PO i PiS wykorzystują sytuację?
Burza wywołana wystąpieniem ministra Radosława Sikorskiego w Berlinie, która podgrzała emocje w kraju, służy zarówno PO, jak i PiS. Zdaniem politologów obie partie wykorzystują obecną napiętą sytuację do swoich celów i - jak pokazują sondaże - dobrze na tym wychodzą. Rekordowy wzrost poparcia dla PiS po raz kolejny dowodzi, że radykalizacja haseł służy temu ugrupowaniu i jest skuteczną metodą walki z ziobrystami. - Kiedy PiS uzna, że wygrało i Solidarna Polska już mu nie zagraża, ponownie przesunie się w stronę centrum (...). Na razie jednak największym priorytetem w PiS jest walka, by nie zostać zaatakowanym z prawej strony - tłumaczy w rozmowie z Wirtualną Polską dr Bartłomiej Biskup z Uniwersytetu Warszawskiego.
Wg sondażu TNS OBOP dla "Gazety Wyborczej" PiS i PO zanotowały w ostatnim tygodniu wzrost, kosztem wszystkich pozostałych partii. PiS poszedł aż 8% w górę - z 19 do 27%, PO wypadła nieco słabiej, zyskując dwa punkty - z 36 do 38%.
Eksperci tłumaczą, że na taki wynik wpłynęły wydarzenia związane z wystąpieniem ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego w Berlinie, w którym apelował m.in. o pogłębienie integracji w ramach UE. Reakcja PiS była natychmiastowa. Jarosław Kaczyński ostrzegając przed "niemiecką hegemonią" i "utratą niepodległości", oskarżał szefa MSZ, że chce ograniczyć suwerenność Polski, czym złamał konstytucję i powinien stanąć przed Trybunałem Stanu. Komitet Polityczny PiS na znak sprzeciwu wobec polityki zagranicznej rządu Donalda Tuska zorganizował w Warszawie 13 grudnia, w rocznicę stanu wojennego, wielki marsz niepodległości i solidarności. Wiceprezes PiS Mariusz Kamiński tłumaczył, iż demonstracja ma "obudzić Polaków" i pokazać im, że "problem jest realny". - Jeśli rząd polski jest się gotów zrzec części suwerenności kraju, to nie może o tym mówić w Berlinie, ale w Warszawie. Jeśli z dnia na dzień dowiadujemy się, że takie jest stanowisko rządu (...), to mamy do czynienia z wielką manipulacją, naruszeniem
prawa - przekonywał.
Radosław Sikorski odpierał ataki PiS, tłumacząc, że chciał, żeby głos Polski został zauważony na arenie europejskiej i cel ten osiągnął. W rozmowie z "Wprost" podkreślał, że Polsce nie grozi żadne niebezpieczeństwo, że "jesteśmy niepodlegli i suwerenni, dopóki stanowimy o sobie, a do Unii weszliśmy dobrowolnie, po długich staraniach i w każdej chwili możemy z niej wyjść". Reakcję Jarosława Kaczyńskiego nazwał zaś oznaką desperacji. - Jarosław Kaczyński używa takich argumentów w rywalizacji na radykalizm ze swoim byłym delfinem (Zbigniewem Ziobrą)
- tłumaczył.
Wciąż to samo
– PiS i PO cały czas robią to samo – wykorzystując różne elementy, polaryzują opinię publiczną, tworząc dwa skrajne obozy. Tym razem padło na Unię Europejską – tłumaczy Wirtualnej Polsce dr Bartłomiej Biskup z Uniwersytetu Warszawskiego. Co prawda pomysł połączenia marszu z okazji upamiętnienia ofiar stanu wojennego z protestem przeciwko polityce rządu Donalda Tuska był kontrowersyjny, jednak nie chodziło w nim wcale o porównanie tych dwóch sytuacji, ale raczej o wykorzystanie samego momentu rocznicy, by dodać mu powagi i rozgłosu.
Dr Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego przyznaje, że ostre wypowiedzi pod adresem ministra Sikorskiego i polityki zagranicznej obecnego rządu poprawiły notowania PiS, który we wspomnianym badaniu TNS OBOP zyskał aż 8%. – Wzrost poparcia dla tej partii można tłumaczyć skupieniem się wokół PiS elektoratu mocno prawicowego, tego, który mógłby być przejęty przez Solidarną Polskę Zbigniewa Ziobry. Widać, że twórcom nowego ruchu nie udało się przejąć inicjatywy i odebrać ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego wyborców. Osoby zdecydowanie niechętne rządowi wciąż skupiają się pod sztandarami PiS – wyjaśnia politolog. Po raz kolejny potwierdziła się więc teza, że wzrost napięcia w krajowej polityce służy PiS.
Rywalizacja z Ziobrą
Od czasu wystąpienia z partii grupy tzw. ziobrystów widać, że Jarosław Kaczyński zradykalizował swoje hasła, w obawie przed odejściem elektoratu skrajnie prawicowego. Czym skończy się ta rywalizacja? Czy szef PiS powinien obawiać się b. ministra sprawiedliwości? Zdaniem dr. Biskupa nic nie wskazuje na to, by Ziobro mógł zagrozić Kaczyńskiemu. – Obaj są do siebie bardzo podobni, głoszą podobne hasła i nie widać między nimi istotnych różnic. Jeśli Solidarna Polska nie znajdzie nic, czym mogłaby się wyróżnić, nie uda jej się zaistnieć na polskiej scenie – mówi ekspert. We wspomnianym na początku sondażu TNS OBOP ziobrzyści otrzymali zaledwie 2% poparcia.
Politolog przewiduje, że kiedy PiS uzna, że wygrało i Solidarna Polska już mu nie zagraża, ponownie przesunie się w stronę centrum i powróci do przekazów, które będą do zaakceptowania przez umiarkowanego wyborcę. Na razie jednak największym priorytetem w PiS jest walka, by nie zostać zaatakowanym z prawej strony. Tym bardziej, że Jarosław Kaczyński z doświadczenia już wie, że zaostrzenie polityki PiS nie jest dla niego niebezpieczne, dlatego nie obawia się utraty wyborców.
O to chodziło?
Z drugiej strony przesunięcie PiS na prawo jest na rękę PO. Politolodzy są zdania, że Radosław Sikorski doskonale wiedział, jak największa partia opozycyjna zareaguje na jego wystąpienie. Może o tym świadczyć jego kpiąca odpowiedź na stawiane mu zarzuty. Szef MSZ dobrze wie, że im wyższe emocje w PiS, tym bardziej ugrupowanie to przesuwa się na prawo, a w centrum robi się więcej miejsca dla obozu rządzącego. - Obie partie się cieszą z podgrzania atmosfery w kraju. PiS, ponieważ dostał do ręki argumenty, którymi przyciąga uwagę opinii publicznej, PO – gdyż bardzo wygodna jest dla niej histeryczna opozycja, która zamiast racjonalnie ją krytykować skupia się na emocjach – zwraca uwagę dr Biskup. Tymczasem sytuacja, w której oponentom przypisuje się tylko brak racjonalności, może być odbierana jako próba zamknięcia im ust. Jeśli ministrowie rządu specjalnie podejmują działania, po to jedynie, by wywołać określone reakcje opozycji, nie przynosi im to chwały. Pytanie kto jest gorszy – ten, kto podpuszcza, czy ten,
kto daje się podpuszczać? Oczywiście nikt nie przyzna się do tego rodzaju gier, każda strona chce się pokazać jako niewiniątko walczące w słusznej sprawie.
Fałszywy dylemat
Podniesienie emocji w polityce zmniejsza rolę racjonalnych argumentów w sporze i ogranicza możliwości wypracowania jakiegokolwiek rozwiązania. Nie oznacza to jednak, że za wszelką cenę należy uspokajać sytuację. – Gdyby lekarstwem miało być ograniczenie dyskusji nt. tego, co powiedział w Berlinie minister Sikorski, to na pewno nie byłby to najlepszy pomysł. Takie sprawy wymagają poważnego przedyskutowania – podkreśla dr Flis. Tymczasem obie partie, PO i PiS, chcą zmusić obywateli, by się opowiedzieli, czy są za czy przeciw integracji, nie pozostawiając miejsca na dyskusję na temat innych scenariuszy. Tak ustawiona oś podziału działa na korzyść obu największych partii. PO wykorzystuje euroentuzjazm Polaków, PiS z kolei bazuje na poczuciu zagrożenia utratą suwerenności.
Burza, jaka rozpętała się po wystąpieniu szefa MSZ, odsunęła na bok meritum sprawy czyli dyskusję nt. innych rozwiązań kryzysu w UE. – PO i PiS mają w nosie obywateli i dobro Polski. Prezentują nam tylko dwie skrajne drogi, podczas gdy istnieje wiele innych pomysłów, które mogłyby zreformować Unię, ale nie wymagałyby tak głębokiej integracji. O tym wszyscy zapomnieli, skupiając się na kłótni jedynie wokół tych dwóch stanowisk. Tymczasem czasy, kiedy istniała tylko "jedna jedyna słuszna droga" dawno minęły. PO i PiS stawiają Polaków przed fałszywym dylematem - podkreśla dr Biskup.
Paulina Piekarska, Wirtualna Polska