PiS odzyskuje naukę
PiS szykuje się do ataku na kolejną grupę zawodową - naukowców. Pierwszy cios wymierzony ma być w Polską Akademię Nauk.
01.03.2007 06:31
Mechanizm stworzony w 1951 i 1952 roku wedle wzorów radzieckich, wedle wzorów z Moskwy, ma zostać zlikwidowany - stwierdził premier Jarosław Kaczyński, zapowiadając zmiany w utworzonej na początku lat 50. Polskiej Akademii Nauk. Jej demontaż to jeden z filarów wielkiej reformy nauki, którą w najbliższych miesiącach chce przeprowadzić PiS. Tego samego dnia, w którym premier ogłaszał plan zmian, kilka godzin wcześniej profesorowie PAN zorganizowali w Warszawie konferencję, by udowodnić, że wbrew temu, co sądzi władza, Akademia w czasach PRL odegrała chlubną rolę, choćby dlatego że była schronieniem dla wielu naukowców opozycjonistów. O ile uczeni podczas konferencji starali się dobierać słowa, o tyle komentująca sprawę w rozmowie z "Przekrojem" profesor Maria Janion, jedna z najwybitniejszych polskich uczonych, dzięki której Instytut Badań Literackich PAN stał się znany na świecie, mówi wprost: - Przypięta nam wstrętna morda stalinowska jest czymś fałszywym.
O naszej Akademii upowszechniane są bardzo negatywne opinie: że powstała w okresie apogeum stalinizmu, że jest instytucją należącą do spadku po reżimie komunistycznym. A ponieważ są to opinie środowisk, które z wielką ufnością odnoszą się do materiałów archiwalnych SB, przypomnę jedną z tajnych notatek III Departamentu MSW z 1984 roku sporządzoną dla Biura Politycznego KC PZPR, odtajnioną po latach - mówi profesor Karol Modzelewski, jeden z najbardziej znanych polskich historyków i opozycjonistów.
"Zdominowane przez wrogie elementy środowisko PAN jest w istocie bardzo liczącym się zapleczem teoretycznym i programowym opozycji politycznej w Polsce. Główny ciężar zagrożeń spoczywa na instytutach humanistycznych PAN" - głosi esbecka notatka. Modzelewski dodaje, że jest najlepszym przykładem niepoprawnego politycznie naukowca, który jako dwukrotnie więziony wróg ustroju w 1968 i w 1982 roku znalazł schronienie w Instytucie Historii PAN. Dziś jest wiceprezesem Akademii.
Podobnym miejscem PAN był dla historyka Bronisława Geremka, literaturoznawców Jana Józefa Lipskiego, Marii Janion, Teresy Kostkiewicz czy małżeństwa teoretyków literatury Janusza Sławińskiego i Aleksandry Okopień-Sławińskiej. Tu mogli pracować naukowo i chronić się przed represjami.
PAN stał się symbolem niezależności polskiej nauki w pierwszych dniach stanu wojennego. Oddziały ZOMO otoczyły wtedy jego warszawską siedzibę w Pałacu Staszica. Naukowców wyprowadzano na ulicę i do milicyjnych ciężarówek. Ale kto o tym dziś pamięta? Tylko starzy profesorowie. - W 1950 roku zacząłem pracować na Uniwersytecie Warszawskim w charakterze asystenta, ale już trzy lata później musiałem przenieść się do PAN, bo uznano, że mam zły wpływ na studentów. I był to jedyny kierunek schronienia. Nie znam przypadków, żeby ludzie z PAN próbowali szukać ochrony na uniwersytetach - mówi profesor Janusz Tazbir, członek PAN od 41 lat, wybitny znawca historii Polski szlacheckiej. Podkreśla, że wysuwany przez władzę zarzut stalinowskiego rodowodu PAN jest śmieszny: - Towarzystwo Naukowe Warszawskie zatwierdzone zostało przez króla pruskiego, a po rewolucji 1905 roku odrodziło się za przyzwoleniem władz carskich. Także Akademia Umiejętności, która powstała w czasach zaborów, za panowania cesarza austriackiego, wtedy
jeszcze nie używała w nazwie przymiotnika "polska". I nikt nie kwestionuje dorobku obu tych szacownych instytucji z powodu "zaborczego" rodowodu.
Oczywiście w historii PAN nie brakowało politycznych "wtyczek". Profesor Janion wspomina narzuconego jej instytutowi dyrektora z wydziału kultury KC PZPR Witolda Nawrockiego. Profesorem PAN był Henryk Jabłoński, PRL-owski minister oświaty i przewodniczący Rady Państwa akceptującej ex post wprowadzenie stanu wojennego, a tylko przy okazji historyk. Nikomu jednak nie przychodzi do głowy, by porównywać go z największymi sławami PAN. - Ludzie komunistycznej partii funkcjonowali w szeregach PAN, ale nie zdołali narzucić Akademii ani kierunku, ani sposobu myślenia - zapewnia profesor Michał Kleiber, obecny szef PAN i doradca prezydenta Kaczyńskiego.
Profesorowie zgodnie twierdzą, że to, co udało się uchronić w czasach głębokiego PRL, dziś w wolnej Polsce jest zagrożone.
- Chodzi o ochronę życia naukowego przed decyzjami politycznymi - uważa profesor Modzelewski.
- To próba amputacji polskiej nauki - nie kryje oburzenia profesor Janion.
- Władza administracyjna chce robić reformę bez konsultacji ze środowiskiem, którego ta reforma dotyczy - mówi profesor Tazbir. Zapowiedziana dwa tygodnie temu przez premiera "wielka reforma nauki" zakłada marginalizację PAN poprzez przejęcie jego instytutów i przekształcenie ich w placówki państwowe. O tym, jakie projekty i jakie badania będą mogli realizować uczeni Polskiej Akademii Nauk, będzie wkrótce decydować minister nauki i szkolnictwa wyższego oraz nowo tworzone Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Ma ono zarządzać strumieniem pieniędzy przeznaczonym na strategiczne badania w kraju. Dziś instytuty PAN samodzielnie decydują o wyborze projektów badawczych. Nic dziwnego więc, że ich pracownicy obawiają się proponowanej przez rząd zmiany - tego, że staną się placówkami usłużnymi wobec władzy i nowej instytucji administracyjnej, czyli Centrum.
- Upaństwowienie instytutów to krok w kierunku Polski Ludowej. Obecnie nasze instytuty mają silnie rozwiniętą samorządność. Zapowiadana przez premiera zmiana zmierza do jej odebrania - przestrzega profesor Janion.
Trzeba dodać, że taki los czeka tylko najbardziej przydatne z punktu widzenia władzy instytuty PAN. Pozostałe, prowadzące badania czysto poznawcze, historyczne czy literaturoznawcze, trafić mają pod kuratelę wyższych uczelni i być finansowane przez kolejną powoływaną właśnie placówkę - Agencję Badań Poznawczych, również podporządkowaną ministrowi nauki.
Profesorowie alarmują, że to zupełnie nietrafiony pomysł. Uczelnie mają problemy z nadmiarem własnych instytutów, szczególnie teraz, gdy na studia trafia pokolenie demograficznego niżu.
- Będziemy piątym kołem u wozu. PAN bez instytutów traci prawo bytu w świecie nauki. Staniemy się stowarzyszeniem staruszków - podsumowuje rządowy projekt profesor Tazbir.
- Obecny kryzys dotyczący PAN to nie tylko efekt proponowanych zmian, ale braku reform po 1989 roku - mówi znany polski fizyk profesor Łukasz A. Turski, jeden z założycieli Towarzystwa Popierania i Krzewienia Nauk, które 18 lat temu przygotowało założenia reformy polskiej nauki. - Udało się jedynie zrezygnować z rządowej funkcji PAN, bo w czasach PRL sekretarz Akademii był jednocześnie członkiem rządu. Pozostała natomiast skostniała struktura, wzorowana na francuskiej i moskiewskiej Akademii Nauk. My proponowaliśmy pójście w kierunku wzorca amerykańskiego, czyli związanie samodzielnych jednostek naukowych z uczelniami.
Profesor Turski, pracownik Centrum Fizyki Teoretycznej PAN, uważa jednak, że proponowane przez premiera Kaczyńskiego zmiany nie idą w dobrym kierunku: - Mówi się o podziale na instytuty wykonujące badania stosowane, które mają otrzymać zastrzyk finansowy, i instytuty zajmujące się badaniami podstawowymi, czyli uprawiające teorię. Otóż historia cywilizacji nie zna odkrycia, które byłoby wynikiem badania stosowanego. Wynalazki to pochodne badań podstawowych (teoretycznych). Internetowy fenomen wyszukiwarki Google powstał na bazie wzoru matematycznego. Wynalazca Polaroida wpadł na pomysł skonstruowania nowego typu aparatu fotograficznego, rozwiązując teoretyczne zadanie dotyczące kolorów. Badania teoretyczne tworzą postęp.
Naukowcy obawiają się, że minister pochodzący z politycznego rozdania i służący władzy położy na wszystkim łapę. Właśnie teraz, gdy budżet Unii Europejskiej na lata 2007-2013 przewiduje znaczny wzrost nakładów na polskie badania. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego mówi nawet o ośmiu miliardach euro.
Nowo wybrany szef PAN, a jednocześnie doradca społeczny prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wcześniej minister nauki w rządach Leszka Millera i Marka Belki, profesor Michał Kleiber przyznaje, że widzi niebezpieczeństwo rządowych manipulacji. - W warunkach rozedrganej i często chaotycznej sceny politycznej naszego kraju zagrożenia tego typu nie można wykluczyć. Trzeba to brać pod uwagę przy próbach udoskonalania obecnego systemu - na przykład tych, które miałyby polepszyć skuteczność starań PAN o olbrzymie fundusze europejskie. Premier zapewniał, że część rozwiązań jest już na etapie prac sejmowych. W rzeczywistości najważniejsze propozycje zmian zaczęto omawiać dopiero po ogłoszeniu reformy przez Jarosława Kaczyńskiego. Na przykład idea Centrum Badań i Rozwoju rozważana była od roku, ale dotychczas zakładała, że ma być to instytucja zarządzająca tylko finansami na badania. Nie mówiło się o zarządzaniu instytutami PAN. Wygląda więc na to, że przedstawiona przez premiera wizja reformy nie została wcześniej
uzgodniona z propozycjami prezesa PAN Michała Kleibera czy obecnego ministra nauki Michała Seweryńskiego. Profesorowie Akademii odbierają zapowiedzi przejęcia przez państwo ich instytutów i odcięcie od finansowania niezależnych badań jako wypowiedzenie walki środowisku naukowemu.
- Nie ma się co łudzić. Trudno postrzegać te wszystkie działania inaczej niż jako realizację walki z "łże-elitami" - stwierdza ze smutkiem profesor Janion. A właściwie z elitą tych "łże-elit", jak inteligencję nazwał Jarosław Kaczyński rok temu w Sejmie. Naukowcy nie są przeciwni reformie, ale nie akceptują tego, że przygotowuje się ją ponad ich głowami. Bez rozmów, debat, konsultacji. W ten sposób powstanie reforma służąca nie środowisku naukowemu, lecz władzy.
Dla profesora ekonomii Jerzego Wiklina, członka PAN, przeprowadzane przez PiS reformy są "zawłaszczaniem państwa przez władze państwowe. W tych działaniach nauka jest już niepotrzebna" - jak napisał w analizie "Polityka przeciw nauce". Jego zdaniem niechęć władzy do środowiska naukowego przejawia się w ograniczeniu kontaktów. Do sierpnia ubiegłego roku ani prezydent, ani premier nie znaleźli czasu na spotkanie z przedstawicielami PAN. Być może to wynik przedwyborczego urazu braci Kaczyńskich, bo prezesi PAN przed wyborami spotkali się tylko z liderami PO. Postawili na złego konia. Po wyborczym zwycięstwie PiS bracia postanowili dać im nauczkę.
Prezydent przez pół roku nie nominował żadnego profesora, podczas gdy jego poprzednik czynił to co sześć tygodni. Doradca prezydenta Michał Kleiber próbuje tłumaczyć, że Lech Kaczyński, prawnik z wykształcenia, osobiście sprawdza każdy podpisywany dokument. Spowodowało to spiętrzenie na początku kadencji. Pierwsza tura wręczania nominacji nastąpiła dopiero w maju 2006 roku i objęła 104 naukowców.
Jeden ze świeżo nominowanych przez Lecha Kaczyńskiego profesorów przyznaje, że prezydent podczas uroczystości podkreślił, że jemu samemu nigdy nie dane było stanąć po stronie nominowanych. Sentencję tę wygłasza ponoć podczas każdej uroczystości wręczania tytułów profesorskich. Lech Kaczyński jest doktorem habilitowanym, ale tytułu profesorskiego nadawanego przez głowę państwa nigdy nie dostał. Proponowana przez brata Jarosława reforma rozwiązałaby i ten problem. Uzyskanie habilitacji automatycznie oznaczałoby profesurę. Polityka nadawania stopni naukowych jest według naukowców kolejną niewiadomą proponowanej przez władzę reformy. Dotychczas PAN przypadały dwie trzecie przyznawanych w Polsce stopni doktorskich. Jak będzie wkrótce, trudno powiedzieć, ale obawy profesorów nie są bezzasadne. - To pieśń przyszłości. Jak większość uzgodnień, tak i ta kwestia poddawana jest obecnie konsultacjom - tłumaczy enigmatycznie rzeczniczka Ministerstwa Nauki Ewa Kafarska. I dodaje: - Dlaczego pani pyta? Czy to nie
insynuacje tej stalinowskiej instytucji? W kuluarowych rozmowach naukowcy przypominają, że PAN-owski rozdział ma w swej karierze zawodowej matka braci Jadwiga Kaczyńska. Pracowała w Instytucie Badań Literackich. Zajmowała się fiszkami bibliograficznymi. Czuła się chyba gorsza od koleżanek - mówią nasi rozmówcy - bo urządzała czasami kłótnie, że jej praca jest równie wartościowa jak badania literackie. Jeden z profesorów PAN uważa, że urazy z przeszłości w rodzinie Kaczyńskich odgrywają ważną rolę. W obecnej rozprawie z PAN dopatruje się więc i osobistych resentymentów.
Zapowiedziane zmiany w organizacji polskiej nauki w dziwny sposób zbiegają się z wchodzącą w życie w marcu lustracją środowiska profesorskiego. Profesor Wiklin jeszcze w ubiegłym roku ostrzegał, że oznacza to kontrolę "wszystkich nauczycieli akademickich na zasadzie: udowodnij, że nie jesteś świnią". - Przecież o to właśnie chodzi: obrzucanie błotem, z którego trudno się oczyścić - dodaje profesor Tazbir.
Szef PAN Michał Kleiber przyznaje, że docierają do niego sygnały dotyczące lustracji: że będzie ona bardziej krwawa niż w innych środowiskach naukowych, bo wykładowcy PAN mieli więcej swobody niż uniwersyteccy, częściej wyjeżdżali za granicę, a do tego niemal wszyscy są w grupie wiekowej podlegającej lustracji.
- Statystyka jest nieubłagana. Tak jak i w innych środowiskach, tak i w PAN pojawi się pewnie problem lustracyjny. Ci, którzy sami przyznają się do współpracy ze służbami specjalnymi, zostaną poddani ocenie środowiska - mówi profesor Kleiber. Jego zastępca profesor Modzelewski uważa, że lustracja środowiska profesorskiego nie przebiegnie gładko: - Lustracja nie prowadzi do prawdy, zwłaszcza prawdy, która nas wyzwoli - mówi. Czyli zamiast oczyszczenia w rzeczywistości będziemy mieli do czynienia z zamuleniem obrazu, tak jak miało to miejsce podczas lustracji duchownych czy dziennikarzy.
Wystarczy przypomnieć sytuację sprzed dwóch lat na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdy działaczka podziemnej Solidarności na podstawie otrzymanych z IPN dokumentów opublikowała w "Gazecie Polskiej" listę 21 agentów pracujących na UJ. Po roku specjalna komisja UJ oceniła jednoznacznie negatywnie tylko jeden przypadek.
Zgodnie z nową ustawą lustracji podlegają pracownicy nauki i szkolnictwa wyższego. Tak jak inne osoby uznane za publiczne i podlegające lustracji muszą oni złożyć oświadczenie w tworzonym właśnie biurze lustracyjnym Instytutu Pamięci Narodowej. I to IPN ma zweryfikować zgodność tych oświadczeń ze znajdującymi się w archiwach dokumentami. W przypadku wykrytych kłamstw prokurator IPN będzie wnosił sprawę do sądu - wyjaśnia rzecznik IPN Andrzej Arseniuk. Naukowcy są przekonani, że podobnie jak w innych środowiskach nie zabraknie tu przecieków, wzajemnego lustrowania się profesorów, szczucia i trwających latami procesów w obronie własnego dobrego imienia.
W sytuacji dość rozpowszechnionego syndromu prostactwa i ignorancji w postrzeganiu historii XX wieku polska nauka stoi w obliczu zmian, które są konieczne, ale źle przeprowadzone mogą być bardzo szkodliwe - ostrzega profesor Modzelewski. Zwłaszcza gdy przeprowadza się je w celu podporządkowania nauki celom politycznym.
Wątpliwe, by polska nauka pozwoliła PiS w ciągu paru miesięcy zrobić ze sobą to, czego PRL nie udało się zrobić przez pół wieku. Tylko po co prowadzić tę wojnę? Wystarczyłby dialog i wspólna praca nad zmianami. Wystarczyłoby profesorów potraktować po partnersku, zamiast przyprawiać im stalinowską gębę. W końcu obie strony widzą potrzebę reformy, ale jeśli jedna tylko wydaje rozkazy, to druga zaczyna się bronić i walczyć.
Aleksandra Pawlicka