Po wyborach: co oznacza zwycięstwo Busha
Prezydent George W. Bush odniósł zdecydowane zwycięstwo w wyborach i umocnił swój mandat do rządów w Białym Domu. W połączeniu z powiększeniem się przewagi Republikanów w Kongresie oznacza to utwierdzenie władzy tej konserwatywnej partii w USA.
03.11.2004 | aktual.: 03.11.2004 18:05
Nieuznanie jednak natychmiast porażki przez jego demokratycznego rywala Johna Kerry'ego wskutek przedłużania się procedury liczenia głosów w stanie Ohio jest kolejnym sygnałem zaostrzania się politycznej polaryzacji w Stanach Zjednoczonych.
Bush zdobył 52% głosów bezpośrednich, natomiast Kerry 49% - o ponad 3,5 miliona mniej niż prezydent. Dzięki najwyższej od 1960 r. frekwencji wyborczej (ok. 60%) i stałemu przyrostowi ludności USA na Busha głosowało - w liczbach absolutnych - najwięcej Amerykanów w historii wyborów prezydenckich.
Tym samym na swoją drugą kadencję Bush zyskał mandat dużo silniejszy niż cztery lata temu, kiedy zdobył o pół miliona mniej głosów bezpośrednich niż Al Gore i został prezydentem dopiero wskutek kontrowersyjnej decyzji Sądu Najwyższego, który rozstrzygnął spór o głosy oddane na Florydzie.
Wynik wyborów był pewnym zaskoczeniem w świetle ostatnich sondaży przedwyborczych i prowadzonych w czasie głosowania (exit polls), które sugerowały w ostatniej chwili wzrost poparcia dla Kerry'ego. Okazało się także, że wysoka frekwencja wyborcza nie pomogła tym razem Demokratom.
W pierwszych komentarzach przeważa opinia, że o zwycięstwie Busha zadecydowała jego przywódcza rola w walce z terroryzmem w sytuacji, gdy dla Amerykanów jest to problem numer jeden po ataku 11 września 2001 r. i gdy bardziej ufają oni na tym polu prezydentowi niż Kerry'emu.
Chociaż wojna w Iraku jest coraz mniej popularna, prezydent zdołał przekonać wystarczającą najwidoczniej liczbę wyborców, że jest to ważny i nieodzowny front wojny z terroryzmem.
Kandydat Demokratów zaszkodził sobie licznymi woltami i sprzecznymi nawzajem wypowiedziami w czasie kampanii na temat Iraku, co pozwoliło Bushowi przedstawić go jako polityka niewiarygodnego i chwiejnego, nie nadającego się na przywódcę w czasie wojny.
Jak wynikało z sondaży, nieznaczna większość Amerykanów uważała raczej Kerry'ego niż Busha za lepszego gwaranta poprawy sytuacji gospodarczej i polepszenia ich indywidualnej sytuacji materialnej. Nie zdołało to jednak przeważyć szali na korzyść senatora.
Umocnienie większości republikańskiej w obu izbach Kongresu oznacza, że Bushowi będzie w drugiej kadencji jeszcze łatwiej realizować swój program polityczny, chociaż w sposób ograniczony, gdyż większość w Senacie wciąż nie jest wystarczająca do przełamywania obstrukcji parlamentarnej ze strony Demokratów.
Komentatorzy sympatyzujący z Demokratami wyrażają jednak obawy, że wybory ośmielą Busha - który mimo deklaracji, że będzie "jednoczyć, nie dzielić" i słabego mandatu prowadził w pierwszej kadencji konserwatywną politykę wewnętrzną - do forsowania jeszcze bardziej prawicowych programów.
Niepokoją się oni, że ideologicznie zorientowany Bush będzie dążył do dalszego obniżania podatków faworyzujących bogaczy i wielki biznes, kosztem programów społecznych i rosnącego deficytu budżetowego, co powiększy nierówności dochodów i zwiększy napięcia społeczne.
Prawdopodobnie też usiłuje wprowadzić do Sądu Najwyższego więcej sędziów konserwatywnych, będzie dalej blokował badania z komórkami macierzystymi i popierał prawa umacniające rolę religii w życiu publicznym. Zaostrzy to polaryzację polityczną w Ameryce.
W polityce zagranicznej, zdaniem komentatorów, nie należy oczekiwać zmian - pozostanie w mocy twardy kurs wobec państw sponsorujących terroryzm i w inny sposób wrogo nastawionych do USA.
Niektórzy uważają jednak, że ze względu na trudną sytuację w Iraku Bushowi będzie coraz bardziej zależeć na pomocy innych krajów i dlatego będzie stopniowo odchodzić od unilateralizmu, czyli jednostronnego, nieliczącego się z innymi postępowania na arenie międzynarodowej.
Tomasz Zalewski