"Po reformie edukacji zostanę bez środków do życia" - mówi nauczyciel w gimnazjum
Ma 8 letniego syna, kredyt i przewlekłą chorobę, która może go posadzić na wózku inwalidzkim. Od września, jak wielu nauczycieli gimnazjów, może zostać bez pracy i środków do życia.
07.03.2017 | aktual.: 07.03.2017 14:56
WP: Nina Harbuz – Wirtualna Polska: Minister Anna Zalewska powiedziała: "Żaden z nauczycieli nie straci pracy w związku z reformą". Czyli rozumiem, że jest pan bezpieczny?
Jacek Maciejewski, dyplomowany nauczyciel w gimnazjum: Niestety nie. W samej Warszawie jest około dwóch tysięcy nauczycieli, którzy najpewniej stracą pracę.
WP: Jak po reformie zmieni się pana sytuacja?
W tej chwili mam trzy lub cztery godziny lekcyjne w każdej klasie, co w sumie, tygodniowo, daje osiemnaście godzin. Składa się to na wymagane do etatu nauczycielskiego tzw. godziny tablicowe, czyli czas bezpośredniej pracy z młodzieżą. Po reformie i całkowitym wygaszeniu gimnazjów, zostanie mi jedna godzina zajęć tygodniowo.
WP: Czyli straci pan wymagane do otrzymania etatu nauczycielskiego godziny lekcyjne, więc jak rozumiem, zaistnieje podstawa, żeby rozwiązać z panem umowę?
Tak. Tym bardziej, że w mojej placówce jest jeszcze drugi nauczyciel prowadzący zajęcia z plastyki. Jest w wieku przedemerytalnym, więc jest chroniony. Zatem nie ma szans, żebym tygodniowo mógł przepracować osiemnaście godzin.
WP: Niektórzy nauczyciele przenoszą się do szkół podstawowych. Ma pan taką możliwość?
Po pierwsze, w każdej podstawówce są już nauczyciele danych przedmiotów. Trudno w tej chwili stwierdzić, czy po reformie będą miejsca i pieniądze na nowe etaty. Po drugie, całe swoje zawodowe życie poświęciłem pracy w mojej placówce, czyli w Młodzieżowym Ośrodku Socjoterapii KĄT, który jest dla mnie czymś więcej niż praca. Uczą się tu dzieciaki poturbowane przez życie. Wpajamy im, że ważne jest dla nas, żeby w szkole czuły się bezpiecznie i jak ważna jest stabilizacja w życiu. Teraz, przez reformę edukacji, sam tracę poczucie bezpieczeństwa więc zakrawa to na ironię losu.
WP: Ktoś może powiedzieć, że nic nie jest dane nam raz na zawsze i w obecnych czasach już mało kto przepracowuje całe życie w jednym miejscu.
Swoją ścieżkę zawodową rozpocząłem szesnaście lat temu, natomiast w gimnazjum, jako nauczyciel plastyki, techniki i muzyki, pracuję od trzech lat. Będąc jeszcze na etacie wychowawczym, podjąłem studia podyplomowe pod kątem przedmiotów artystycznych. Istniało wówczas zapotrzebowanie na takiego nauczyciela i albo można było zatrudnić trzy osoby na cząstkowe etaty, albo wykwalifikować jedną osobę na cały etat. Dyrekcja zaproponowała mi możliwość objęcia tego stanowiska, pod warunkiem dokształcenia się, na co przystałem.
WP: Kto płacił za pańskie studia?
Dostałem 30 proc. dofinansowania, a pozostałą część zapłaciłem z własnej kieszeni. Studia były dość intensywne, bo zjazdy odbywały się zazwyczaj dwa razy w miesiącu, w piątek, sobotę i niedzielę, ale zdarzały się też tygodnie bez przerwy, kiedy mieliśmy zajęcia w kolejne, następujące po sobie weekendy. Siłą rzeczy odbywało się to kosztem rodziny, zwłaszcza czasu spędzanego z synem, i mojego odpoczynku. Niemniej, podszedłem do tego zadaniowo i traktowałem to jako inwestycję na przyszłość.
WP: Zwróciła się?
Nie. Pensja, jaką dostawałem na etacie wychowawcy i pensja nauczycielska, jaką otrzymuję w tej chwili, są dokładnie takie same, ale jestem na minusie o te kilka tysięcy, które wydałem na czesne. Kto jednak, w chwili gdy podejmowałem decyzję o dokształcaniu się, mógł przewidzieć, że nastąpi zmiana w rządzie, a wraz z nią błyskawiczna pseudo-reforma edukacji, bo inaczej jej nie można nazwać.
WP: Jakie są pana miesięczne koszty utrzymania?
Rachunki, opłaty i kredyt mieszkaniowy w sumie pochłaniają 2600 złotych miesięcznie. W tej kwocie nie ma wydatków na jedzenie, książki, ubrania, wakacje, wyjścia czy to do kina, czy to do restauracji, ani na nagłe, nieprzewidziane sytuacje. W tej kwocie mieszczą się też koszty alimentów. Jest szansa, że syn będzie pod moją opieką, więc w sumie to bez znaczenia, czy tę kwotę będę przelewać na konto byłej żony, czy wydawać bezpośrednio na dziecko sprawując opiekę.
WP: Pytanie tylko, czy pana niestabilna sytuacja zawodowa nie będzie podstawą dla sądu, żeby nie przyznać panu pełnej opieki nad synem?
To jest pytanie do sądu, nie do mnie. Ja, jako ojciec, mam nadzieję, że nie, ale sędzia wszystko może brać pod uwagę. Wiadomo, że będę stawać na głowie, żeby zadbać o byt rodziny, ale łatwiej dbać o nią, kiedy wie się na czym stoi. A nauczyciele nie wiedzą jak będzie wyglądać ich sytuacja od września i tym bardziej w kolejnych latach. Obecna reforma napisana jest naprędce i chyba tylko po to, żeby pokazać, że rząd coś robi, mimo sprzeciwu rodziców i całego środowiska nauczycielskiego.
WP: Protestował pan w jakiś sposób?
Podpisywałem petycje i chodziłem na demonstracje, choć i tak nie dawało mi to poczucia sprawczości. Moim zdaniem, środowisko nauczycielskie, choć liczne i wydawałoby się, że przez to wpływowe, jest za grzeczne. Nie wybija szyb, nie pali opon, nie burzy ustalonego porządku, tylko próbuje w uprzejmych i dyplomatycznych słowach przedstawić swoje argumenty, a jak widać, taki przekaz do obecnej władzy nie trafia. Raczej traktowany jest jako słabość środowiska niż jego siła.
WP: Gdyby mógł pan być "niegrzeczny" to co by pan zrobił?
Wymieniłbym obecną Minister Edukacji, bo to najgorszy wybór od lat. Mam wrażenie, że pani Minister Zalewska zbija jedynie własny kapitał polityczny kosztem dzieci, rodziców i nauczycieli. W pewnym momencie zatraciła się w tym, jak bardzo chce zaistnieć, pokazać się, i przestałą zauważać jakim kosztem to się odbywa. To bardzo szkodliwa reforma, a odkręcenie jej zajmie lata i będzie niezwykle trudne. Naprawdę, ciężko spać spokojnie.
WP: O śnie mówi pan dosłownie czy w przenośni?
Dosłownie. Od jakiegoś czasu cierpię na bezsenność, bo podświadomie denerwuję się tą jedną, wielką niewiadomą. Ciężko mi jest zasnąć, budzę się w nocy. Do tego, cierpię na RZS czyli reumatoidalne zapalenie stawów, które jest chorobą przewlekłą. Obawiam się, że wraz z redukcją godzin pracy albo całkowitą utratą pracy i tym samym, spadkiem dochodów, będę mieć coraz większe problemy ze sfinansowaniem comiesięcznego leczenia.
WP: A jakie są konsekwencje przerwania terapii?
Choroba w powolny i bezszelestny sposób wyniszcza organizm. Jeśli pacjent przestaje przyjmować leki, to w pewnym momencie stawy odmawiają posłuszeństwa i może wylądować na wózku inwalidzkim.
WP: To może znów się pan przekwalifikuje albo doszkoli?
Niewykluczone, że za chwilę znów pojawi się kolejna oferta, że jeśli zainwestuję kolejne kilka tysięcy złotych, to pojawi się nowa furtka. Tylko ile razy można zaczynać od nowa? Raz zainwestowałem w siebie i teraz jakoś trudno jest mi sobie wyobrazić, że znów miałbym wydobyć spod ziemi pieniądze i kończyć kolejne studia. Tym bardziej, że mam poczucie, że jestem fachowcem, a zajęcia, które prowadzę mają sens i dzieci je lubią. Poza tym nikt mi nie zagwarantuje, że inne zajęcie da mi satysfakcję, a przede wszystkim stały dochód, a muszę spłacać kredyt i utrzymać dziecko. Mój syn ma dopiero osiem lat więc jeszcze długo będzie mnie potrzebować.