Plan Trumpa nie interesuje Putina. "Oni tej wojny nie chcą kończyć"
Władimir Putin zasugerował, że nie widzi sensu w podpisywaniu czegokolwiek z władzami w Kijowie. - Oni dążą do zlikwidowania państwowości ukraińskiej. Dla nich zatrzymanie się w jakimś miejscu, nawet zdobycie czterech obwodów, jest tylko etapem przejściowym - mówi dr Albert Jawłowski z Uniwersytetu Warszawskiego.
Najważniejsze informacje:
- Putin stwierdził, że plan pokojowy opracowywany przez Zachód może być "podstawą przyszłych porozumień". Jednocześnie wyraził niechęć wobec negocjacji z Ukraińcami.
- - Jak patrzę na to z boku, odnoszę wrażenie, że to jest jakiś cyrk, jakieś przedstawienie, które w zasadzie do niczego nie prowadzi, poza wygrywaniem czasu dla Rosja - mówi WP dr Albert Jawłowski.
- Jego zdaniem Rosjanie swoim niezdecydowaniem grają na czas, ponieważ nie zależy im na szybkim zakończeniu konfliktu.
Plan Donalda Trumpa na pokój pomiędzy Rosją i Ukrainą przeszedł długą drogę. Początkowo miał mieć 28 punktów i w opinii wielu komentatorów był niczym innym, jak kapitulacją przed Moskwą. Zakładał bowiem m.in. redukcję ukraińskich wojsk, zrzeczenie się przez Kijów Krymu i Donbasu oraz wstrzymanie się z akcesją do NATO.
Wiele zmieniły jednak rozmowy w Genewie z udziałem przedstawicieli Ukrainy, USA i krajów europejskich. Pierwotny plan pokojowy został skrócony, zniknęły też punkty o "drażliwych kwestiach" (np. terytorialnych), które to postulaty mają zostać przedyskutowane podczas spotkania Donalda Trumpa z Wołodymyrem Zełenskim.
"Nie pasujemy do wizji USA". Czaputowicz o problemie Polski w Ukrainie
W czwartek podczas wizyty w Biszkeku w Kirgistanie Władimir Putin zabrał głos ws. planu. - Generalnie zgadzamy się, że może to być podstawa przyszłych porozumień - powiedział. Jednocześnie stwierdził, że nie ma żadnych "traktatów pokojowych", a jedynie "zestaw kwestii do omówienia".
W wystąpieniu Putina pojawiły się też agresywne sformułowania pod adresem Ukrainy. Stwierdził, że władze w Kijowie "utraciły swoją legitymację", a także wezwał Ukraińców do wycofania się z linii frontu. Przekonywał, że podpisywanie jakichkolwiek dokumentów z obecnym rządem ukraińskim jest "bezcelowe".
Putin zapowiedział także, że w przyszłym tygodniu ma przybyć do Moskwy delegacja amerykańska. Dyktator wskazał, że najważniejszą dla Kremla kwestią w negocjacjach jest uznanie Krymu oraz Donbasu za terytoria de facto rosyjskie. Nie wspomniał jednak o innych terytoriach, których Moskwa się domaga: obwodach chersońskim i zaporoskim.
Rosja gra na czas
- Jak patrzę na to z boku, odnoszę wrażenie, że to jest jakiś cyrk, jakieś przedstawienie, które w zasadzie do niczego nie prowadzi, poza wygrywaniem czasu dla Rosjan - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Albert Jawłowski, badacz Rosji z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego.
- Pierwszym powodem jest to, że czego Putin, czy ktokolwiek z jego otoczenia, by nie mówił, oni tej wojny nie chcą kończyć. Nie widać realnych oznak chęci zatrzymania wojny. W tym samym czasie, kiedy Rosjanie mówią o pokoju, ostrzeliwują ukraińskie miasta, zabijają cywilów, prowadzą mięsne szturmy, które powoli posuwają się do przodu - dodaje.
Ekspert tłumaczy, że Rosji nie zależy na szybkim końcu konfliktu, bo jest wciąż daleka od swojego głównego celu.
- Oni dążą do zlikwidowania państwowości ukraińskiej. Ich celem jest doprowadzenie do utracenia przez Ukrainę podmiotowości, zamienienia jej w najlepszym wypadku w satelicką marionetkę podobną do łukaszenkowskiej Białorusi. Dla nich zatrzymanie się w jakimś miejscu, nawet zdobycie czterech obwodów, jest tylko etapem przejściowym. Co by się nie wydarzyło, Rosja przy obecnej władzy ma ten właśnie cel i on się nie zmieni w drodze negocjacji. Dopóki Putin będzie w stanie prowadzić wojnę, będzie dalej zabijał. Nawet jeśli z jakichś powodów nastąpi krótka przerwa, na co w tej chwili raczej się nie zanosi, mimo całej gadaniny o takim czy innym planie pokojowym - mówi.
- Można dyskutować, gdzie będzie przebiegać linia rozgraniczenia wojsk, czy Rosja dostanie cały Donbas, czy nie cały. To są wszystko rozmowy, które donikąd nie prowadzą z prostego powodu: Putin i jego elita nie uznają Ukrainy jako samodzielnego podmiotu. Oni traktują Ukrainę jak zbuntowaną prowincję, którą trzeba spacyfikować - zaznacza.
"Największą nadzieją na przewrócenie Rosji jest sam Putin"
Dr Jawłowski zauważa także, że Rosja może prowadzić taką politykę, gdyż ma do czynienia z przyjazną administracją w USA oraz niezdecydowanym Sojuszem Północnoatlantyckim.
- Zwróciłbym też uwagę na to, co niedawno powiedział Garri Kasparow na forum bezpieczeństwa w Halifax. Nie gryząc się w język, stwierdził wprost, że bliskie otoczenie Trumpa chce po prostu robić z Rosją biznes i nic innego ich nie obchodzi, a NATO zachowuje się w sposób bardzo bierny. Tymczasem jedyną armią, która realnie walczy i powstrzymuje rosyjskie wojska, są Siły Zbrojne Ukrainy. To dzięki nim, powiedział Kasparow, rosyjskie czołgi nie dojechały jeszcze w okolice Warszawy. Nie wiem, gdzie byłyby w tej chwili rosyjskie wojska, gdyby Kijów padł w 2022 r. Ale chyba każdy trzeźwo myślący człowiek widzi, że Ukraina zasłoniła Europę, w tym Polskę. Chyba że ktoś czerpie wiedzę o świecie z lunatycznych tyrad freaków pokroju "Ludwiczka", "Jaszczura" czy Grzegorza Brauna - mówi Albert Jawłowski.
Badacz wskazuje jednak na oszczędność w komunikacji Rosjan w związku z planem, choć powstał on w dużej mierze z ich inspiracji. - Sami skonstruowali ten plan, podsunęli go Witkoffowi, po czym stwierdzili, że muszą się nad tym zastanowić. A poza tym nic - mówi dr Jawłowski.
- Powiem przewrotnie, w tej chwili największą nadzieją na to, że Rosja się przewróci, jest sam Putin. Jeśli on byłby racjonalnie myślącym politykiem - według naszego zrozumienia, czym jest "racjonalna polityka" - to po spotkaniu na Alasce przyjąłby warunki Trumpa, bo one faktycznie oznaczały kapitulację Ukrainy. Zamiast pójść na rękę przychylającego im nieba Trumpowi, Rosjanie zaczęli wydziwiać. Wszystko albo nic, obecna administracja USA usiłuje im dać prezent, jakiego nie byli w stanie wywalczyć na polu boju. To wygląda jakby sami torpedowali własne starania - podkreśla.
Adam Zygiel, dziennikarz Wirtualnej Polski