Po jakiemu przemawiali do nas politycy w 2003 r.?
O język polityki w minionym roku zapytało "Życie Warszawy" doktor Katarzynę Kłosińską, językoznawcę z Uniwersytetu Warszawskiego.
Według niej język polityki był taki, jak w latach poprzednich - z jednej strony dość agresywny, a z drugiej - teatralny.
03.01.2004 10:48
"W tym roku byliśmy widzami permanentnego spektaklu politycznego, czyli przesłuchań komisji śledczej, podczas których te cechy jeszcze się wyostrzyły" - twierdzi językoznawca i zwraca uwagę, że były wypowiedzi brutalne - typu "pan jest zerem", i ugrzecznione "szanowny panie pośle, czy byłby pan łaskaw...".
Doktor Kłosińska przypomina, że w minionym roku powstało kilka ciekawych frazeologizmów - "grupa trzymająca władzę" czy "Nicea albo śmierć".
Rozmówczyni gazety pokusiła się o sklasyfikowanie najlepszych i najgorszych mówców i przemówień. Według niej najgorszym wystąpieniem w 2003 roku było przemówienie Leszka Millera po ogłoszeniu wyników referendum akcesyjnego, jak uważa Katarzyna Kłosińska - wydumane i sztuczne. Najlepszym mówcą jest - zdaniem Kłosińskiej - Tomasz Nałęcz, który - jak uzasadnia - "pokazał, że polityk może mówić barwnie, czasem nawet zabawnie, lecz bez agresji (choć często nie bez złośliwości); kulturalnie - lecz bez ugrzecznienia, pachnącego hipokryzją. I przede wszystkim jasno". Najgorszy - jak podkreśliła doktor Kłosińska - jest nieustannie Andrzej Lepper. (IAR)