Po publikacji "Bilda": Niemcy chcą zapomnieć o tym, że byli sprawcami
Przygotowany przez niemiecką telewizję publiczną trzyczęściowy epos historyczny "Nasze matki, nasi ojcowie" zgromadził przed odbiornikami 21 mln widzów, czyli prawie jedną czwartą niemieckiego społeczeństwa. Czy dzięki niemu obok "polskich obozów zagłady" w świadomości Niemców zagości na stałe nowy stereotyp o "antysemickich akowcach"?
Akcja filmu zaczyna się 2 lata po rozpoczęciu wojny. Jest 1941 rok. Grupa pięciu przyjaciół bawi się na prywatce w berlińskim mieszkaniu. Piją alkohol, dowcipkują, słuchają muzyki. Dwóch nosi mundury Wehrmachtu. Niedługo pojadą na front wschodni. Nie przeszkadza im, że w ich gronie znajduje się Żyd Viktor. Okropności toczącej się wojny zostawili za progiem.
- Od dłuższego czasu zajmuję się problematyką prawicowego ekstremizmu. Z tym zagadnieniem jest nierozerwalnie związana nazistowska przeszłość Niemiec - mówi dziennikarz telewizji ZDF, Andrej Reisin, autor jednego z nielicznych krytycznych komentarzy na temat filmu, zamieszczony w niezależnym portalu "Publikative", prowadzonym przez fundację im. Amadeu Antonio, zamordowanego przez neonazistów w brandeburskim Eberswalde w 1990 roku.
Z odcinka na odcinek jest coraz gorzej
- Postanowiłem obejrzeć uważnie trylogię, ponieważ jej emisję poprzedziły entuzjastyczne recenzje. Niemieckie media pisały o epokowym wydarzeniu, wspaniałej, genialnej, spektakularnej produkcji roku - opowiada.
- Po obejrzeniu pierwszego odcinka byłem zdumiony. Jak to możliwe, że w 1941 roku bracia wcieleni do Wehrmachtu wspólnie z żydowskim kolegą urządzają prywatkę. Niewykluczone, że w Berlinie miały miejsce takie przyjęcia, ale na pewno nie odbywały się w lekkiej atmosferze przedstawionej w filmie. W tym czasie w Niemczech dochodziło do masowych prześladowań ludności żydowskiej. Polska znajdowała się pod okupacja niemiecka i wkrótce hitlerowska machina śmierci zacznie pracować na pełnych obrotach To nie pasuje do obrazu przedstawionego w filmie. Z odcinka na odcinka jest coraz gorzej - przyznaje.
Polski wątek pojawia się w trzeciej części filmu sceną w lasach Lubelszczyzny. Viktorowi udaje się uciec z pociągu zagłady, zmierzającego do Auschwitz. Ratują go polscy partyzanci z opaskami AK. Po zatrzymaniu pociągu śmierci widząc w wagonach więźniów, stwierdzają: "Większość z nich to Żydzi. A Żydzi są tak samo parszywi jak komuniści, czy Ruscy. Lepsi martwi niż żywi".
Kolejną cegiełkę w zniesławianiu żołnierzy polskiego ruchu oporu dołożył bulwarowy dziennik "Bild". Dziennikarz Ralf Georg Reuth wkładał do głowy czytelnikom, że "partyzanci pokazani w filmie, to członkowie tak zwanej polskiej Armii Krajowej, która walczyła o niepodległą Polskę. Antysemityzm w jej szeregach był głęboko zakorzeniony. W ogóle antysemityzm w Europie Wschodniej był powszechnie obecny, co ułatwiło nazistom wymordowanie europejskich Żydów".
"Tak zwana Armia Krajowa"
Ambasada RP w Berlinie wysłała do redakcji list protestacyjny. "Bild" zamieścił go na swoich łamach bez słowa komentarza. - Takie przedstawianie faktów historycznych i przypisywanie żołnierzom polskiego ruchu oporu postaw antysemickich jest karygodne i niepoparte żadnymi faktami historycznymi. Oprócz listu protestacyjnego zamierzam zasugerować autorowi artykułu zapoznanie się z jakąś naukową publikacją na ten temat - mówi Jacek Biegała, rzecznik prasowy ambasady RP w Berlinie.
W ubiegłym roku polska ambasada interweniowała w niemieckich mediach osiem razy w sprawie użycia innego obraźliwego zwrotu - "polskie obozy zagłady". W tym roku musieli reagować już cztery razy. Wpadka zdarzyła się nawet doświadczonej dziennikarce DPA.
- Nie dopatruję się w tych sformułowaniach świadomej prowokacji, ponieważ w 90 procentach przypadków są one poprzedzone ewidentnym sformułowaniem winy za popełnione zbrodnie wojenne i za Holokaust. Najczęstszą przyczyną używania tego rodzaju sformułowań jest pośpiech, brak wyczucia językowego i wrażliwości na wiedzę historyczną - tłumaczy rzecznik prasowy ambasady. - Za każdym razem, kiedy interweniuję w niemieckiej redakcji, następuje natychmiastowa odpowiedź i przeprosiny. Strona niemiecka za każdym razem przyznaje nam rację i zapewnia, że więcej tego błędu nie powtórzą. W skali roku interweniujemy około dziesięciu razy - wyjaśnia.
Niebezpieczne uproszczenia
Polski dyplomata przyznaje, że po fali entuzjastycznych recenzji w niemieckiej prasie pojawia się coraz więcej krytycznych artykułów na temat faktów historycznych przedstawionych w trylogii "Nasze matki, nasi ojcowie". - Oczywiście jest w tym filmie wiele elementów, które są mocno naciągane. Niektóre zdarzenia są w ogóle pomijane albo pokazywane tylko na zasadzie piktogramów - dodaje Jacek Biegała. - Film zaczyna się w 1941 roku, jakby nie było okresu od rozpoczęcia II wojny światowej, czyli dwóch lat okupacji Polski i zbrodni popełnionych na narodzie polskim. Nie sądzę, żeby w wyniku samego filmu został wypaczony obraz tego, co się działo w okupowanej Polsce w czasie wojny. Natomiast wizerunek polskich żołnierzy ruchu oporu jest z pewnością krzywdzący i nieprawdziwy - dodaje.
Bardziej dosadny jest Andrej Reisin. - Ogromną słabością filmu są niebezpieczne uproszczenia. Rosjanie są przedstawiani, jako barbarzyńcy, Amerykanie, jako zakłamani obłudnicy, a Polakom przyczepiono etykietkę zajadłych antysemitów - wylicza.
Czy film cieszący się rekordową oglądalnością może stworzyć w świadomości Niemców nowe stereotypy na temat wojny i Polaków? Sami Niemcy przyznają, że młode pokolenie jest na bakier z historią. Badanie przeprowadzone pod kierunkiem politologa Klausa Schroedera w połowie ubiegłego roku "Późne zwycięstwo dyktatur" pokazało, że młodzi Niemcy mają mgliste pojęcie o historii najnowszej. Duża część z 7,5 tys. ankietowanych uczniów przyznała z rozbrajającą szczerością, że nie mają pojęcia, czy Trzecia Rzesza była dyktaturą. Patrick Meinhardt, rzecznik FDP ds. polityki oświatowej w Bundestagu przyznał, że to największa katastrofa edukacyjna w kraju poetów i myślicieli. - Tego typu analfabetyzm historyczny jest dla Niemiec nieszczęściem - dodał.
Zostaną zafałszowania i przeinaczenia
- Trudno odpowiedzieć na pytanie, jak film zapadnie w świadomości niemieckich widzów - zastanawia się Andrej Reisin. - Wiele zależy od tego jak zostanie odebrany na przykład przez uczniów w niemieckich szkołach. Wielu nauczycieli chętnie korzysta z materiałów filmowych i dokumentalnych, aby zainteresować uczniów historią. Jeżeli projekcji trylogii nie będą towarzyszły odpowiednie wyjaśnienia i komentarze może on dokonać w głowach młodych ludzi historycznych zafałszowań i przeinaczeń - wyjaśnia.
Dziennikarz uważa, że patrząc na reakcje widzów po obejrzeniu filmu można zauważyć, że jego rodacy mają głęboką potrzebę pojednania się z własną historią. - Nie można cofnąć faktów, ale Niemcy nie chcą być ciągle obsadzani w roli sprawców. Dojrzewa w nich przeświadczenie, że wystarczająco długo rozliczali się z historią narodowego socjalizmu. Teraz przyszedł czas na zajęcie się ofiarami we własnych szeregach - dodaje.
Andrej Reisin uważa, że pokazywanie skomplikowanych wątków niemieckiej historii wymaga ogromnej ostrożności i wrażliwości, aby to była rzetelna lekcja historii, a nie rewizjonizmu. - Rozliczeniem zjawiska antysemityzmu w Polsce powinni zająć się sami Polacy. To nie jest zadanie Niemców, aby pokazywać na innych palcem i mówić: zobaczycie oni też są antysemitami i mają brudne ręce. Nie zapominajmy, że to Niemcy zbudowali obozy koncentracyjne - dodaje na zakończenie.
Z Berlina dla WP.PL Izabella Jachimska