PO bagatelizuje dokumenty z "szafy Lesiaka"
Dokumenty z szafy pułkownika Lesiaka
powinny być ostrzeżeniem dla wszystkich partii politycznych.
Pokazują one, że trzy lata po upadku komunizmu w Polsce
niegdysiejsi opozycjoniści wykorzystywali byłych esbeków do
bezprawnych akcji przeciwko swoim kolegom z podziemia. Czy można
sobie wyobrazić coś gorszego? Dlatego tym bardziej musi zdumiewać
reakcja PO - pisze w "Rzeczpospolitej" Piotr Semka.
10.10.2006 | aktual.: 10.10.2006 06:31
Z wypowiedzi Bronisława Komorowskiego nie można się dowiedzieć, czy Platforma w ogóle uznaje, że na początku lat 90. dochodziło do łamania prawa. Jan Rokita ogranicza się do ogólnikowej deklaracji, że "wszystko, co się działo wówczas w służbach specjalnych", uważa za rzecz naganną. Nie widać żadnej głębszej refleksji. W retoryce PO zaczyna dominować pogląd, że szafa Lesiaka to chwyt dla przyćmienia taśm Begerowej. Szkoda - podkreśla komentator.
Przypomina on, że jeszcze półtora roku temu politycy Platformy przyznawali w rozmowach z dziennikarzami, że inwigilacja prawicy za rządów Suchockiej była skandalem i że trzeba wszystko w tej sprawie wyjaśnić. Teraz podobnej determinacji nie sposób zauważyć.
Dodatkowym kłopotem dla PO jest Lech Wałęsa. Z jednej strony jest to symbol, na który PO chce się powoływać. Tyle, że Wałęsa to nie tylko legenda Sierpnia '80, ale i osoba odpowiedzialna za mało chlubną prezydenturę w początku lat 90. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, któremu podlegał UOP, należało wtedy do resortów prezydenckich. Rzecznik Wałęsy przyrównywał wówczas opozycję do robactwa, a wpływy Mieczysława Wachowskiego w MSW były tajemnicą poliszynela.
Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. Musi to razić u partii, której tak łatwo przychodziło krytykować PiS za autorytarne ciągoty. Gdy na jaw wychodzą dokumenty o prawdziwych, a nie domniemanych, prowokacjach służb, platformersi stają się zastanawiająco powściągliwi - stwierdza autor komentarza w "Rz". (PAP)