Po pandemii będzie susza? Polska czeka na deszcz
Specjaliści ostrzegają: w trakcie pandemii uderzy w nas kolejny kryzys. Susza. Czy Polska jest na nią przygotowana? Nie wygląda to dobrze.
W Rabowicach pod Poznaniem przeszła zamieć pyłowa. W Niedzielę Wielkanocną spłonęło 200 hektarów Biebrzańskiego Parku Narodowego. Władze Roztoczańskiego PN alarmują, że na ich terenie mogą wyschnąć stawy, a susza zagraża płazom.
Na początku kwietnia stan przynajmniej 75 rzek był obniżony. "W sobotę 11 kwietnia w okolicy Działoszyna w woj. Łódzkim i Sławy w woj. Lubuskim wilgotność gleby spadła do absolutnego minimum, czyli 0%" - zauważał na swoim profilu facebookowym magazyn "Agroprofil".
To może być dopiero początek.
- Jeśli do końca maja solidnie nie popada, będzie jeszcze gorzej. Ale nie mogą to być nawałnice, których nasza gleba nie przyjmie - mówi Sebastian Szklarek, ekohydrolog z Polskiej Akademii Nauk.
Katarzyna Kojzar, Marcel Wandas: Czy zaraz po pandemii lub jeszcze w jej trakcie czeka nas susza?
Sebastian Szklarek: Nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć w stu procentach, jak ułożą się układy pogodowe i czy nie będziemy mieli czterech miesięcy z rzędu silnych opadów, bez słońca i upału. Przez zmiany klimatu zjawiska pogodowe są jeszcze bardziej nieprzewidywalne niż dotąd.
Oczywiście na bazie wiedzy, którą mamy, możemy się spodziewać, że susza w tym roku będzie – i będzie jedną z trzech najgorszych. Na razie najgorszy był rok 2015, jeszcze nie wiemy, czy susza w 2019 była porównywalna, czy jeszcze większa.
Od trzech lat susza powtarza się co roku, więc będzie coraz gorzej. Co więcej, trzy ostatnie zimy były niemal bezśnieżne. Te wszystkie czynniki się nawarstwiają i kumulują efekt.
Normalne warunki możemy opisać kostką do gry, w której mamy od jednego do sześciu oczek. Każde oznacza inny scenariusz pogodowy. Ale pojawiły się skutki zmian klimatu i na naszej kostce mamy już prawie same jedynki, czyli suszę. Może wypaść czwórka i spaść deszcz. Ale większe prawdopodobieństwo jest, że będzie bardzo sucho.
I. OD ZWROTNIKA DO RÓWNIKA
Jakie skutki zmian klimatu się już pojawiły?
Jeszcze kilkanaście lat temu w okresie wiosenno-letnim było kilka dni z kapuśniaczkiem. Teraz, jeśli już pada, to nawałnica. W krótkim czasie spada tygodniowa albo miesięczna ilość opadów. Wtedy występują okresowe powodzie, takie jak zeszłoroczna fala na Wiśle. Na Odrze już się nie pojawiła, bo u jej źródła, w Sudetach, nie padało aż tak mocno.
Skrajne zjawiska będziemy obserwować coraz częściej. Wiosną możemy mieć zagrożenie powodziowe związane z silnymi opadami, ale za to powodzie roztopowe odejdą do przeszłości. Po intensywnych opadach będzie następować długa i dotkliwa susza.
Nawałnica nie jest w stanie nawodnić ziemi?
Po pierwsze, przyroda nie jest w stanie przyjąć dużej ilości deszczu w krótkim czasie. Nie jesteśmy lasem równikowym przyzwyczajonym do ciągłych opadów, który potrafi tę wodę retencjonować. Ekosystemy naszej strefy klimatycznej były przyzwyczajone do mniejszych i dłuższych opadów.
Po drugie, gdy jest sucho, wyschnięta ziemia działa jak beton. Więcej wody po niej spływa, niż wsiąka.
A ziemia jest sucha też przez to, że w zimie nie było śniegu.
Pokrywa śnieżna sprawia, że ziemia nie zamarza. Gdy przychodzą roztopy, śnieg zasila wody gruntowe. Jeśli zimą śniegu nie ma, wiosną nie poprawi się wilgotność gleby. Druga sprawa: wiele rzek w Polsce największe przepływy miało właśnie wiosną, kiedy były roztopy. Nie ma śniegu – nie ma roztopów, są niższe poziomy wody w rzekach. I z roku na rok będą się obniżać.
Wisła będzie wysychać?
Może tak być. Mieliśmy teraz pecha, bo złożyły się trzy lata suszy z dwoma latami z deficytem opadów. Jak popatrzymy na dane z poprzednich lat, to zobaczymy, że średni opad roczny w skali kraju jest w miarę porównywalny. Wcześniej zmieniała się jego charakterystyka.
Ale od dwóch lat sytuacja jest dodatkowo potęgowana przez deficyt także rocznej sumy opadów. Pada inaczej i mniej. Niskie stany rzek na wiosnę mogą więc stać się normą, bo w taką stronę idą w naszej strefie zmiany klimatu.
Znikną nam pory roku?
Na pewno opady śniegu będą przechodziły w deszcz. Epizody mrozu -20 stopni mogą się zdarzać, ale bardzo rzadko.
Osoby kwestionujące zmiany klimatu i rolę w nich człowieka mówią: w latach 90. też była susza, a nie było globalnego ocieplenia. Tak ma być, to naturalne i nic nie poradzimy.
Zgoda, susza i powódź są zjawiskami naturalnymi. Nie mamy na nie wpływu. Ale mamy wpływ na to, jak często będą się zdarzać i jak będą intensywne. Jeśli popatrzymy na dane przygotowane w ramach projektu Stop Suszy, to od 1987 roku do 2018 praktycznie co roku jakiś obszar Polski był dotknięty suszą.
Tylko że w kolejnych latach coraz bardziej się powiększał. Od 2015 roku jest najgorzej. 2017 rok wydawał się obfity w opady, ale był niewiele bardziej mokry niż średnia wieloletnia. Popadało, ale nie na tyle, żeby odrobiły się deficyty.
W których regionach susza jest najgorsza?
W województwie lubuskim, wielkopolskim i łódzkim. Prześledziłem dane dotyczące suszy w Łódzkiem. Od 1987 roku do teraz może było w sumie pięć sezonów bez suszy.
Dlaczego akurat tam?
To są regiony o najmniejszej rocznej liczbie opadów. Jeśli pada coraz mniej i są wyższe temperatury, to parowanie też jest większe. A stąd już krótka droga do suszy. 20 lat temu mówiło się, że Wielkopolska będzie pustynnieć. Tylko że to były przewidywania w skali setek lat, a zmiany klimatu przyspieszyły ten proces.
II. CZY GROZI NAM GŁÓD?
Jeśli warunki staną się nieodpowiednie dla uprawianych w naszej strefie roślin, to co będziemy za kilkanaście – kilkadziesiąt lat jeść?
Poza poszukiwaniem odpornych na suszę gatunków trzeba będzie się przystosować do nowych warunków. Bo co z tego, że zmienimy charakter upraw, jeśli nic nie zrobimy ze skutkami zmian klimatu? Za 20 lat znowu będziemy musieli szukać nowych gatunków albo migrować gdzieś, gdzie rośliny będą mogły rosnąć.
Przewidywania, że po pandemii przyjdzie do nas głód spowodowany suszą, nie są więc przesadzone?
To się okaże. Też nie jest tak, że w ogóle nie będziemy mieli jedzenia. Globalny rynek ma swoje plusy i minusy. Plusem jest to, że u nas może być susza, a nasi sąsiedzi będą mieli żywność, więc ją od nich sprowadzimy.
Polska była przez lata spichlerzem Europy, wiele produktów się eksportuje, więc może przez obecną sytuację będziemy eksportować mniej? To jest bardzo złożony temat.
Wiele zależy od tego, czy ta susza faktycznie będzie, jak będzie duża, czy dotknie wód powierzchniowych i podziemnych. Może być tak, że w okresie wzrostu roślin będzie więcej dni opadowych i plony się udadzą. To oczywiście nie oznacza, że problem zniknie.
A jeśli susza odbije się na rolnictwie, to pietruszka znów będzie kosztować 20-30 złotych za kilogram?
Może tak być, choć wysokie ceny pietruszki wynikały też z tego, że była mokra jesień. To utrudniło jej przechowywanie. Wysokie ceny nadal są jednak możliwe i mogą wynikać z niewielkich opadów.
Jeśli chcemy zabezpieczyć plony, powinniśmy wprowadzić zmiany systemowe w rolnictwie: od właściwych zabiegów agrotechnicznych po efektywne systemy nawadniania przede wszystkim zgromadzoną wcześniej wodą deszczową lub wodą szarą.
III. SKĄD WZIĄĆ WODĘ, GDY JEJ ZABRAKNIE
Czy grozi nam "scenariusz Skierniewicki"? W zeszłym roku zabrakło tam wody w kranach.
Nie chodziło tam jedynie o suszę. Nałożyła się na nią jeszcze awaria wodociągów (pompy na ujęciu wody). Na pewno jednak trzeba zmienić podejście do korzystania z wody.
Brak opadów nie pozbawił nas podziemnych złóż, z których pochodzi większość wody w kranach. Ujęcia tych wód stają się niewydajne, kiedy w letnich miesiącach nawet kilkukrotnie rośnie zapotrzebowanie.
Czyli rzadsze kąpiele niewiele pomogą na niski stan rzek, ale może zapobiegną brakowi wody w domach?
Zamiana kąpieli na prysznic to też pozytywna praktyka, choć przyczyny niższego ciśnienia w kranach dopatrywałbym się gdzie indziej. W suchych miesiącach wszyscy chcą mieć zielone trawniki, ładne grządki truskawek czy poziomek. Podlewamy je więc wodą z wodociągów.
No bo skąd mamy ją brać?
Przede wszystkim należy gromadzić wodę z opadów, na przykład do podlewania przydomowych upraw. Druga sprawa to "recykling wody", czyli jej ponowne wykorzystanie. Woda z umywalki czy spod prysznica jest zanieczyszczona w niewielkim stopniu.
Po odczyszczeniu można by było jej użyć nawet do sprzątania czy mycia samochodu. Na "recyklingu" korzysta na przykład przemysł. W skali 20-30 lat może to przynieść spore oszczędności, a przy okazji korzyści środowiskowe i efektywniejsze gospodarowanie zasobami wody.
A możemy założyć sobie taką instalację w domu?
Niestety się nie opłaci. Sam bardzo chciałbym móc wykorzystywać tę "szarą" wodę w mieszkaniu, ale na rynku jest niewiele takich rozwiązań. Albo są strasznie niewygodne, albo bardzo drogie. Lepsze urządzenia kosztują nawet 12 tysięcy złotych.
Przekalkulowałem, że zwrot trwałby 20-30 lat, co w przypadku wielu gospodarstw domowych jest zbyt odległą perspektywą.
To może państwo powinno do tego dopłacać?
Na razie sporo robią samorządy. Miasta mierzą się i z suszą, i z powodziami. Przeciwdziałanie jednemu zapobiega też drugiemu.
W przypadku "recyklingu" rzeczywiście potrzebne są decyzje na szczeblu rządowym. Wszystkie nowe bloki według mnie powinny być wyposażone w instalacje odzyskiwania "szarej" wody.
Niektórzy deweloperzy już się na to decydują. Zdarza się jednak, że mieszkańcy są niezadowoleni, że tyle zapłacili za mieszkanie, a w toalecie leci im "szarawa" woda.
Co można robić już dziś, bez wielkich inwestycji?
Dziś najprościej zbierać deszczówkę do beczki, którą łatwo zainstalować na działce czy przy domu jednorodzinnym. Można robić więcej, ale potrzebujemy do tego zmian systemowych, odgórnego nakazu i systemów zachęt.
System jest w jakikolwiek sposób przygotowany na tegoroczną suszę?
Powinno się tym zajmować państwowe przedsiębiorstwo Wody Polskie. To ono odpowiada za naszą gospodarkę wodną. Problemem jest to, że powstało niedawno, w 2018 roku.
Wcześniej kompetencje były rozproszone. Pozwolenie na pobór wody dawał wójt lub burmistrz, zarządzały spółki wodne lub samorządowe zarządy melioracji, były również Regionalne Zarządy Gospodarki Wodnej. Tam uchwalano lokalne plany przeciwdziałania suszy. Brakowało jednak pieniędzy na ich realizację.
Teraz środków jest więcej. Unia Europejska chce skupić się w nowym budżecie w dużym stopniu na klimacie. W utworzeniu Wód Polskich widzę więc szansę skoordynowania wodnych działań, choć na zapobieżenie tegorocznej suszy jest już chyba za późno.
Ale Wody Polskie widać - przecież telewizja emituje spoty o tym, żeby oszczędzać i retencjonować wodę. Czy nie idą za tym konkrety?
Jest program Stop Suszy, który ma przygotować różne sektory i sfery naszego życia, aby przeciwdziałać skutkom suszy. Na efekty wodnych inwestycji i działań trzeba jednak czekać kilka lat.
Dlatego może to nie mieć dużego znaczenia w tym roku. Bo żeby Wisła nam nie wysychała w Warszawie, trzeba działać już od jej źródeł oraz na wszystkich jej dopływach.
Władze coraz częściej chcą dbać o rzeki ich regulowaniem i budową dróg wodnych.
Moim zdaniem nasza gospodarka nie potrzebuje nowych dróg wodnych. Patrząc szeroko przynoszą one więcej szkód i problemów, niż korzyści. Transportujemy nimi głównie rudy metali i innych produktów górnictwa i kopalnictwa, w tym węgiel (około 60%).
Jednak jeśli popatrzymy na gospodarki innych państw rozwiniętych, nie są to produkty budujące ich silną pozycję. Zyski z dróg wodnych nie rekompensują strat środowiskowych i kosztów utrzymania infrastruktury.
Ponadto ingerowanie w bieg największych rzek nie rozwiąże przecież głównego problemu suszy na polach uprawnych. A przepływ w rzekach można ustabilizować w dłuższym okresie także dzięki wielkoobszarowej retencji opadów i zapewnieniu zasilania nimi wód podziemnych.
A jak rolnicy radzą sobie z suszą? Mówi się i pisze sporo o tak zwanej "małej retencji", czyli tworzeniu małych stawów, oczek wodnych w polach uprawnych.
Niektórzy rolnicy rzeczywiście zatrzymują u siebie wodę, dobrze przygotowują glebę. Ale nie są do tego specjalnie zachęcani. Wielkość dopłaty unijnej zależy dziś od powierzchni upraw. Dlatego jeśli ktoś miał oczko wodne, zasypywał je, by zwiększyć areał.
Podobno myśli się o zmianie tego podejścia. Dobrze byłoby, gdyby takie dotacje obejmowały te przypadki, dzięki którym rolnik nie straci, a nawet zyska, jeśli na jego terenie bobry zbudują tamę, powodując zalanie.
Niektórzy niestety widzą w suszy opcję łatwego zarobku, bo za jej skutki należą się rekompensaty. Część rolników woli więc na nią czekać.
Chyba jesteśmy w dość słabym położeniu. Fale upałów i susze są dla nas czymś stosunkowo nowym. Na południu Europy wiedzą już chyba, jak się wobec nich zachowywać, na północy aż takiego zagrożenia nie ma.
Zmiany klimatu dotykają każdy z tych obszarów, choć rzeczywiście niektórzy radzą sobie z nimi nieco lepiej. Na początku marca byłem na warsztatach, gdzie mieliśmy przedstawiciela z Murcji, bardzo suchego regionu Hiszpanii.
Oni są w stanie prowadzić gospodarkę rolną cały rok między innymi dlatego, że wykorzystają oczyszczone ścieki do nawadniania pól. Nie ze wszystkim są jednak w stanie sobie poradzić. Dużym problemem są tam ulewy.
W zeszłym roku w jednym z regionów Hiszpanii w ciągu dwóch dni spadło tyle deszczu, ile zazwyczaj przez cały rok. Na to nikt nie jest idealnie przygotowany.
A kto jest przygotowany najgorzej?
Najłatwiej adaptują się rozwinięte gospodarki. Niestety teraz zmiany klimatu najbardziej odczuwalne są w krajach rozwijających się Afryki czy Azji.
A przecież to nie one wyemitowały najwięcej gazów cieplarnianych. Nie ma tam często wiedzy i technologii, by sobie z tym radzić. My jesteśmy w lepszej sytuacji, bo mamy i jedno, i drugie, a kryzys dochodzi do nas z opóźnieniem.
Sebastian Szklarek. Adiunkt w Europejskim Regionalnym Centrum Ekohydrologii Polskiej Akademii Nauk, ekspert ds. gospodarki wodnej Think-Tanku Ambitna Polska, autor bloga "Świat Wody".