Płk Janusz Sęk‑Bokszczanin - oficer Komendy Głównej AK, który nie chciał Powstania Warszawskiego
• Płk Janusz Sęk-Bokszczanin był członkiem Komendy Głównej AK
• Sprzeciwiał się planom wybuchu Powstania Warszawskiego
• Za swój opór stracił stanowisko w sztabie AK
• Przeżył wojnę i do końca życia żałował, że nie udało mu się powstrzymać wybuchu powstania
31.07.2016 21:38
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Oficer dyplomowany Wojska Polskiego. Typ zimnego sztabowca. Posiadał cenną zdolność trzymania nerwów na wodzy. Obce mu było działanie w emocjach. Nie miał ambicji politycznych. W Komendzie Głównej AK odpowiadał za przygotowanie planu powstania powszechnego. Kiedy nadeszły ostatnie dni lipca 1944 r. sprawa była dla niego jasna - nie wolno go teraz zaczynać!
''Sęk'' był bardzo blisko toczących się jak w ukropie wydarzeń, bardzo blisko ośrodka podejmującego decyzje w Komendzie Głównej AK, czyli tzw. ''Trójcy'' - gen. Tadeusza Komorowskiego ''Bora'', gen. Tadeusza Pełczyńskiego ''Grzegorza'' i gen. Leopolda Okulickiego ''Niedźwiadka''. Na zajmowanym stanowisku nie mógł decydować i wziąć na swoje barki odpowiedzialności. Mógł jedynie wyrazić swoją opinię, przemówić do rozsądku ''gorącym głowom'', zasugerować rozwiązanie. Nie udało mu się ich przekonać.
''W ciągu 5 dni wszystko zmieniono''
''Ochronić miasto przed zniszczeniem i ludność przed wymordowaniem'' - to według ''Sęka'' główne założenia planu powstania, który zatwierdził ówczesny Komendant Główny AK - gen. Stefan Grot-Rowecki. ''Zamiarem Roweckiego było szybkie 'wydalenie' Niemców z Warszawy, ale nie bitwa, myślą przewodnią była ochrona miasta. Przez kilka lat pracowano nad tym'' - zaznaczał. Głównym zadaniem AK było przygotowanie, a później przeprowadzenie w sprzyjających warunkach polityczno-wojskowych, powstania powszechnego i wyparcie niemieckiego wojska z terenu Polski (w tym oswobodzenie Warszawy).
Plan obowiązywał aż do początków lipca 1944 r. Do tego czasu nikt go nie kwestionował. Wszystko było rozpracowane i każdy wiedział co ma robić. Nie było improwizacji. Czekano na odpowiedni moment, żeby go wdrożyć. ''Sęk'' znał doskonale szczegóły planu, gdyż od początku 1944 r. odpowiadał za niego jako zastępca szefa sztabu KG AK do spraw operacyjnych. Wszystko zmieniło się w momencie przybycia do Warszawy płk. Leopolda Okulickiego. Objął on obowiązki ''Sęka'' i dosłownie wywrócił wszystko do góry nogami. W KG AK zaczęło wrzeć. Okulicki uważał dotychczasowy plan za ''słaby'' i ''defetystyczny''. Twierdził, że ''Niemcy są już pobici''. Wpadł na pomysł, aby Niemcom wydać bitwę w mieście i ich tutaj zniszczyć. Okulicki przekonał do tego planu ''Bora''.
Ten sondował stanowisko ''Sęka'' w tej sprawie. W przerwie jednej z odpraw, zaciągając się papierosem, zapytał go: ''Co wy myślicie o zamknięciu Niemców i zniszczeniu ich w Warszawie?''. Pytanie zbiło sztabowca z pantałyku. Uważał ten pomysł po prostu za absurdalny i nierealny. Nie pociągnął dalej tej bezcelowej dyskusji. Za obronę starych założeń planu zapłacił utratą stanowiska. Pretekstem był sprzeciw wobec ujawniania się Sowietom, za którym optowała reszta. Uznano to za manifestację braku solidarności i wyłamanie się z dyscypliny. W związku z tym, miał przy pierwszej nadającej się okazji zostać wysłany do Anglii.
Po przeforsowaniu myśli przewodniej Okulickiego rozpoczęła się trudna do wyjaśnienia w logiczny sposób improwizacja, dotychczas nieznana w metodycznej i zaplanowanej co do joty pracy Komendy Głównej AK. ''Nagle, w ciągu 5 dni wszystko zmieniono. Ten plan został przekształcony w ostatnich dniach. Nawet pora rozpoczęcia akcji przeniesiona została ze świtu na popołudnie'' - wspominał po latach ''Sęk''.
Psychoza ''niespóźnienia się''
Im bliżej Sowieci podchodzili pod rogatki stolicy, tym napięcie w KG AK wzrastało. Głównym pytaniem było - czy już zaczynać? W KG AK nie było przeciwników powstania. Każdy chciał jego wybuchu. Byli jednak tacy, którzy chcieli je przeprowadzić zgodnie z elementarnymi zasadami sztuki wojskowej i według wcześniej ustalonego planu, a nie na ''hurra''. Do tych zaliczał się ''Sęk''.
Aby ruszyć do walki w odpowiednim momencie, ustalono ''procedurę'' postępowania. Wystawiono czujki obserwatorów artyleryjskich, których zadaniem była obserwacja, czy Sowieci położyli już ogień artyleryjski na lewy brzeg Wisły. Gdyby obserwatorzy to zauważyli, byłby to twardy dowód na to, że Sowieci przełamali obronę Pragi i szykują się do desantu na drugą stronę Wisły. Taki meldunek byłby podstawą do wydania rozkazu o rozpoczęciu powstania. ''Procedurę'' zaakceptowała KG AK. Podobnie jednak jak przygotowany plan działania, potraktowano również i te ustalenia.
Zbliżały się ostatnie, gorączkowe dni lipca. Atmosfera odpraw KG stawała się coraz bardziej napięta. Na jednej z nich Delegat Rządu Jan Stanisław Jankowski poinformował ''Bora'', że trzeba opanować Warszawę na 24 godziny przed wkroczeniem Sowietów. Zadanie to jednak było niewykonalne. Po wyjściu Delegata Rządu ''Sęk'' zaczął pytać: ''w jaki sposób miały być zatrzymane przed wkroczeniem do miasta będące w pościgu i w bezpośrednim kontakcie z Niemcami wojska sowieckie w ciągu 12 godzin?'' [Pomyłka, powinno być 24 h – M.S.]. Okulicki odpowiedział: ''To się zrobi''. Wymóg ''niespóźnienia się'' zaczął dominować w umysłach dowódców z KG, a jak wiadomo pośpiech nigdy nie jest dobrym doradcą. Dalej gorąco debatowano - czy już zaczynać? ''Sęk'' przypominał o wcześniejszych ustaleniach dotyczących obserwacji ognia artylerii. Sowieci nie zbombardowali drugiego brzegu Wisły, więc trzeba było czekać.
31 lipca na porannej odprawie KG AK przemawiał Okulicki. ''W długim i bardzo ostrym przemówieniu uzasadniał, że zwlekanie doprowadzi do niewykonania zadania, zarzucał kunktatorstwo i tchórzostwo i żądał natychmiastowego rozkazu do powstania'' – wspominał Bokszczanin. ''Bór'' zarządził dwukrotne sondował zebranych w kwestii tego, czy należy już zaczynać. Odpowiadano ''tak'' lub ''nie''. Większość odpowiedziała: ''nie''.
Była to przedostatnia odprawa KG przed 1 sierpnia i ostatnia, w której uczestniczył ''Sęk''. Został bez przydziału i czekał na przerzut do Anglii. Nie było go już na popołudniowej odprawie tego dnia, kiedy zapadła decyzja o rozpoczęciu powstania. Na niej Komendant Okręgu Warszawskiego AK płk. Antoni Chruściel ''Monter'' złożył meldunek, że na trasie prowadzącej na Pragę widziano sowieckie czołgi. Ustalenia o obserwacji ognia sowieckiej artylerii, które uznano wcześniej za najbardziej miarodajne, zignorowano. ''Moim zdaniem ten wymóg 24 godzin zaważył. Stworzyła się psychoza, aby się nie spóźnić! Samo zadanie wykluczało wybór najdogodniejszego momentu do wybuchu powstania - trzeba było mieć 24 godziny na zorganizowanie władz administracyjnych. Aby mieć ten czas, nie czekano już na pobicie Niemców, ale uchwycono Warszawę od środka! To zaciążyło na wszystkich decyzjach […] Ja twierdziłem, że nie da się wcześniej obliczyć naszej akcji […]'' - oceniał Bokszczanin. W atmosferze - jak to nazwał ''Sęk'' - psychozy
''niespóźnienia'' się, ''Bór'' podjął decyzję o rozpoczęciu powstania.
Płk Janusz Sęk-Bokszczanin (zdjęcie sprzed 1939 r.) fot. Wikimedia Commons
Epilog
''Powstanie warszawskie było dla płk. Bokszczanina wielką tragedią narodową i osobistą, której pomimo swego wysokiego stanowiska w Komendzie Głównej AK nie potrafił zapobiec, nad czym niezmiernie bolał'' - pisał Jan Ciechanowski, który miał z nim osobisty kontakt w trakcie pisania doktoratu na temat Powstania. ''Sęk'' po wyjściu z porannej odprawy 31 lipca nie nawiązał już kontaktu z KG. Wieści o wybuchu powstania zaskoczyły go na Boernerowie. Próbował się przedrzeć do walczącego miasta, ale został ranny. Wywieziono go na roboty przymusowe do Niemiec. Uciekł z nich pod koniec września i udało mu się wrócić do kraju. W październiku 1944 r. został szefem sztabu KG AK. Jego przełożonym został nie kto inny, jak Okulicki.
Sztabem ostatniego Komendanta AK kierował, aż do rozwiązania AK. Później pełnił funkcję zastępcy Delegata Rządu na Kraj płk. Jana Rzepeckiego i jego doradcy jako prezesa Zarządu Głównego Zrzeszenia ''WiN''. W październiku 1945 r., wezwany przez polskie władze na emigracji, wyjechał jako emisariusz do Londynu. Od 1946 r. mieszkał na stałe w Paryżu. Świadomość tego, że nie potrafił zapobiec powstaniu musiał nosić w sobie przez kolejne dziesiątki lat. Osobisty ciężar zniszczonej Warszawy i śmierci setek tysięcy Polaków musiało go przygniatać. Zmarł w 1973 r.
###Mateusz Staroń dla Wirtualnej Polski