PiS dogadał się z SLD - czy wyborcy to zdzierżą?
Wysoki, niemal spektakularny wzrost poparcia dla premiera, rządu i Platformy Obywatelskiej, jaki odnotował najnowszy sondaż Wirtualnej Polski, to najpewniej wyraz docenienia przez Polaków decyzji Donalda Tuska o nie kandydowaniu w wyborach prezydenckich.
11.02.2010 13:17
To, że szef rządu ogłosił, że zajmie się teraz rządzeniem, a nie ubieganiem o stanowisko prezydenta tak bardzo spodobało się respondentom, że nagrodzili to wzrostem pozytywnych ocen: szefa rządu o osiem procent, rządu o cztery, a samej PO o sześć procent. Premier, któremu jednocześnie o 6% ubyło ocen negatywnych, znów może cieszyć się wyrównana liczbą zwolenników i przeciwników. 42% ocenia jego działania dobrze, 43% źle, gdy jeszcze dwa tygodnie temu proporcje te były 34% do 49%. Decyzja o wycofaniu się premiera z wyścigu o fotel prezydencki najwyraźniej daje Polakom nadzieję, że teraz nareszcie mogą spodziewać się spełnienia obietnic o dobrym rządzeniu, modernizacji kraju, ale też pokazuje, że to zejście z pola walki z Lechem Kaczyńskim po prostu im się podoba. Najwyraźniej, wbrew tezom niektórych polityków PO i publicystów odsunięcie Lecha Kaczyńskiego nie jest wcale tak gorąco wymaganym oczekiwaniem wyborców. Jest nim raczej ograniczenie wojny PO-PiS i zajęcie się właśnie ową modernizacja kraju, którą
zapowiadały obie partie.
Wzrost poparcia dla premiera i Platformy to także efekt niezwykłych umiejętności ich specjalistów od propagandy. Rezygnacja Donalda Tuska w znacznym stopniu spowodowana była (choć zapewne nie wyłącznie tym) wybuchem afery hazardowej i pracami komisji śledczej. Coraz więcej faktów wskazuje, że to szef rządu mógł być źródłem przecieku o akcji CBA – teza, że najwyraźniej powiedział o niej Grzegorzowi Schetynie lub Mirosławowi Drzewieckiemu, a asystent tego ostatniego przekazał ostrzeżenie do biznesmenów z lobby hazardowego, uprawdopodabnia się z każdym kolejnym tygodniem, jaki mija od wybuchu afery. Zagadkowa jest też postawa premiera w czasie, gdy wiedział o zachowaniach swoich ministrów i szefa klubu PO, a nie podjął żadnych kroków – dymisje posypały się dopiero wówczas, gdy sprawę ujawniła "Rzeczpospolita", a politycy PO nie umieli dobrze wypaść przed dziennikarzami. To, jak i kwestie samych prac nad ustawą hazardową, gdy niejasne jest, czemu premier nagle w lipcu ubiegłego roku, gdy niemal był gotów projekt
ustawy niekorzystny dla biznesmenów z lobby hazardowego, polecił pisać zupełnie nową ustawę, wróciłoby w kampanii wyborczej bez względu na ustalenia komisji.
Ciężar gatunkowy zarzutów jest tak poważny, że premier mógłby mieć spory problem z wygraniem wyborów – dlatego nie podjął tego ryzyka. Przysłonienie tych faktycznych okoliczności rezygnacji premiera ze startu w wyborach, to jedna z lepszych operacji marketingowych (popularnie taki typ zwie się odwracaniem kota ogonem) ostatnich miesięcy i rządowi specjaliści mogą mieć powód do satysfakcji. Zwłaszcza, że jednocześnie udaje się kolejna rzecz – uwaga opinii publicznej jest odrywana od afery hazardowej swoistymi prawyborami w PO. Dyskusja o tym, kto będzie reprezentował PO w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego dominuje debatę publiczną i w interesie Platformy jest, by trwało to jak najdłużej.
W tym samym czasie, gdy zyskuje PO, traci - choć niewiele - PiS. Dziś na partię Jarosława Kaczyńskiego chce głosować 23% Polaków, to o dwa procent mniej niż dwa tygodnie temu. Prawo i Sprawiedliwość wystawia właśnie swych wyborców na trudną próbę – po mniej lub bardziej oficjalnie potwierdzanej koalicji z SLD w mediach publicznych, ogłasza już zupełnie oficjalnie współpracę z lewicą w sejmie. Szefowa klubu PiS Grażyna Gęsicka nie wykluczyła, że oba kluby złożą wspólny projekt ustawy medialnej. To, na tle pojawiających się w mediach spekulacji o możliwości zawarcia w przyszłości koalicji SLD-PiS sygnał znaczący. Prawdopodobnie politycy PiS doszli do wniosku, że dla realizacji celów dla nich nadrzędnych – odsunięciu PO od władzy i reelekcji Lecha Kaczyńskiego – mogą zawrzeć pakt nawet z diabłem. O tym, że to ryzykowna gra, nie warto nawet wspominać, bo jasne jest, że całkiem spore grono wyborców PiS może już tego nie zdzierżyć, a sama współpraca z SLD może się na partii „walczącej z układem” srogo zemścić.
Tymczasem niemal nie zmieniło się poparcie dla Lecha Kaczyńskiego, ale prezydent wbrew pozorom nie ma w tej nowej sytuacji przedwyborczej znacząco lepszej sytuacji. Rywalizacja z Donaldem Tuskiem stworzyłaby silną polaryzację – osłabiony fatalnie ocenianym rządzeniem i aferą hazardową premier byłby rywalem, z którym Lech Kaczyński miał realne szanse wygrać. Dziś gdy Tusk zszedł z pola rywalizacji, takiej wyraźnej polaryzacji nie będzie, a Bronisław Komorowski czy Radosław Sikorski nie są obciążeni ani aferą hazardową, ani bezpośrednią odpowiedzialnością za rządy PO. Paradoksalnie rywalizacja z nimi lub jeszcze innym kandydatem PO może być dla Lecha Kaczyńskiego większą niewiadomą niż start w wyścigu z Donaldem Tuskiem.
Joanna Lichocka specjalnie dla Wirtualnej Polski