Plan Budki czy blef Budki? (Opinia)© East News

Plan Budki czy blef Budki? (Opinia)

Jacek Żakowski
7 maja 2021

Borys Budka podobno miał plan. I chciał wykonać go sam. Nie dał rady, bo uznał, że się porozumiał z Lewicą, a zapomniał jej o tym powiedzieć. Teraz mamy szansę sprawdzić, w jakim stopniu jego plan był realny. Czy z niej skorzysta, zobaczymy w senacie.

Sprawa jest prosta jak budowa cepa. Opozycja ma większość w senacie. Po uchwaleniu przez sejm ustawy ratyfikacyjnej Europejski Plan Odbudowy, senat ma trzy wyjścia.

Po pierwsze może ustawę poprzeć. Wtedy marszałek Witek wyśle ją do prezydenta, a prezydent pokręci kilka dni nosem, puści oko do Zbigniewa Ziobry i ratyfikację zapewne z delikatnym grymasem podpisze.

Po drugie, senat może po przenikliwej debacie i wysłuchaniu ekspertów oraz przedstawicieli różnych środowisk, uchwalić słuszne poprawki/dopiski (przystąpienie do prokuratury europejskiej, komitet sterujący, więcej kasy dla samorządów itp.).

Wtedy sejm głosami PiS, Porozumienia, Solidarnej Polski i Konfederacji te poprawki (podobnie jak było we wtorek) odrzuci. Ustawa zostanie więc uchwalona w jej obecnym kształcie, pani Witek wyśle ją do prezydenta i dalej, jak poprzednio.

Obraz
© PAP | Leszek Szymański

Po trzecie, senat może ustawę ratyfikacyjną odrzucić w całości, co - jeśli KO/PSL będą zdeterminowane - nie będzie trudne, zważywszy, że za odrzuceniem będzie też część senatorów Zjednoczonej Prawicy.

Wtedy PiS i Porozumienie, nie mając głosów Ziobry, nie dadzą rady w sejmie weta senatu odrzucić.

Cała gra zacznie się więc od początku. Borys Budka będzie mógł sprawdzić skuteczność swego planu, który podobno popsuła mu Lewica.

Mała szansa, że Budka dostanie szampana

Jeżeli ustawa ratyfikacyjna w senacie przepadnie, Kaczyński i Budka staną do wyścigu - który z nich zdoła przekonać do swojej gry koalicjanta, ten wygra.

Jeśli Kaczyński jakoś złamie Ziobrę lub większość ziobrystów, to Zjednoczona Prawica odrzuci senackie weto i będzie po herbacie. Marszałek Witek wyśle ustawę do pana prezydenta itd.

Rożnica będzie polegała na tym, że Andrzej Duda nie będzie musiał kręcić nosem.

Jeśli jednak ziobryści wytrwają w sprzeciwie (co na tym etapie wydaje się możliwe), to klucz do sytuacji znajdzie się w rękach opozycji. Wtedy trzem dramatycznym próbom zostaną poddane polityczne i negocjacyjne talenty Borysa Budki.

Najpierw będzie musiał przekonać Lewicę do poparcia senackiego weta (co jest dość realne, jeśli zostanie potraktowana z szacunkiem).

Jeśli mu się to uda i ustawa ratyfikacyjna ostatecznie przepadnie, będzie mógł przystąpić do drugiej dramatycznej próby, czyli do nakłonienia PiS-u by w zamian za poparcie KO dla kolejnego podejścia do ustawy ratyfikacyjnej zaakceptował stawiane przez opozycję warunki.

To będzie trudniejsze, bo wtedy Kaczyński będzie mógł postawić Ziobrę przed diabelskim wyborem: poprzeć ratyfikację w jej obecnym kształcie, czy zmusić PiS do przyjęcia warunków opozycji, czyli m.in. przystąpienia do prokuratury europejskiej i komitetu sterującego w wariancie senackim.

Dla Ziobry będzie to wybór między grypą i cholerą, więc będzie miał pretekst, by na drugim okrążeniu poprzeć ratyfikację, jako mniejsze zło. Będzie miał po temu osobiste powody. Bo europejski prokurator z pewnością zainteresowałby się nim i jego kolegami z Solidarnej Polski, a przy okazji obnażyłby bezczynność prokuratury pod obecną władzą.

Jeśli Ziobro także tym razem nie pęknie, a Kaczyński zmięknie i przyjmie warunki KO, talent Borysa Budki zostanie poddany najtrudniejszej próbie - będzie musiał wymyślić, jak zmusić PiS, by dotrzymał obietnic.

Wpisane ich do ustawy ratyfikacyjnej żadnych gwarancji nie daje, bo nazajutrz po ratyfikacji PiS, Porozumienie i Solidarna Polska mogą uchwalić jej nowelizację likwidującą ustępstwa na rzecz opozycji.

Jedyna wiarygodna gwarancja trwałości zobowiązań PiS, to uchwalenie opozycyjnych postulatów w formie poprawek do konstytucji, których Zjednoczona Prawica nawet z Konfederacją nie mogłaby zmienić. Trzeba by jednak najpierw uchwalić te poprawki, a dopiero potem przyjąć ustawę ratyfikującą.

Nie jest pewne, że PiS na to pójdzie.

Uchwalenie całej ustawy w trybie art. 90 Konstytucji (czyli także większością 2/3 głosów) nie jest żadną gwarancją, bo trybunał mgr Julii Przyłębskiej może szybko uznać, że to nie było potrzebne i umożliwić zmianę takiej ustawy zwykłą większością głosów.

PiS i KO mają dosyć głosów, by poprawki do Konstytucji uchwalić. Jeśli Borys Budka do tego doprowadzi, zasłuży na wieniec laurowy, a ja sam wyślę mu butelkę dobrego szampana i oddam mu swój głos w następnych wyborach. Na jakikolwiek urząd będzie kandydował.

Ale szansa jest mała. Po pierwsze dlatego, że dla Kaczyńskiego byłoby to bolesne upokorzenie. Po drugie dlatego, że większość opozycji święcie wyznaje pogląd, iż Konstytucji nie wolno otwierać, a zwłaszcza nie wolno jej dotykać przy współpracy z PiS.

Gdyby jednak Budce taki deal się udał, polska polityka weszłaby w nowy etap rozmontowywania budowanego przez półtorej kadencji systemu autorytarnego.

Oto co jeszcze cementuje Zjednoczoną Prawicę

Problem w tym, że Jarosław Kaczyński oczywiście rozumie, iż takie koncesje na rzecz opozycji postawią jego władzę na szczycie równi pochyłej, po której szybko dojedzie do Trybunału Stanu i do dalszych przykrych konsekwencji nadużywania władzy.

Ziobro też to wie. I duża część polityków Zjednoczonej Prawicy. Wizja totalnej porażki, utraty władzy i poniesienia odpowiedzialności za lata nadużywania urzędów scementuje więc rozpadającą się rządzącą koalicję.

Nawet dla Ziobry musi być oczywiste, że lepiej teraz pójść na kompromis z Prezesem, niż nieco później trafić na ławę oskarżonych. Najprawdopodobniej skutkiem Planu Budki będzie więc odzyskanie przez PiS kontroli nad Zjednoczoną Prawicą. Zwłaszcza że Prezes zyskałby na zmielenie ziobrystów co najmniej 60 dni, które muszą według Konstytucji upłynąć od złożenia poprawek do ich uchwalenia.

Obraz
© PAP | Tytus Żmijewski

Jeżeli jednak, mimo wszystkich zastrzeżeń, ziobryści się na żadnym wirażu nie złamią, Kaczyński będzie miał jeszcze jedną szansę. Może zawiadomić Brukselę, że niestety, na skutek sprzeciwu opozycji, Polska nie ratyfikuje Europejskiego Planu Odbudowy.

Premier Morawiecki wygłosi wtedy na forum Rady Europejskiej, a później w TVP, smutne przemówienie, w którym przeprosi Polaków i Europejczyków za Ziobrę i Budkę. W odpowiedzi 26 (albo nieco mniej) państw Unii przystąpi do tworzenia swojego Planu Odbudowy (w ramach procedury "pogłębionej integracji"), a my staniemy przed wizją radzenia sobie bez unijnej kasy.

Jeżeli w takiej sytuacji Borys Budka nie pęknie, to będzie znaczyło, że ma nerwy nie ze zwykłej stali, lecz ze szczerego tytanu. A jeśli zaś Ziobro nie pęknie, to będzie znaczyło, że ma skłonności samobójcze.

Ale nawet jeżeli obaj będą trwali przy swoim, to i tak jeszcze nie będzie koniec. Bo w takiej sytuacji Bruksela zapewne szybko wdrożyłaby procedurę praworządnościową (powodów już jest dość) i sprawnie odcięłaby Polskę od sporej części pieniędzy z unijnego budżetu. Rząd musiałby wówczas szybko ciąć wydatki.

Łatwo zgadnąć, które wydatki by ciął i kogo PiS by pokazywał, jako winnego nieszczęściom. Następny krok to przyspieszone wybory i trzecia kadencja PiS. Może nawet z większością konstytucyjną, ale już bez Ziobry i Gowina.

Nie jest pewne, że Gowin by to zrozumiał wystarczająco wcześnie, by się dogadać z Budką w sprawie "rządu technicznego" i powrotu do ratyfikacji. Nawet, jednak gdyby się dogadał, to zważywszy skalę zamieszania, nieszczęścia, które by na nas spadły i obciążenie opozycji odpowiedzialnością, wcale nie jest pewne, że PiS by przegrał wybory ogłoszone przez demokratyczny rząd. A gdyby wygrał to…

Nawet mi się nie chce spekulować w tej sprawie.

Fantazje na temat Gowina

Najgorsze jest jednak to, że zgodnie z zasadą "gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta", bójkę PiS z KO, mogliby wykorzystać ci, którzy naprawdę nie chcą Polski w Unii.

Dolary przeciw orzechom, że po upadku Planu Odbudowy i obcięciu Polsce pieniędzy z unijnego budżetu, pojawiłby się postulat referendum w sprawie członkostwa w Unii. Cameron sądził, że takie referendum to nie jest nic groźnego. U nas mogłoby być podobnie.

Borys Budka to wszystko oczywiście rozumie. Podobnie jak większość kumatych ludzi opozycji.

Płynie z tego dość oczywisty wniosek, że plan Budki był blefem, który miał dać szansę zaznaczenia, że KO istnieje w polityce, ma na nią wpływ i gra.

Ten plan się powiódł w tym sensie, że KO zaistniała pastwiąc się nad "zdradą" Lewicy, która nie chciała iść ścieżka prowadzącą do klęski i wybrała małego wróbla w garści zamiast fatamorgany gołębia na dachu.

Dlatego senat zapewne wybierze ścieżkę uchwalenia poprawek, o których z góry wiadomo, że odrzuci je sejm. Będzie to demonstracja bez praktycznego znaczenia, dająca jednak szansę kontynuowania debaty, która jeszcze raz w wielu odsłonach pokaże, że PiS zyskuje właśnie potężny fundusz wyborczy i że tylko to się dla tej władzy liczy.

W obecnym układzie sił w sejmie tego się niestety nie daje zatrzymać. Trudno się z tym pogodzić, ale takie są fakty.

Obraz
© PAP | Archiwum Kalbar

Gdyby Borys Budka miał w tej sprawie, choć cień wątpliwości, zgłosiłby konstruktywne wotum nieufności i zostałby premierem lub zrobiłby nim Gowina.

Bez przynajmniej poparcia Gowina i jego posłów zmiana rządu nie jest oczywiście możliwe, a Gowin - wbrew licznym fantazjom - nie podejmie takiego ryzyka.

Robi tylko opozycji nadzieje, udając, że z nią flirtuje, by wytargować sobie trochę suwerenności w Zjednoczonej Prawicy. Gdyby myślał inaczej, w sprawie ratyfikacji wstrzymałby się od głosu lub głosowałby przeciw.

KO też zresztą tego nie chce, bo rząd techniczny to przyspieszone wybory, a w nich przegrałaby nie tylko z Kaczyńskim, ale też z Hołownią, co oznaczałoby utratę połowy mandatów i zmianę przywództwa.

Na układy na ma rady.

Nie lubię tej mądrości, ale czasem niestety się sprawdza. I to jest taki przypadek.

Źródło artykułu:WP magazyn
Jarosław Kaczyńskizbigniew ziobroborys budka
Komentarze (0)