Platforma Samoobrony
Tkwimy między młotem populistów w biało-czerwonych krawatach a kowadłem zapatrzonego w siebie zbawcy Ojczyzny Jana Rokity. Wybrać socjalnych "barbarzyńców" czy liberalnych "złodziei"? Bójmy się, ale nie traćmy nadziei!
Coś się kończy, coś zaczyna - pomyślał nieboszczyk, leżąc w przysypywanej ziemią trumnie i słuchając szlochów swoich krewnych i znajomych. W podobnej sytuacji znajduje się nasz kraj, któremu wcześniej czy później (z przewagą tego pierwszego) grożą przedterminowe wybory. Tak, grożą, bo w ich wyniku możemy się obudzić w kraju, gdzie władzę będą dzierżyć bądź Samoobrona, bądź też PO. Teoretycznie nie powinienem wymieniać tych sił obok siebie, ale zwycięstwo którejś z tych partii ma szansę niebezpiecznie podwyższyć poziom populizmu w polskiej polityce. Naprzeciw siebie stoją socjalni "barbarzyńcy" i liberalni "złodzieje", którzy nie szczędzą sobie nawzajem inwektyw i złośliwości będących doskonałym źródłem błyskotliwych cytatów w prasie i telewizji.
Problem polega na tym, że obie partie nie przedstawiają jakiejkolwiek realnej i zdroworozsądkowej wizji Polski, a jedynie karmią złudzeniami swój potencjalny elektorat. Partia biało-czerwonych krawatów walczy o minimum socjalne w wysokości 900 złotych dla każdego, partia uśmiechniętej Polski gwarantuje liniowy, 15-procentowy podatek dla wszystkich. Na pytanie, skąd wezmą pieniądze na takowe przedsięwzięcia, odpowiadają zdumiewająco podobnie - mają pomysły. Andrzej Lepper weźmie bogatym, Jan Rokita polikwiduje agencje rządowe - wszystko będzie piękne i ułoży się jak trzeba. Problem leży w tym, że jest to mało prawdopodobne.
Nikt nie powie tego otwarcie, ale przy obecnych warunkach politycznych i gospodarczych wprowadzenie pełnego modelu liberalizmu jest niewykonalne. Rezygnacja z pomocy państwa dla ubogich i ofiar przeprowadzanej nie zawsze z powodzeniem transformacji ustrojowej będzie oznaczać konserwację stałego, około 15-20-procentowego poparcia dla partii skrajnych i populistycznych, w których rozgoryczony i zepchnięty na margines elektorat będzie widział swoją ostatnią deskę ratunku. Pozbawieni praw gospodarczych mieszkańcy PGR-ów czy byli pracownicy upadłych przedsiębiorstw mają nadal prawa wyborcze, o czym zapominają wszyscy ci, którzy zastanawiają się nad fenomenem Samoobrony. Wszyscy eksperci, którzy chcą zmian w europejskiej polityce rolnej w imię wolnego rynku, nie liczą się z tym, że rolnicy, którzy w większości do bogatych nie należą, stracić mogą jedną z ostatnich szans na modernizację i godne życie. Myślenie o gospodarce jako o systemie, w którym należy odebrać biednym, by reszta mogła żyć jako tako, jest
głębokim błędem, o którym będziemy mogli się przekonać, jeśli w porę nie wyciągniemy odpowiednich wniosków.
Kolejną bolączką trawiącą nasz kraj jest to, że tak naprawdę nie mamy prawdziwych liberałów - ludzi dbających o rozwój wolności i praw obywatela, dla których myślenie o gospodarce jest tożsame z myśleniem o ludziach. Jeśli za dowód na liberalizm uznamy sytuację, w której radni PO w Krakowie podpisują się pod protestem przeciw paradzie gejów i lesbijek, to pozostaje mieć nadzieję, że był to odosobniony "wypadek przy pracy". Gdy z kolei szef NBP Leszek Balcerowicz, uznawany za liberała, mówi o tym, jaką wielką szkodą jest obniżenie przez państwo akcyzy o 5 groszy z powodu rekordowo wysokich cen paliwa, pozostaje tylko usiąść i zapłakać nad tymi, dla których kieszenie Polaków mają tak zdumiewająco małe znaczenie.
Dbałość o pieniądze bez dbałości o ludzi naprawdę ciężko podciągnąć pod termin liberalizmu, który ma ich w końcu zachęcać do brania spraw we własne ręce. Boję się, że w wypadku, gdy marzenia o niskim podatku liniowym bez żadnych ulg się spełnią i w ich wyniku powstanie luka w budżecie, nie będzie ona łatana przez tych, którzy mają pieniądze, lecz przez wszystkich dotychczasowych beneficjentów państwa opiekuńczego.
Jest rzeczą jasną i oczywistą, że obecny system zasiłków i zapomóg ma wiele luk, z których korzystają ludzie, którzy na brak pieniędzy nie narzekają.
Nigdy jednak dziury w tamie nie łata się wysadzeniem jej w powietrze, a już na pewno nie w sytuacji, gdy taki a nie inny procent społeczeństwa możemy bezpowrotnie stracić dla demokracji i wolnego rynku. Gospodarka bez regulacji jest rzeczą pożądaną, podobnie jak mądry i odpowiedzialny liberalizm. Obecne gaszenie pieniędzmi publicznymi doraźnych niepokojów społecznych przy braku inwestycji państwa w naukę i kulturę musi zostać zatrzymane. Nie może jednak być zastąpione przez obcinanie wszystkim po równo i przez wprowadzanie opłat za leczenie czy dostęp do studiów wyższych, bo to zniszczy nas wszystkich szybciej, niż możemy się spodziewać. Młode społeczeństwo w naszym kraju jest faktem, młode pozbawione wykształcenia społeczeństwo - wizją, na którą zgodzić się nie możemy.
Niezależnie od tego, kto obejmie władzę - czy ugrupowanie, w którym odzywają się głosy domagające się przeniesienia stolicy Polski i nacjonalizacji firm, czy też stronnictwo zapatrzonego w siebie Jana Rokity, widzącego się już w roli zbawcy Ojczyzny - należy mieć niezbędną nadzieję. Nadzieja rodzi działanie, a działanie wymaga wyboru - niezależnie od tego, czy będzie ku temu okazja w sierpniu, październiku czy na wiosnę.
BARTŁOMIEJ KOZEK
Klasa Ic I LO im. J. SŁowackiego w Przemyślu Buszkowice, 15.05.2004