PiS utopił prawdę o Smoleńsku?
Poczucie, że jako obywatel ma się prawo poznać prawdę o katastrofie, nie musi, może nawet nie powinno mieć nic wspólnego z sympatiami politycznymi. Skoro jednak żyjemy w politycznej rzeczywistości, nie sposób abstrahować od układu sił. Jeśli w tym układzie stroną w naturalny sposób dążącą do prawdy jest raczej PiS niż PO, to warto zadać pytanie, jak Prawo i Sprawiedliwość się z tej roli wywiązuje i czy dobrze sprawdza się w roli sojusznika tych wszystkich, którzy prawdę chcą poznać. Odpowiedź musi brzmieć: PiS zawodzi - pisze "Rzeczpospolita".
Prawo i Sprawiedliwość w ostatnich dniach zrobiło wiele, aby prawda o Smoleńsku utonęła w jazgocie wzajemnych agresywnych oskarżeń - stwierdza w komentarzu dla "Rzeczpospolitej" Łukasz Warzecha.
Gdyby analizować oddzielnie wszystkie stwierdzenia, jakie ostatnio padły ze strony polityków PiS, doszlibyśmy do wniosku, że wygłaszający mieli do nich zapewne prawo, choć niektóre rażą radykalizmem. Na sprawę trzeba jednak patrzeć docelowo, przyjmując, że wartością nadrzędną jest wytropienie przyczyn katastrofy, a nie danie ujścia osobistym emocjom albo taktycznym manewrom.
PiS ma w zasięgu ręki gigantyczny skład amunicji i jest to amunicja porażająca. Gdyby zebrać razem informacje rozproszone po różnych mediach i dołożyć do tego dziesiątki doskonałych analiz, wykonanych przez znanych i godnych zaufania blogerów, można by już teraz zebrać nie jedną białą księgę, ale kilka jej tomów. Zastrzeżenia, nieścisłości, sprzeczności, błędy prokuratury, zadziwiające działania strony rosyjskiej oraz olbrzymie wątpliwości co do rzetelności prowadzonych przez nią działań - wszystko to daje się przedstawić językiem twardych faktów i zimnych konkretów.
Beznamiętnego wyliczenia wad śledztwa nie da się zmanipulować nawet w nieprzychylnych mediach. Zebranie wszystkich tych kwestii w jednym miejscu, choćby na specjalnym portalu, wydawałoby się oczywistością, podobnie jak nagłośnienie bardzo konkretnych skarg członków rodzin zabitych. Tego jednak PiS nie zrobił.
Co dostajemy w zamian? Joachim Brudziński wzbudza skrajne emocje, mówiąc o ciele prezydenta złożonym w "ruskiej trumnie". Jarosław Kaczyński żąda od Platformy przeprosin za całokształt, po czym snuje istotnie wstrząsającą opowieść o swojej wizycie w miejscu katastrofy, pełną drastycznych szczegółów, ale poza emocjami niezawierającą właściwie żadnego istotnego dla sprawy konkretu. Na piątkowej konferencji prasowej wraca całkowicie do dawnej poetyki, mówiąc o "zupełnie niebywałych, obrzydliwych, odrażających moralnie" atakach na zmarłego prezydenta. Stwierdza w dodatku, że jeśli tych ataków ktoś nie łączy z katastrofą, to najwyraźniej "ma jakieś kłopoty z myśleniem".
Brnięcie w taki dyskurs, gdzie emocje buzują, a przyczyny katastrofy sięgają rozejścia się dróg PO i PiS w 2005 roku, to droga donikąd. Mówiąc brutalnie - dla wyjaśnienia śmierci pasażerów prezydenckiej maszyny i oceny rzetelności śledztwa nie jest istotne, jakie przykre rzeczy mówił o prezydencie Kaczyńskim Donald Tusk w 2008 roku. Ważne jest, dlaczego piloci nie byli w stanie poderwać maszyny tuż przed zderzeniem z ziemią, choć wszystko wskazuje, że chcieli to zrobić; ważne jest, dlaczego Rosjanie zdecydowali się ściąć drzewa w pobliżu pasa startowego kilka tygodni po wypadku, choć ich ułożenie mogło mieć znaczenie dla wyjaśnienia przyczyn; ważne jest, dlaczego na protokołach identyfikacji zwłok nie ma podpisów polskich lekarzy.
Być może PiS ma szczery zamiar zebrać te pytania i spróbować na nie odpowiedzieć w zapowiadanej białej księdze, ale szkody, jakie poczyniły ostatnie wypowiedzi polityków tej partii, są już pewnie nie do naprawienia. Tak samo wątpliwy jest wybór Antoniego Macierewicza, człowieka o określonym wizerunku, na szefa zespołu ds. katastrofy. Przez takie posunięcia w ciągu ostatnich dni, PiS najprawdopodobniej zmniejszył skutecznie szanse na wyjaśnienie przyczyn tragedii pod Smoleńskiem - podsumowuje publicysta w "Rzeczpospolitej".