Polityka"PO zrobiła wyborców w konia"

"PO zrobiła wyborców w konia"

Danuta Huebner, kandydatka do Parlamentu Europejskiego z list PO otrzymała rekordowe poparcie warszawiaków i mandat europosłanki. Wszystko wskazuje jednak na to, że zamiast pięcioletniej kadencji w PE, pozostanie w Komisji Europejskiej. Gdyby taki scenariusz się potwierdził, jej miejsce w europarlamencie zająłby Tadeusz Ross. Zdaniem Ryszarda Czarneckiego z PiS, wyborcy PO mają prawo czuć się rozczarowani.

"PO zrobiła wyborców w konia"

15.06.2009 | aktual.: 15.06.2009 21:42

Danuta Huebner bez entuzjazmu

Wybory do Parlamentu Europejskiego pokazały, że Danuta Huebner cieszy się ogromnym zaufaniem wśród mieszkańców stolicy. Polska komisarz zdobyła bowiem trzeci wynik w kraju (311 tys. głosów), po byłym ministrze sprawiedliwości - Zbigniewie Ziobrze (335 tys.) i byłym premierze - Jerzym Buzku (393 tys.). Choć zyskała rewelacyjne noty, od początku sprawiała wrażenie średnio zadowolonej z tak imponującego osiągnięcia. Dziennikarze dostrzegli, że kandydatka prawie wcale nie uśmiechała się podczas fety w sztabie wyborczym, a po ogłoszeniu wyników w jej głosie nie słychać było entuzjazmu.

Bardzo szybko zaczęły pojawiać się spekulacje, czy komisarz w ogóle zależało na zdobyciu mandatu eurodeputowanej. Prasa pisała, że jej udział w wyborach mógł być uzależniony od nieformalnej obietnicy premiera, że Huebner pozostanie komisarzem na kolejną kadencję.

Co się stanie jeśli nie będzie polskiego komisarza?

Również politycy nieoficjalnie przyznają się, że pozostanie Huebner w KE jest niemal pewne. Dlaczego? Jednym z argumentów jest to, że gdyby Huebner nie zrezygnowała z mandatu, to przez najbliższe pół roku, a więc do momentu wybrania nowych komisarzy, nie mielibyśmy swojego przedstawiciela w Komisji. To z kolei byłoby dla nas niekorzystne, bo nie mielibyśmy osoby, która m.in. uczestniczyłaby w podziale pieniędzy przeznaczonych na rozwój krajów unijnych.

Huebner nie podjęła jeszcze decyzji o ewentualnym zrzeczeniu się mandatu, bo ma na to czas do połowy lipca. Niebawem Donald Tusk ma jednak rozwiązać tę zagadkę i zadecydować, który z oficjalnych kandydatów na komisarzy (Janusz Lewandowski, Jacek Saryusz-Wolski, czy Danuta Huebner) zostanie przez niego zgłoszony do instytucji unijnej. Premier spotkał się w tej sprawie z polską komisarz, ale nie podjął decyzji.

Jeśli Danucie Huebner uda się zyskać poparcie premiera i ponownie dostać się do KE, będzie musiała zrezygnować z miejsca w PE. Tym samym jej mandat przypadnie Tadeuszowi Rossowi, satyrykowi, aktorowi i piosenkarzowi, który swoją przygodę z polityką rozpoczął dwa lata temu, kiedy dostał się na Wiejską.

Zulu Gula wkroczy do PE?

W tym czasie Ross, znany bardziej jako „Zulu Gula”, nie należał do bardzo aktywnych posłów. Ze statystyk sejmowych wynika, że w ciągu trwającej kadencji zgłosił jedno zapytanie – w sprawie spółki „Polskie Nagrania” oraz pięć interpelacji – ws. programu edukacyjnego na rzecz przeciwdziałania przemocy w rodzinie, usprawnienia postępowań wieczystkoksięgowych, upowszechniania zmienionej podstawy programowej, ustawy o ochronie danych osobowych, wykupu mieszkań przez najemców lokali spółdzielczych oraz polityki mieszkaniowej.

Czy ten początkujący polityk poradzi sobie w Brukseli? Zdaniem Ryszarda Czarneckiego, który spędził już pięć lat w PE i dostał mandat na kolejną kadencję, Rossowi może być trudno. - Danuta Huebner pewnie lepiej by się nadawała do PE niż pan „Hula Gula”, ale może się nauczy. W końcu nie jest pierwszym eurodeputowanym bez doświadczenia. Musi zakasać rękawy, ciężko pracować i zintegrować się ze środowiskiem europejskim – mówi Czarnecki.

Czarnecki dodaje, że czuje się zażenowany „gierkami” PO. - Wybór polskiego komisarza to odpowiedzialna decyzja, a nie wybór potrawy w restauracji. Donald Tusk musi mieć świadomość, że jeśli Huebner nie zostanie komisarzem będziemy mieć przez parę miesięcy wakat na tym stanowisku, ponieważ nie praktykuje się wymiany komisarzy w końcówce kadencji. Widocznie jednak premierowi bardziej zależało na wyniku w Warszawie, niż posiadaniu polskiego przedstawiciela w kluczowej, dla podziału pieniędzy unijnych, instytucji – mówi Czarnecki.

"PO zrobiła w konia wyborców"

W ocenie europosła działanie Donalda Tuska było od początku przemyślane. – PO zrobiła z Huebner „deal”. Świadomie wybrano ją lokomotywą, aby zbić na niej kapitał polityczny, a potem postanowiono, że jednak zostanie w KE. To było zrobienie wyborców w konia i potraktowanie ich per "noga” – oburza się Czarnecki.

Zaskoczony tym posunięciem jest również Janusz Piechociński z PSL, który nie dostał się do PE. - Ten zabieg jest bardzo ryzykowny, bo Warszawa miała najwyższą frekwencję. Nie chciałbym być na miejscu ponad 300 tys. wyborców, którzy poszli zagłosować na Huebner, a teraz okazuje się, że nie mają swojego reprezentanta – twierdzi Piechociński.

Prof. Wawrzyniec Konarski, politolog, przyznaje, że osoby, które postawiły krzyżyk przy nazwisku Huebner, mają prawo czuć się oszukane. – Wyborcy nie lubią kiedy nabija się ich w butelkę. Politycy, którzy lekceważą w ten sposób wyborców słono za to płacą – mówi politolog. W jego opinii roszady w PO mogą negatywnie odbić się na notowaniach partii. – Myślę, że przed kolejnymi wyborami opozycja wyciągnie ten fakt i przypomni, że Tusk postępował nie fair wobec swojego elektoratu – podkreśla politolog.

Jak zaznacza, to nie pierwsza wpadka PO w ostatnim czasie, ale jak do tej pory, uchodzi jej to na sucho, głównie dzięki dużej sympatii mediów – ocenia politolog. Ryszard Czarnecki dodaje, że w tej chwili Donald Tusk jest w patowej sytuacji. – Żadne z rozwiązań nie wyjdzie mu na dobre – prognozuje polityk PiS.

Takie chwyty są stosowane na całym świecie

Dr Sergiusz Trzeciak, inny politolog, twierdzi jednak, że taka gra polityczna nie jest wyłącznie elementem polskiej specyfiki. – Wiele partii stosuje takie chwyty. Wystarczy wspomnieć o Włoszech, w których na listach do PE również umieszczano popularnych polityków, np. premiera Silvio Berlusconiego, tylko po to, aby ci ustąpili później miejsca innym – mówi politolog i dodaje, że taki mechanizm nie jest niczym dziwnym. – Rozumiem, że niektórzy wyborcy mogą czuć się rozczarowani, ale pomyślmy, że można wymienić dużo więcej nieuczciwych zagrań. Np. podczas tegorocznych wyborów do PE, wielu samorządowców startowało tylko po to, by pokazać się w regionie przed zbliżającymi się wyborami samorządowymi – akcentuje Trzeciak.

Jak wynika z anonimowych wypowiedzi posłów PO, również oni nie są zadowoleni z takiego biegu wydarzeń. Niektórzy z partyjnych kolegów uważają bowiem, że Ross nie ma odpowiednich kompetencji i nie byłby dobrym kandydatem na deputowanego do PE. Pojawiają się też głosy, że władze PO wolałyby, aby Ross zrezygnował z ewentualnego mandatu i odstąpił swoje miejsce kolejnemu kandydatowi z listy – Grzegorzowi Kostrzewie-Zorbasowi, doświadczonemu politologowi, dyplomacie i samorządowcowi.

Ryszard Czarnecki nie rozumie jednak takiego podejścia członków PO. – Przecież od początku było wiadomo, że Ross jest na listach po to, by zebrać głosy. Jeśli teraz jego kandydatura się nie podoba, to dlaczego umieszczano go na liście? Czy jest murzynem, który zrobił swoje i może odejść? – zastanawia się europoseł.

Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (1034)