Trwa ładowanie...
19-09-2011 11:06

PiS zaczął mówić, PO krzyczy

Prezes PiS znów stał się politykiem z widokami na władzę – wbrew tak często powtarzanemu hasłu, także przez dawnych sympatyków PiS, że „on już rządził nie będzie”.

PiS zaczął mówić, PO krzyczyŹródło: PAP
d1zzbvi
d1zzbvi

Jeszcze kilka miesięcy, a nawet tygodni temu taki przebieg kampanii sztabowcy i zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości przyjęliby z zachwytem. Jednak apetyty rosną w miarę jedzenia. Dziś w szeregach PiS panuje poczucie, że karta może jeszcze się nie odwróciła, ale do zmiany jest już blisko.

Do zmiany, której skutkiem może być wyborcze zwycięstwo – bo raczej jeszcze nie władza. Premierem po wyborach wciąż będzie Donald Tusk; pytanie, czy będzie premierem tak silnym jak dotąd. Bo realną stawką tych wyborów jest stopień legitymizacji władzy PO. Czy w przypadku wyniku gorszego niż PiS, a choćby i wyrównanego, Donald Tusk będzie miał mandat wystarczająco silny, by przeprowadzić kraj przez nadchodzący kryzys? I to w sytuacji, gdy spory kawałek władzy odda SLD – jak wiadomo, partnerowi niezwykle trudnemu i roszczeniowemu? To będzie koalicja o sprzecznych interesach, o dużym, wspólnym, wyrywanym sobie elektoracie. Nie będzie mowy o wydzieleniu księstw, w których każdy będzie sobie panował, z rzadka tylko zaglądając na pole sąsiada, jak to obserwowaliśmy w przypadku koalicji PO – PSL. Powstanie układ chybotliwy, mało bezpieczny, narażony na napięcia i erozję.

Do tego dojdzie poczucie zmęczenia starymi-nowymi twarzami. Po raz pierwszy w ostatnim 20-leciu premier nie będzie mógł zwalać na poprzedników. A przecież problemów nie zabraknie, przede wszystkim finansowych. Budżet jest tak napięty, zaskórniaki tak wydrenowane, oczekiwania tak rozbudzone, że – nie wykluczam – Donald Tusk w równym stopniu martwi się wynikiem wyborów, jak pytaniem, co zrobić z Polską po wyborach. Chyba że wierzy w uspokajające zaklęcia swojego ministra finansów. Ale nie sądzę, by nadal wierzył. Wyraźny plan szefa rządu, by skończyć karierę na wysokim stanowisku w Unii Europejskiej (może szef KE?), wymaga doholowania kraju w jako tako dobrym stanie do momentu przejścia – czyli co najmniej jeszcze przez jedną kadencję. A to nie będzie łatwe.

Spodziewana słabość władzy Platformy będzie miała jeszcze jeden skutek: nie da się – w sytuacji przygasającej potęgi własnego obozu – trwale osłabić opozycji. Osłabić, nie zniszczyć; celem Platformy było bowiem zredukowanie poparcia Prawa i Sprawiedliwości do poziomu mniejszego niż 20 proc. Taka opozycja nie miałaby szans na przejęcie centrum nawet w sytuacji kryzysowej, ale nadal mogłaby pełnić rolę straszaka, wyciąganego w razie potrzeby niczym magiczna różdżka. Już widać, że to się nie udało. Kaczyński zachował poparcie ok. 30-procentowe, zachował struktury i wciąż potrafi, co udowadnia w tej kampanii, skutecznie sterować przekazem, łagodząc wizerunek w razie potrzeby. Prezes PiS znów stał się politykiem z widokami na władzę, wbrew tak często powtarzanemu hasłu, także przez dawnych sympatyków PiS, że „on już rządził nie będzie”. Dziś wydaje się pewne, że jednak będzie; może za parę lat, ale jednak. Co więcej, owo przekonanie, że znów może rządzić, jest kluczem do sukcesu w obecnej kampanii.

d1zzbvi

Krynica Kaczyńskiego

Zmiana atmosfery w świecie zrytualizowanych połajanek medialnych i niezmiennie przewidywalnych „dyskusji” w lisowym stylu „czterech na jednego” jest trudna do uchwycenia, jeszcze trudniejsza do nazwania. Ale jest zauważalna. Symbolicznie w czasie tegorocznego Forum Ekonomicznego w Krynicy Kaczyńskiego okadzano i dopieszczano – właśnie jako potencjalnego przyszłego premiera; ministrowie PO – mający przecież całą władzę i perspektywę władzy – snuli się nieco smętnie z boku. Ludzie biznesu – czujący „klimat” lepiej niż socjologowie z tytułem profesora – uznali, że w prezesa PiS znów warto inwestować. Tym bardziej że on sam wysłał sygnał – obecnością w Krynicy i łagodnym przekazem – że gdy wygra, nikogo nie zje. Zresztą fakt, że PiS przestał krzyczeć, a zaczął mówić, może okazać się niezwykle ważnym czynnikiem całej rozgrywki. Niezauważalnie dla siebie to Platforma zaczyna krzyczeć, i to nie tylko w kraju, ale i za granicą, czego przykładem było nieco histeryczne przemówienie ministra finansów w Strasburgu.

„Premierowy” potencjał Kaczyńskiego wzmacniają sondaże. U progu kampanii wydawało się, że to Platforma będzie zyskiwała na sondażowym zbliżaniu się obu partii, że w ten sposób zmobilizuje swój miękki elektorat, przede wszystkim niechętny PiS. Okazało się, że jest odwrotnie: to PiS zyskuje jeszcze więcej, gdy zbliża się sondażowo do PO. Wyborcy zdają się mówić: „Aha, a więc nas – niezadowolonych – jest w sumie dużo, nie jesteśmy już w getcie”. A PiS-owski straszak już nie działa. Jego symbolicznym końcem było przemówienie premiera rysującego wizję tego, że jeśli PiS dojdzie do władzy, to – krótko streszczając – „nie będzie już nic”, a na pewno nie będzie 300 mld zł z Unii i do tego staną wszystkie inwestycje. Ta szarża premiera, która miała rozbudzić dawne emocje, okazała się przeciwskuteczna: obnażyła anachroniczność tej broni. I więcej nawet: uczyniła z PO przedmiot drwin.

Dokonaj dobrego wyboru!
A jak wiadomo, nie ma nic gorszego w polityce, niż być śmiesznym. Śmiech towarzyszy działaniom Platformy coraz częściej – według moich informacji, podczas badania fokusowego nowych „europejskich” spotów PO, wyborcy tej partii wybuchali śmiechem, uważając, że to niezbyt udana próba przykrycia kłopotów z przedszkolami. Prezentacja przewodniczącego Buzka i międzynarodowych handshake’ów premiera nie działa już na nikogo. Prezydencja staje się powoli obciążeniem dla PO w tej kampanii, a nie jej atutem. Zresztą, trącących syndromem szklanej wieży zachowań obozu władzy jest więcej – choćby premier deklarujący, że jeżeli nie wygra wyborów, to nie będzie ubiegał się o tworzenie rządu. Oczekiwania, że zwolennicy PO masowo ruszą do boju, by jednak zatrzymać premiera na posadzie, rażą niezrozumieniem pozycji Tuska w psychice społeczeństwa. A przecież premier Tusk nie ma wyznawców (wyjąwszy red. Paradowską i red. Wołka) – ma co najwyżej miękkich zwolenników. Wyznawców ma Kaczyński, ze wszystkimi tego konsekwencjami.

I jeszcze jeden czynnik, który wzmocnił wrażenie, że PiS znów jest partią mogącą rządzić: deklaracja PSL o możliwej koalicji z ugrupowaniem Kaczyńskiego. Deklaracja złożona przede wszystkim w interesie ludowców, którzy po pierwsze podbijają stawkę w rozmowach z PO, a po drugie odróżniają się od partii Tuska. Ale jednak dla PiS bardzo korzystna, bo znosząca zarzut braku zdolności koalicyjnych.

d1zzbvi

Kaczyński odzyskuje więc swoje premierowskie credentials, czyli referencje. Paradoksalnie, może to robić dzięki temu, że w okresie posmoleńskim w pewien sposób przestał uprawiać politykę. Wyrazista retoryka odstraszyła wówczas od niego wielu wyborców centrowych, ale jednocześnie skutecznie scementowała bazę, dziś już zabezpieczoną i stanowiącą poważny atut w wycieczkach na terytorium przeciwnika.

Jakże inaczej potoczyły się losy SLD, który postawił na miękki konflikt i epizodyczną współpracę z obozem władzy. Gdy cała potęga PO runęła w kierunku Napieralskiego, ten natychmiast stracił spory kawałek swoich włości i parę partyjnych nadziei, z symbolicznym Arłukowiczem na czele. Kaczyński – jak to ujął jeden z liderów lewicy – wykopał odpowiednio wcześnie głęboką fosę i swój stan posiadania właściwie utrzymał, doczekując początku zmierzchu potęgi obozu Tuska. Czy zrobił to świadomie, czy też nie – inna sprawa.

Klub opozycyjny

Kampania na pozór toczy się leniwie. Ale tylko na pozór. W sytuacji, gdy PO nie potrafi wywołać wojny polsko-polskiej, a PiS jeszcze nie jest w stanie jednoznacznie zmienić atmosfery w kraju, sztaby walczą o poszczególne grupy społeczne – tak w przekroju ogólnopolskim, jak regionalnym. Kaczyński – co umyka uwadze mediów centralnych – podczas swoich wizyt obiecuje twarde konkrety: darmowe przedszkola, wstrzymanie prywatyzacji któregoś z zakładów, budowę drogi. Ale dramatyzm może się jeszcze pojawić – na zapleczu polityki głośno o „bombie”, którą ma szykować Platforma. Niektórzy sugerują, że to może być któryś z wątków Smoleńska. Byłby to jednak ruch ryzykowny, bo przecież nieprzypadkowo obie główne partie całkowicie wyciszyły temat tragedii sprzed 17 miesięcy: PiS obawiał się zawężenia elektoratu, a PO bała się personalnych ataków pod adresem premiera.

d1zzbvi

W świecie internetowych analiz popularna jest teoria, według której Jarosław Kaczyński nie chce wygrać tych wyborów, ponieważ woli czekać, aż kryzys pokona Tuska. To teoria oczywiście fałszywa. Prezes PiS, tak jak każdy polityk, chce wygrać wybory. Może nie chcieć brać władzy, ale – zgodnie z pierwszym prawem polityki – zawsze dąży do maksymalizacji wyniku. Choć patrząc na sposób ułożenia list, jest jasne, że buduje klub opozycyjny. Oddanie wielu biorących miejsc akademikom, zdolnej młodzieży, ekspertom czy ludziom z dużym doświadczeniem w poszczególnych dziedzinach (Czabański) wskazuje, że zamiarem jest powtórzenie sytuacji z lat 2001–2005, gdy klub PiS nie kojarzył się jeszcze ze zbiorem dzielnych wojów, ale z kreatywnością i inteligencją. Kaczyński chce rzucić władzy wyzwanie merytoryczne, chce mieć pod ręką polityków, którzy będą potrafili na przykład wygrywać dyskusje w studiach telewizyjnych czy też będą w stanie sprawnie kontrować z trybuny sejmowej. Gdyby szedł po władzę, nie ryzykowałby aż tyle; w
końcu przynajmniej część tych nowych nabytków okaże się niewypałami. W sumie można odnieść wrażenie, że role się odwróciły w porównaniu z rokiem 2007. Wówczas PiS przegrał, bo jego sztabowcy prowadzili walkę według reguł ostatniej wojny. Próbowali – tak jak w roku 2005 – grać na społecznej frustracji i niechęci do elit. Nie zauważyli, że Polacy porzucili pozycje kontestacyjne, a na pierwszy plan wysunęli własne aspiracje. Dziś z kolei to PO znów próbuje straszyć PiS, choć wspomnienie IV RP jest coraz bardziej mgliste, w oczach wielu Polaków po prostu sfalsyfikowane (choćby raport Czumy), a do tego przykryte niezwykle silnym doświadczeniem Smoleńska. Sztabowcy z Nowogrodzkiej są zaś o dwa kroki do przodu. Postawili na kampanię „low profile” i przede wszystkim unikanie własnych wpadek, co zasadniczo się udaje, wyjąwszy dziwną sprawę e-maila z rzekomą dymisją posłanki Kempy.

Karykaturalne media

Prawu i Sprawiedliwości sprzyja też – paradoksalnie – sukces Platformy w sferze medialnej. Pluralizm – zwłaszcza w mediach elektronicznych – ograniczono tak dalece, że „debata publiczna” przerodziła się we własną karykaturę. Nie tylko zlikwidowano wszystkie programy krytyczne wobec władzy, ale nawet zwykłe informacje o aktywności PiS w kanałach informacyjnych czy też stacjach radiowych stały się pokazem rażącej manipulacji. Standardowo polegają na puszczeniu króciutkiej wypowiedzi polityka PiS i czterech wypowiedzi krytycznych, prześmiewczych, agresywnych. Monogłos bywa oczywiście skuteczny, ale nałożony na rzeczywiste problemy potrafi być przeciwskuteczny.

W pewien sposób media zbliżają się do granicy delegitymizacji. Zwłaszcza że – jak wynika z badań – Polakom naprawdę żyje się gorzej. Jak pokazał ciekawy sondaż SMG KRC, ponad połowa Polaków (55 proc.) ocenia, że sytuacja finansowa ich gospodarstwa domowego jest gorsza niż rok temu. Co ważne, bardziej sceptyczne są kobiety, które są częściej odpowiedzialne za budżety domowe. I co też ważne, tylko 21 proc. Polaków deklaruje, że ma oszczędności, co sprawia, że nawet lekkie wahnięcie koniunktury lub wzrost inflacji (drożyzna) wywołują w wielu domach poczucie bezpośredniego zagrożenia.

d1zzbvi

Medialny monogłos ma także jeszcze jeden skutek: powoduje, że wiele grup społecznych czuje się zagrożonych w swoich prawach obywatelskich. Niezwykle agresywny ton mediów liberalnych, aktywnie popierających znieważanie barw narodowych i narodowych tradycji, wspierających osoby jawnie poniżające polskość czy wreszcie wynoszących satanistę na piedestał – to wszystko ma swoje skutki. To ten rodzaj przemocy sprawia, że ludzie rozglądają się po scenie medialnej i politycznej w poszukiwaniu punktu oparcia, czegoś, co pozwoli im ocalić tożsamość. Zbyt agresywny Kaczyński do tej pory „odpadał”; w powszechnym odbiorze był obietnicą awantury, a nie bezpieczeństwa. Kaczyński stonowany może stanowić alternatywę. Co więcej, poczucie zablokowania aspiracji, poczucie upokorzenia owocuje dużym zaangażowaniem społecznym. Sam fakt, że PiS i jego sojusznicy są w stanie zebrać 26 tys. osób do monitorowania każdego punktu wyborczego, pokazuje, iż możemy mówić o społecznym poruszeniu.

Patrząc z dystansu, należy uznać za sensację fakt, że w warunkach ogromnej przewagi PO pod każdym względem (wszystkie ważne instytucje w państwie!) batalia wciąż jest wyrównana. Ale na tym polega czarodziejski urok wyborów. Niezależnie od wszystkiego, co każdego dnia zaburza demokrację, a nawet poważnie ją wykrzywia, okres wyborczy oznacza otwarcie w umysłach wielu ludzi magicznego okienka – na co dzień przymkniętego lub zamkniętego. Wyborcy zaczynają słuchać, zaczynają analizować, zaczynają odnosić propozycje polityków do siebie. To szczelina w systemie, na co dzień skutecznie eliminującym wszelkie niepotrzebne sygnały. Szczelina, którą ludzie dobrej woli muszą dobrze wykorzystać. Bo następna okazja nadarzy się za cztery lata. Choć akurat w najbliższej kadencji mogą to równie dobrze być tylko dwa lata.

Jacek Karnowski

d1zzbvi
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1zzbvi
Więcej tematów