Platforma szuka sobie miejsca
PO czeka na ofertę Jarosława Kaczyńskiego,
ale chyba nie wierzy, że się doczeka. Buduje więc polityczną
alternatywę dla PiS - pisze "Gazeta Wyborcza".
16.11.2005 | aktual.: 16.11.2005 07:54
PO przygotowywała się do rządzenia. Wylądowała w opozycji - zaskoczona jak duża część wyborców. Dziś na nowo próbuje opisać swą sytuację i miejsce na scenie politycznej. Także po to, by uniknąć wewnętrznych rozliczeń lub powyborczej depresji - leżenia na politycznej kanapie i patrzenia w sufit.
W weekendowej "Gazecie" Jan Rokita wskazał dwa cele PO. Pierwszy: być gotowym do koalicji z PiS, gdy Jarosław Kaczyński zejdzie na ziemię. Drugi: doprowadzić do takiej polaryzacji sceny politycznej, aby PiS i PO zmieniały się u władzy przy kolejnych wyborach.
Cele te są w oczywisty sposób sprzeczne. I dobrze to oddaje nastroje w dzisiejszej Platformie. Podobnie jak "bunt" opolskich działaczy, którzy zażądali od krajowych liderów powrotu do negocjacji z PiS, a potem dali się przekonać Bronisławowi Komorowskiemu, że w tej chwili to niemożliwe.
W Platformie nie brak ludzi, którzy liczyli na udział we władzy i się jej nie doczekali. I takich, którym się wydawało, że wspólnie z PiS będą tworzyć historię, a dziś mają poczucie uczestnictwa w politycznej farsie. Partia próbuje na nowo uporządkować myśli.
Dylemat: "co robić?" widoczny jest w wypowiedziach liderów. Rokita jakby nie zaczynał, zawsze skończy apelem o koalicję z PiS. Donald Tusk też o niej wspomina - ale bez serca i przekonania. Sprawia wrażenie, jakby myślami był już w kolejnej kampanii wyborczej, budował "drugi biegun".
Gdyby te dwa sposoby myślenia podzieliły partię na dwie konkurencyjne frakcje - PO groziłby podział. Tuskowi i Rokicie udało się jednak znaleźć kompromis. Nazywa się: "nie" dla rządu Marcinkiewicza. To on ma być symbolem pierwszej, nieudanej próby zawiązania koalicji. Obu liderów łączy też chęć wzmocnienia Platformy. Razem będą więc czekać, aż "Kaczyński przejrzy na oczy" i... budować polityczną alternatywę dla PiS.
W PO panuje przekonanie, że ostatnie wybory potwierdziły powstanie silnej klasy średniej, gotowej popierać Platformę. Wybory prezydenckie zaostrzyły apetyty jeszcze bardziej.
- W drugiej turze na Donalda Tuska głosowało ponad 7 mln Polaków. To kapitał, którego nie można zmarnować - mówi Mirosław Drzewiecki z zarządu PO. A poseł Rafał Grupiński dodaje: - Na obecnej scenie politycznej trudno znaleźć nam partnera. Byłoby więc najlepiej, gdybyśmy mieli 40-procentowe poparcie. Musimy zwiększyć stan posiadania na obu skrzydłach Platformy. Wyjaśnia to, dlaczego w końcu listopada w Polskę ruszy Tusk z Rokitą, a nie tylko Tusk. (PAP)