Świat"Piszę dla siebie i przyjaciół. Reszta mnie nie interesuje"

"Piszę dla siebie i przyjaciół. Reszta mnie nie interesuje"

Zdobywczyni honorowego wyróżnienia w tegorocznej edycji konkursu "Wybitny Polak w Norwegii" zżyma się na zbyt pompatyczny tytuł, jaki jej nadano. Przekonuje, żeby jej wybitną nie nazywać, bo słowo to brzmi właściwie tylko w połączeniu z takimi nazwiskami jak na przykład Mickiewicz, Słowacki, Szymborska, Wajda czy Miłosz.

"Piszę dla siebie i przyjaciół. Reszta mnie nie interesuje"
Źródło zdjęć: © Z archiwum Janiny Januszewskiej Skreiberg

30.03.2012 | aktual.: 02.04.2012 07:22

Animatorka kultury i pisarka Janina Januszewska-Skreiberg opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską o tym, co polskiego piszczy w Oslo i czemu nasz głos słychać dziś w Norwegii ciszej niż kiedyś.

Mieszkający w kraju fiordów Polacy narzekają, że nic się polskiego w Norwegii nie dzieje - ani wystawy, ani koncertu. Lektura twojej książki stwarza natomiast wrażenie, że większość rzeczy, jakie się w norweskiej kulturze dzieją, ma jakieś związki z Polską. Posiadasz szósty zmysł do wykrywanie polsko-norweskich powiązań?

- Zacznijmy od tego, że "Sercem w dwóch krajach. Norwesko-polskie pejzaże kulturalne" to bardzo osobista książka, w której piszę o tym, co mi opowiadają przyjaciele i znajomi. Niektóre informacje o polsko-norweskich wydarzeniach docierają do mnie za ich pośrednictwem, natomiast inne czerpię ze swojego opasłego archiwum wycinków i relacji prasowych. Zauważ, że to jest książka nie tyle o koncertach, wystawach czy festiwalach, co o ludziach. Jeśli kogoś nie znam, to o nim nie piszę. Zwykłam mawiać, że to książka haftowana szydełkiem.

Z roku na rok do Norwegii napływa coraz więcej Polaków. Czy to się w twojej opinii przekłada na coraz bogatsze kontakty kulturalne na linii Polska-Norwegia?

- Wprost przeciwnie! Kiedyś na punkcie wszystkiego, co polskie, był w Norwegii prawdziwy obłęd. Nieprzerwanie działo się coś ciekawego, zapraszano wielu sławnych artystów z Polski. Przyjeżdżali między innymi tacy ludzie jak Czesław Niemen czy fotografik Marek Karewicz. Niezwykle aktywny był między innymi słynny Club 7 w Oslo. Komunistyczna Polska była dla Norwegów tajemnicza i pociągająca, każdy chciał się o niej czegoś dowiedzieć. W tamtych czasach pisałam o naszym kraju dużo do prasy norweskiej, było ogromne zapotrzebowanie na informacje. Dziś nawet przestałam zabiegać o publikacje.

Dlaczego?

- Może, dlatego, że świat się zmienił, dokonała się zmiana pokoleniowa? W redakcjach pracują głównie młodzi ludzie, a ich czytelnicy niezbyt interesują się światem. Norwegowie chcą dziś czytać o Norwegii, inne informacje z trudem przebijają się w mediach. Polski głos jest słyszany tylko dzięki kilku wyjątkowym postaciom. Świetnym przykładem jest profesor Nina Witoszek. Gdyby nie jej rewelacyjna sztuka "Operacja Opera", to mało, kto w Oslo wiedziałby, że perła architektury, jaką jest przypominający białego łabędzia budynek opery w stolicy Norwegii, powstała przy ogromnym udziale Polaków. Przez lata byłaś świadkiem setek spotkań polskich artystów z Norwegią. Komu się podobało, a kto chciał zaraz wracać do domu?

- Pamiętam, jak Antonii Wit, wieloletni dyrektor naczelny Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach, a następnie Filharmonii Narodowej powiedział mi, że Norwegia to kraj, w którym można napić się przepysznej wody z... kranu. Bardzo się w norweskiej wodzie rozsmakował. A komu się nie podobało? W 2004 roku dostałam list od Czesława Miłosza, w którym wspominał swój pobyt Oslo. Gościł u nas, gdy fundacja Fritt Ord przyznała Funduszowi Pomocy Polskiej Literaturze Niezależnej milion koron nagrody. W liście poeta wyznał, że "okropnie mu się nie chciało" jechać do Norwegii, odczuwał to, jako konieczność, a wręcz poświęcenie dla dobra Funduszu. Zupełnie inne były moje wspomnienia z tamtego spotkania - miałam wrażenie, że czuł się w Oslo dobrze i swobodnie. Wspaniale się nam rozmawiało.

W "Sercem w dwóch krajach" wymieniasz dziesiątki polskich artystów mających bliższe i dalsze związki z Norwegią. Spróbuj proszę wymienić 5 takich postaci z Polski, które miały w twojej opinii największy wpływ na norweską kulturę.

- Po pierwsze bezapelacyjnie Krzysztof Kieślowski. Następnie kompozytor Witold Lutosławski, który zwierzył mi się kiedyś, że najlepiej pracuje mu się w zaciszu norweskiej przyrody. Mieszkał raz tu, raz tam. Dalej trzeba wymienić Andrzeja Wajdę i Krzysztofa Zanussiego. A na koniec, choć to nie dziedzina kultury, o którą pytałaś, muszę wspomnieć o polskich zdobywcach norweskich gór - Wandzie Rutkiewicz i Tadeuszu Piotrowskim. Mało, kto poza pasjonatami wspinaczki wie, że to właśnie polscy alpiniści zdobywali najtrudniejsze dziewicze norweskie szczyty i inspirowali miejscowych. Grupa Piotrowskiego zrealizowała po raz pierwszy przejście Ścianą Trolli. Córka jednego z najlepszych norweskich alpinistów nosi imię Wanda na cześć Polki, która jako pierwsza Europejka zdobyła Mount Everest.

Czy Wanda Rutkiewicz odwiedzała Norwegię?

- Tak. Wspinała się między innymi w masywie Trolltind. W drodze w norweskie góry polscy alpiniści zwykli zatrzymywać się w u mnie i mojego męża Nilsa. Koczowali w naszym niewielkim wtedy mieszkaniu, a ja gotowałam im kotły jedzenia.

Czy zechcesz wymienić trzy osoby z młodego polskiego pokolenia, o których twoim zdaniem wiele jeszcze w Norwegii usłyszymy?

- Nie da o sobie zapomnieć Łukasz Kędzierski Jakubow - twórca portalu informacyjnego nPortal i motor wielu wydarzeń w Oslo. Potrzebne mu jest jeszcze doświadczenie, ale chłopak jest ambitny, dynamiczny i z jego pomocą w stolicy Norwegii będą się mnożyć polskie inicjatywy. Stawiam też na Tomka Szymkowskiego, właściciela "Zero G Studio", który filmuje ważne wydarzenia w Oslo. I na Kasię Grobelny-Szostak znaną między innymi z badań nad życiem i pracą zawodową Polaków w Norwegii.

Nie tak dawno w budynku Ambasady RP w Oslo odbyła się promocja twojej książki "Sercem w dwóch w krajach". Wkrótce na podobnych spotkaniach będą się mogli z tobą zobaczyć czytelnicy w Polsce, w tym 9 maja w Ratuszu Staromiejskim mieszkańcy Gdańska. Powiedz na koniec, dla kogo jest przeznaczona twoja książka?

- Piszę dla siebie, najbliższych i przyjaciół. Jeśli przeczyta ktoś jeszcze, to mnie będzie oczywiście bardzo miło, ale czy będzie to stu czytelników, czy sto tysięcy, to już mnie nie bardzo interesuje. Wiem, że to jest złe podejście do własnej prozy, ale nic nie poradzę, że najbardziej mnie zawsze obchodzi, jak do tego, co piszę podejdą ludzie, na których mi zależy.

Z Trondheim dla polonia.wp.pl
Sylwia Skorstad

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)