Po wizycie Andrzeja Dudy w Chinach. Przełom w stosunkach z Państwem Środka?
Chińczycy początkowo mieli z wizytą Andrzeja Dudy dyplomatyczny i protokolarny zgryz, ale szybko zmienili jej charakter, nadając jej podobną rangę, co niedawnej wizycie kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Chiny od dawna są zainteresowane współpracą z Polską, a nasze geopolityczne przekleństwo, "między Rosją a Niemcami", w ich oczach przekształca się w strategiczny atut.
Prezydent Andrzej Duda przebywał z czterodniową wizytą w Chinach. Zdobył się tam na słowa i deklaracje wobec partnera, jakich nie używali dotąd po 1989 r. ani polscy politycy wysokiej rangi, ani poprzednicy prezydenta. Aleksander Kwaśniewski w 1997 poruszał się z dyplomatyczną elegancją, uwzględniając ówczesne realia, tzn. absolutną dominację USA na globie. Bronisław Komorowski przed czterema laty podpisał co prawda, przygotowane z inicjatywy Chin, porozumienie o współpracy strategicznej, ale - jak wiemy - z jego implementacją szło już gorzej. Czy teraz nastąpi przełom?
Wizyta rozpoczęła się w Szanghaju, od dwustronnego Forum Gospodarczego, bo prezydentowi towarzyszyło ponad 80 biznesmenów zainteresowanych współpracą z Chinami. Już tam gość z Polski wyraził nadzieję zacieśnienia współpracy dwustronnej - i to nie tyko gospodarczej, ale też kulturalnej i naukowej, choć oczywiście mówił przede wszystkim o gospodarce i wspomniał nawet o możliwości wystąpienia "idealnej synergii" pomiędzy naszymi sektorami wydobywczymi czy transportowymi oraz "między przedsiębiorstwami obu krajów".
Lepiej z Warszawą niż Budapesztem
Tak oto przygotowano dobry grunt na początkowo główny punkt i impuls do złożenia tej wizyty, jakim był czwarty z kolei szczyt wymyślonego przez Chińczyków partnerstwa z państwami naszego regionu w ramach formuły "16+1", tym razem w starym i pięknym mieście Suzhou.
Tu, obok podkreślenia stabilności politycznej i gospodarczej w naszym kraju oraz "wysokiej atrakcyjności" polskiego rynku, co prezydent Andrzej Duda zrobił już w Szanghaju, zdobył się na tezy jeszcze mocniejsze, mówiąc o tym, że Polska chce "aktywnie włączyć się" w inną chińską strategię - "Jednego Pasa i Jednej Drogi" (Yi Dai, Yi Lu), czyli budowy dwóch nowych Jedwabnych Szlaków, lądowego i morskiego. Albowiem oba z nich zmierzają ku Europie i kończą się w Wenecji czy Rotterdamie. Przypomniał też, że zgłosiliśmy akces do utworzonego w czerwcu tego roku Azjatyckiego z nazwy, ale chińskiego w treści AIIB, czyli Banku Inwestycji Infrastrukturalnych, który ma przyszłe projekty wokół nowych Szlaków finansować.
Strona chińska początkowo miała z tą wizytą pewien dyplomatyczny i protokolarny zgryz, bowiem formuła 16+1 to szczyt premierów, a tu przyjeżdża prezydent... Pragmatyczni Chińczycy szybko jednak zrozumieli, że przybywa do nich świeżo powołany prezydent, na dodatek ściśle powiązany z partią, która niedawno wygrała wybory i samodzielnie rządzi, co rzadkie w demokracji. Mają więc do czynienia z partnerem z nowym i mocnym mandatem, co cenią.
Gdy do tego dodano nowe treści i silnie zaznaczaną chęć współpracy ze strony gościa, szybko zmieniono charakter kolejnego spotkania, tym razem już w Pekinie, z prezydentem Xi Jinpingiem. Tam naprędce zorganizowano oficjalną wizytę państwową, z pełną oprawą protokolarną, a więc kompanią honorową, hymnami, flagami i rozmowami plenarnymi w gmachu chińskiego parlamentu, nie ograniczając się tylko do zwyczajowego uścisku dłoni i uśmiechu do kamer. Tym samym nadano jej taką samą rangę, jak niedawno, przed miesiącem, wizycie pani kanclerz Angeli Merkel, a Xi towarzyszyli ci sami najwyżsi rangą politycy i doradcy, co przy innych najważniejszych spotkaniach na szczycie.
Taki charakter i taka oprawa wizyty sprawiły, że początkowo niedostrzeżona, już w środę trafiła na czołówki chińskich mediów. Jedynie we wtorek, w Suzhou, polskiemu gościowi nieco "ukradł show" węgierski premier, Viktor Orbán, który - po pierwsze - mocno krytykował tam Unię Europejską za to, że jest "bogata i gnuśna", a po drugie, co mocno eksponowali gospodarze, jako jedyny wśród "16" wprowadził w życie strategię "otwarcia na Wschód", w tym na Chiny, co mocno się tam ceni.
Jednakże Węgry, to tylko 10 mln mieszkańców, czyli średniej wielkości chińskie miasto, na dodatek zbyt mocno wysunięte na południe, a to teraz - od Ukrainy po Bliski Wschód i Morze Śródziemne - region mocno zdestabilizowany. Jakby nie patrzeć, w kalkulacjach chińskich lepiej stawiać na Warszawę niż Budapeszt, a najchętniej obie stolice naraz.
Chiny zainteresowane...
Po najważniejszych rozmowach prezydentów i w ich obecności podpisano memoranda: o porozumieniu między bankami BGK i największym bankiem świata ICBC, oraz między ICBC a Polską Agencją Informacji i Inwestycji Zagranicznych (PAIiIZ), a także o współpracy w dziedzinie turystyki. Następnego dnia natomiast, po rozmowach z szefem chińskiego parlamentu Zhang Dejiangiem, podpisano jeszcze jedno porozumienie, tym razem międzyrządowe, dotyczące wspólnego wspierania inicjatywy "Jeden Pas i Jeden Szlak". Innymi słowy - same sukcesy. A o co tak naprawdę chodzi? Spróbujmy zidentyfikować interesy obu stron.
Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że współpracą z Polską - i to od dawna - zainteresowane są same Chiny, druga gospodarka świata, w sensie siły nabywczej pieniądza nawet już pierwsza. Chińczycy patrzą na świat geostrategicznie i geopolitycznie. A z punktu widzenia ich kalkulacji, przynajmniej jednego z nowych Jedwabnych Szlaków, tego lądowego, nie uda się do końca zbudować bez udziału czy współudziału Polski. Tak oto nasze geopolityczne niegdyś przekleństwo, "między Rosją a Niemcami", w oczach Chin przekształca się w strategiczny atut: albowiem Warszawa leży w środku, między Moskwą a Berlinem.
Szczęśliwie, polska delegacja to chińskie przesłanie podchwyciła i należycie wyeksponowała, a gość z Polski wyrażał nadzieję na kontynuację i rozwój podpisanego przed czterema laty porozumienia o współpracy strategicznej.
Jest też druga, ważna chińska kalkulacja. Mówił o niej w Suzhou chiński premier Li Keqiang. Przypomniał, że od 2014 r. Chiny już więcej kapitałów eksportują niż importują. Zapowiedział, że w nadchodzącej pięciolatce (2016-2020) ma to być suma rzędu biliona dolarów, a chiński import może sięgać 10 bilionów. Innymi słowy, dawał do zrozumienia całej "16", że z Chinami teraz współpracować i warto, i należy.
Chiny w całym naszym regionie stawiają na inwestycje infrastrukturalne, mosty, autostrady, porty morskie i szybkie koleje, a nawet elektrownie atomowe, ale też na fuzje i przejęcia znanych i sprawdzonych marek i firm. To ostatnie nie jest już do końca zbieżne z polskimi interesami, zgodnie z którymi bardziej nam zależy na inwestycjach typu "greenfield", a więc budowanych od podstaw czy fundamentów. Z Chińczykami, to znana prawda, trzeba twardo negocjować. Inaczej się nie da.
Co jednak z tym fantem zrobi strona polska? Ograniczy się, jak było dotąd, do "dyplomacji turystycznej", zwiedzając Chiński Mur, piękne Suzhou, czy odbywając - z woli premiera Li Keqianga - przejażdżkę chińskim superekspresem? Chyba jednak nie, bo deklaracje ze strony prezydenta Dudy były tym razem wyjątkowo mocne.
Polska w ambarasie...
Co więc nas czeka? Jakie są nasze interesy? Cóż, po pierwsze ogromny deficyt handlowy, przypominający wynik w hokeju dwóch nierównorzędnych partnerów: 1:10, czy nawet 1: 12. Formalnie dane polskie mówią o 1,75 mld dolarów polskiego eksportu i aż 17,3 mld w imporcie z Chin, który jednak jest nie do końca przejrzysty i raczej znacznie większy, bo sporo chińskiego towaru idzie przez Hongkong czy Singapur, a nawet raje podatkowe. Zresztą, my też powinniśmy na to zwrócić uwagę, bo polska "Żubrówka" jest w Chinach znana i nawet popularna, szczególnie wśród młodzieży, ale idzie tam pod niemiecką metką. Podobnie jak "Wyborowa", która jest tam rozprowadzana przez francuskiego dystrybutora.
Co możemy w ramach promocji naszego eksportu Chinom zaoferować? Wbrew pozorom, nie tylko miedź (KGHM jest rzeczywiście potentatem na chińskim rynku), ale też - przykładowo - farmaceutyki, kosmetyki, towary chemiczne czy technologie z zakresu ochrony środowiska oraz wydobycia węgla, bo w tej ostatniej dziedzinie akurat obaj partnerzy są potentatami. Przede wszystkim jednak chcemy Chinom, chłonnemu i ogromnemu rynkowi, wepchnąć, przecież wysokiej jakości, polskie towary spożywcze: wędliny, mięso i słynne jabłka, bo polskie mleko (w proszku) już tam jest. Tu akurat interesy są zbieżne, mówił o tym nie tylko prezydent Duda, ale także premier Li Keqiang.
Problem, jak wiemy, jest ten, że mamy na polską żywność embargo. Jak je usunąć? Tu muszę pisać w pierwszej osobie. Dostrzegam bowiem swego rodzaju transakcję wiązaną. Dla Chin ważna jest strategia, Jedwabne Szlaki i wspierający je AIIIB. Polska akces do banku zgłosiła, ale uczestnictwa w nim nie ratyfikowała. Jeśli to zrobi, korzystając w większości w Sejmie, Chińczycy będą zadowoleni - i pójdą na bliższą współpracę z nami.
Wtedy natomiast poprzez istniejące już połączenie kolejowe, łączące Łódź z Chengdu, a więc stolicą najludniejszej chińskiej prowincji, Sichuanu, pociągi będą szły z towarem już nie tylko w jednym kierunku, jak dotąd, lecz w obu, także do Chin.
Po to jednak potrzebne są: przekonanie co do słuszności obranego kierunku, determinacja w kroczeniu tą nową drogą, konsekwencja, no i wreszcie, co niebagatelne, zaplecze eksperckie i fachowe. Formalnie ono już jest, bo ludzi w Polsce w Chinach wykształconych, lub je z autopsji znających, jest u nas sporo. Problem w tym, że władza nigdy ich dotychczas nie koordynowała, nie wspierała i za bardzo się nimi nie interesowała. Wystarczył nam azymut zachodni. Czy to się teraz zmieni?
Tytuł i lead pochodzą od redakcji.