Po katastrofie włoskiego promu coraz więcej pytań o liczbę zaginionych
We Włoszech i w Grecji po zakończeniu ewakuacji pasażerów z promu na Adriatyku, na którym wybuchł pożar i po odnalezieniu ciał 10 ofiar, rosną obawy, że dużo ludzi mogło zaginąć w katastrofie. Być może poszukiwanych jest nawet około 30 osób - podają media.
Drugą niewiadomą jest liczba nielegalnych imigrantów na pokładzie promu "Norman Atlantic", który płynął z Patras w Grecji do Ankony we Włoszech. Wśród rozbitków na razie potwierdzono obecność dwóch Afgańczyków.
Włoskie gazety piszą, że wszystko wskazuje na to, iż nielegalnych imigrantów na szlaku często przez nich wykorzystywanym było znacznie więcej. Uciekinierzy, głównie z Syrii i Iraku, ukrywają się zazwyczaj w ciężarówkach, zaparkowanych na pokładowym garażu i w ten sposób przedostają się do Włoch.
Rozbieżne dane
Prasa zwraca też uwagę na rozbieżne dane dotyczące liczby 427 osób uratowanych z pokładu i liczby tych, którzy wcześniej weszli na prom. Na listach tych było 478 osób. Na łamach dzienników pojawiają się nawet opinie, że spisy pasażerów mogły zostać sfałszowane.
To wszystko sprawia - zauważa się - że pojawia się coraz więcej pytań związanych z dramatem na morzu, który rozpoczął się od wybuchu pożaru w niedzielę nad ranem i trwał do poniedziałkowego popołudnia. Wtedy zakończono skrajnie trudną ewakuację pasażerów i załogi wśród wzburzonych fal i przy porywistym wietrze.
"To było 37 godzin piekła" - podkreśla "La Repubblica". Zamieszcza relacje rozbitków, którzy mówią, że obawiali się, iż spłoną w pożarze lub uduszą się w dymie, a jednocześnie lękali się zamarznięcia czekając godzinami na zabranie z pokładu.
Coraz więcej wątpliwości budzą kwestie bezpieczeństwa promu, między innymi stanu technicznego drzwi przeciwpożarowych, w których wcześniej kontrola wykazała usterki. Pytania budzi sama przeszłość "Norman Atlantic", który w ciągu pięciu lat miał trzy różne nazwy i sześciu armatorów.
Śledztwo ws. przyczyn katastrofy
Wciąż nieznane są przyczyny gwałtownego pożaru. Niektórzy z pasażerów, którzy zostawili samochody w pokładowym garażu, zauważają, że było tam bardzo dużo ściśniętych obok siebie ciężarówek i cystern, przewożących olej. One niemal szorowały dachami po suficie, to tam mogła pojawić się iskra - mówią kierowcy, cytowani we włoskich mediach.
Dochodzenie w sprawie przyczyn katastrofy prowadzą trzy włoskie prokuratury: w Bari, Brindisi i Lecce w Apulii, na wysokości której znajduje się prom i dokąd dotarli rozbitkowie.
Prokuratura w Bari objęła śledztwem kapitana Argilio Giacomazziego, który ostatni opuścił pokład po zakończeniu ewakuacji, a także włoskiego armatora Carlo Visentiniego ze spółki Visamar. Śledczy ogłosili, że rozważają możliwość postawienia zarzutów nieumyślnego spowodowania katastrofy morskiej i śmierci wielu osób oraz obrażeń.
Armator zadeklarował gotowość pełnej współpracy z wymiarem sprawiedliwości, zaś kapitan jednostki zbiera słowa uznania i podziwu. Dowództwo włoskiej marynarki oświadczyło, że kapitan Giacomazzi "wykonał swą pracę z najwyższą godnością i kompetencją".
Zostawiona na środku morza między wybrzeżem Włoch i Albanii jednostka została zajęta na wniosek włoskiego wymiaru sprawiedliwości. Teraz oba kraje zadecydują, do którego portu odholowany zostanie spalony częściowo wrak.
Zobacz także: Dramat na włoskim promie. Rośnie liczba ofiar