli któreś z obojga kandydatów wcześniej się nie wycofa - wyścig do nominacji rozstrzygnie się dopiero na przedwyborczej konwencji.
Demokraci niepokoją się, że przedłużający się spór o nominację osłabi partię, a kandydaci będą zmuszeni do ciągłej walki o demokratyczny, lewicowy elektorat, podczas gdy McCain może już zabiegać o wyborców centrowych i niezależnych.
Z drugiej strony - jak zauważył były główny strateg polityczny prezydenta George'a W. Busha, Karl Rove - przedłużająca się kampania może przynieść Demokratom pewne korzyści.
Ponieważ wyścig republikański już się zakończył - argumentował Rove - uwaga mediów i opinii publicznej stopniowo odwróci się teraz od McCaina, jego wypowiedzi nie będą nagłaśniane, a tymczasem Clinton i Obama będą nadal obiektem zainteresowania i ich przesłanie ma tym samym większą szansę dotarcia do wyborców.
Wybory prezydenckie w USA odbędą się 4 listopada. (jks)
Tomasz Zalewski