Po tragedii w Suszku: śledczy odkryli nieprawidłowości dotyczące bezpieczeństwa na obozie
Śledczy ze słupskiej prokuratury po raz kolejny pojawili się w Suszku. To tam, podczas sierpniowej wichury zginęły dwie nastolatki, przebywające na obozie harcerskim. Przeprowadzony we wtorek w nocy eksperyment procesowy wykazał nieprawidłowości, które mogły mieć wpływ na bezpieczeństwo uczestników obozu. Z wnioskami śledczych nie zgadza się pełnomocnik instruktorów harcerskich, obecnych podczas nawałnicy na obozie w Suszku.
W obozie w Suszku brało udział 130 harcerzy z łódzkiego okręgu ZHR. Opiekę nad nimi sprawowało ośmiu wychowawców. W nocy z 11 na 12 sierpnia - w wyniku gwałtownych burz i wiatrów, które przeszły nad Pomorzem - obóz został zniszczony i odcięty od świata przez tarasujące drogi drzewa. W wyniku nawałnicy zginęły dwie harcerki w wieku 13 i 14 lat: obie zostały przygniecione przez powalone wiatrem drzewa. 38 kolejnych uczestników obozu trafiło do szpitali z różnymi obrażeniami.
Okoliczności tej tragedii bada słupska prokuratura okręgowa. 18 września prokuratorzy przeprowadzili na miejscu tragedii pierwszy eksperyment procesowy. Nie przyniósł on jednak odpowiedzi na wszystkie pytania, dlatego prokuratura zdecydowała się na podjęcie kolejnej próby. Pierwszy eksperyment przeprowadzano w ciągu dnia.
Tym razem śledczy postanowili pojawić się w Suszku po zmroku. - Będziemy prowadzili uzupełniające czynności oględzin, bo z materiału dowodowego wynika, że część dzieci trafiła do jeziora, tam się schroniła. Będziemy też przeprowadzali taki mały eksperyment procesowy polegający na tym, że odtworzymy sygnał dźwiękowy, którym dzieci zostały powiadomione o alarmie. Część z nich twierdzi, że nie słyszała tego sygnału. Z kolei kierownictwo obozu twierdzi, że na pewno taki sygnał został włączony - tłumaczyła we wtorek portalowi radiogdansk.pl Renata Szamiel z Prokuratury Okręgowej w Słupsku.
Co udało się ustalić? - Ponowne oględziny drogi ewakuacji dzieci wykazały, że drogi ewakuacyjne nie były prawidłowo wyznaczone i oznaczone - powiedział WP rzecznik Prokuratury Okręgowej w Słupsku prokurator Jacek Korycki. Mówiąc wprost dzieci nie mogły po zmroku widzieć, gdzie mają uciekać, by schronić się przed zagrażającym im niebezpieczeństwem.
Śledczy włączyli także syrenę alarmową, która feralnej nocy miała ostrzec uczestników obozu przed niebezpieczeństwem i wezwać ich do ewakuacji. Wielu uczestników obozu twierdziło, że jej nie słyszało. Tymczasem - Była umiejscowiona w odległości ok. 300 metrów od najdalej położonego podobozu - opowiada WP prok. Korycki. - Gdy ją wczoraj włączyliśmy, okazało się, że przy bardzo dobrych warunkach pogodowych, jakie wczoraj panowały, była tam ledwie słyszalna - dodał.
Prokurator podkreślił, że wymienione przez niego wnioski „na bieżąco wyciągnięte z eksperymentu” należy traktować jako jeden z dowodów w sprawie. - Porównamy te ustalenia z zeznaniami dzieci, które brały udział w obozie i resztą materiału dowodowego. Na ostateczne wnioski trzeba będzie poczekać - dodał prok. Korycki.
Z wnioskami śledczych nie zgadza się pełnomocnik instruktorów harcerskich obecnych podczas nawałnicy na obozie w Suszku, radca prawny Aleksander Skrzypiński. W przesłanym redakcji WP oświadczeniu napisał, że "drogi ewakuacyjne na obozie harcerskim w Suszku podczas całego pobytu (do nawałnicy) były świetnie znane przez każdego z uczestników". "Każdy z nich poruszał się po nich kilka - kilkanaście razy na dobę. Zarówno w dzień jak i po zmroku. Każdy z uczestników miał pełną wiedzę, co do miejsca ewakuacji" - czytamy w oświadczeniu.
Zdaniem pełnomocnika instruktorów harcerskich "nawet gdyby przed nawałnicą na terenie obozu nie istniały żadne drogi nie pozostaje to w związku przyczynowym z następstwami nawałnicy".
Pełnomocnik odniósł się także do zarzutów dotyczących syreny alarmowej. "Syrena użyta podczas eksperymentu jest nową syreną strażacką posiadającą wszelkie niezbędne atesty. Najdalej położony podobóz znajdował się w odległości kilkuset metrów od syreny. Natężenie dźwięku syreny badane było w terenie, na którym nadal zalegają powalone drzewa tłumiące dźwięk" - czytamy w przesłanym redakcji oświadczeniu.