Polska"PiS chce koalicji z PO"

"PiS chce koalicji z PO"

Kandydat PiS na prezydenta RP Lech Kaczyński opowiada o swojej wizji uczciwej Polski.

07.10.2005 | aktual.: 07.10.2005 08:08

Pańska kampania jest odbierana jako zapowiedź rządów silnej ręki. Sądzi pan, że ludzie tego oczekują?

- To nie są rządy silnej ręki, tak, jak się je powszechnie rozumie – rządy represyjne. To rządy prezydenta stanowczego, ale działającego w ramach swoich kompetencji.

PiS zamierza zmienić konstytucję, wzmacniając pozycję prezydenta.

- Proszę pamiętać, że zmiany PiS przewidują mocniejszego prezydenta, jeżeli obóz rządzący jest z tej samej opcji politycznej, i słabszego, jeśli rząd jest w opozycji. Dzisiaj na przykład prezydent ma 30 prerogatyw, czyli spraw, w których może decydować bez zgody premiera. Ta liczba w projekcie PiS spada do 15.

A co z oczekiwaniami ludzi?

- Sądzę, że ludzie oczekują w tym momencie rządów stanowczych, a nie silnej ręki.

* W miniony weekend starł się pan z Donaldem Tuskiem o własne hasło wyborcze – „Silny prezydent – uczciwa Polska”.*

- To PO zaczęła ten spór. Jeżeli miałbym traktować to jako aluzję ze strony Donalda Tuska, to byłbym nieco obrażony – niech mi powie, w którym miejscu byłem nieuczciwy. Jeśli chodzi o uczciwość, to nie mam pod tym względem wobec niego żadnych kompleksów. To, że Platforma, że pan Tusk starają się teraz znaleźć różnego rodzaju środki, za pomocą których będą zwalczać swojego przeciwnika, czyli mnie, to nic dziwnego.

Mam wrażenie, że również wielu ludzi zadaje sobie pytanie pytanie – dlaczego hasło nie brzmi „Uczciwy prezydent – silna Polska”.

- Silny prezydent to prezydent stanowczy. Co do mojej uczciwości, raczej wątpliwości nie ma. Skoro tak, powiedzmy sobie o silnym prezydencie i o uczciwym państwie, bo państwa uczciwego wyjątkowo nam brak.

Co ma oznaczać „silny prezydent”?

- Narzędzie do budowy uczciwego państwa. Czysty instrument.

Czy to nie oznacza przejęcia części kompetencji parlamentu?

- Silny prezydent w konstytucji PiS oznacza prawo wydawania rozporządzeń z mocą ustawy, ale na wniosek rządu. Jeśli Sejm odrzuca takie rozporządzenie – ten dokument nie wchodzi. Zaletą tego jest możliwość przeprowadzenia przez rząd rozwiązania ściśle według rządowego planu. Oczywiście za zgodą parlamentu, ale – rozporządzenie może być przyjęte bądź odrzucone, jednak nie zmienione. Oczywiście tej praktyki nie można nadużywać. Myślę, że mechanizmy polityczne w Polsce spowodują, że takiej procedury nie będzie można nadużywać. Każdy klub parlamentarny, nawet własny, jeśli to rozwiązanie będzie nadużywane, zbuntuje się. Koalicja PO-PiS rodzi się w bólach.

- Ona się musi rodzić w bólach i to zgodnie przyznają i Donald Tusk, i Lech Kaczyński. Rozmowy na temat rządu odbywają się w trakcie kampanii prezydenckiej. Stąd ból, ale to minie. To tak, jak z problemem, że ktoś jest najmłodszy wśród profesorów, ministrów, biskupów – to się zmienia z czasem.

Traktuje pan to jako dobrą wróżbę na przyszłość?

- Jestem pewny. Nawet jeśli się nam wmawia, że PiS chce innej koalicji. Sto razy powtarzamy: nie, chcemy tej. A nam się mówi: „nie chcecie”. I to mówi sama Platforma. To oczywista zagrywka przedwyborcza. Chce się nastraszyć ludzi inną koalicją, taką z udziałem Samoobrony. Nie będzie takiej koalicji.

Według sondażu Pentora ludzie oczekują od przyszłego rządu przede wszystkim zmniejszenia bezrobocia, poprawy stanu służby zdrowia, zmniejszenia podatków i zwiększenia bezpieczeństwa. Co w tych sprawach może zrobić prezydent?

- Prezydent może inicjować ustawy, wygłaszać orędzia, naciskać parlament, jeżeli rząd nie będzie odpowiednio aktywny. Sądzę, że ten rząd będzie aktywny. Prezydent może być człowiekiem, który będzie wpływał na stanowienie prawa metodami perswazyjnymi. W sprawach bezrobocia będę hamulcem wobec nadmiernie liberalnych rozwiązań. Jedną z moich pierwszych inicjatyw będzie wzmożenie nadzoru nad sprawami związanymi ze stosunkiem pracy, bo cały czas jestem człowiekiem gdzieś blisko związanym z „Solidarnością”.

Jak prezydent może wpłynąć na wzrost poczucia bezpieczeństwa?

- Jako człowiek związany z pewnym obozem politycznym i jako człowiek wyposażony w autorytet prezydenta wystąpię z jakąś inicjatywą, jeżeli rząd tego nie uczyni. To jest już pewna demonstracja wobec rządu, ale ja się przed takimi demonstracjami nie cofnę.

Jest pan prezydentem stolicy. Które z pańskich obecnych doświadczeń można przenieść na zarządzanie Polską?

- Dokładnie wszystkie, z tym tylko zastrzeżeniem, że to są doświadczenia, które znakomicie by się przydały premierowi. Natomiast prezydentowi – o tyle, że powinien on być osobą, która doskonale rozumie swój kraj, zna jego mechanizmy. W Warszawie wiele się nauczyłem, chociaż nie przychodziłem tutaj jako młodzik. Stolica bardzo wzbogaciła moje doświadczenie. Będzie to o tyle przydatne, że ja też będę musiał przeprowadzać inwestycje – na znacznie większą skalę. Będę musiał walczyć o ich przejrzystość. Nie należę do prezydentów, którzy nie opuszczają żadnego posiedzenia Związku Miast czy Metropolii Polskich, bo jeśli chce się być prawdziwym prezydentem Warszawy, to na takie spotkania nie wystarczy czasu. Ale jeżeli chodzi o znajomość mechanizmów, o ich rozumienie, o rozumienie świata samorządu, z którymi się wcześniej nie spotykałem, bo byłem wcześniej człowiekiem władzy publicznej, rządowej, to jest to doświadczenie olbrzymie. W miniony weekend oświadczył pan, że „ani prezydent, ani rząd z PiS nie jest groźny
dla żadnego przyzwoitego człowieka”. Czy to deklaracja chęci bycia „prezydentem wszystkich Polaków”?

- Tak, chcę wystąpić z partii, jako prezydent nie zamierzam być członkiem PiS. Ludzie przyzwoici nie mają się czego obawiać.

W trakcie zarządzania stolicą zakazał pan Parady Równości, zezwalając na Paradę Normalności. Czy to nie jest dzielenie ludzi na równych i równiejszych?

- Jestem zwolennikiem tego, by osoby o tendencjach homoseksualnych nie były prześladowane, żeby mogły robić karierę, żeby publicznie im nie wytykać ich orientacji, żeby mogły tworzyć różne stowarzyszenia, jak np. Lambda. Swego czasu byłem przedmiotem ostrej krytyki za to, że miasto wsparło akcję zwalczania AIDS przez to stowarzyszenie. Natomiast nie jestem zwolennikiem, żeby to publicznie krzewić. To nie jest odmienność, którą można krzewić. Jeśli chodzi o Paradę Normalności, ta demonstracja miała ściśle określony charakter polityczny, zgodziłem się na nią z niechęcią. Natomiast nie było żadnego przepisu, który pozwoliłby mi się na nią nie zgodzić. Nie dlatego, żebym miał coś przeciwko życiu rodzinnemu, wręcz odwrotnie, uważam, że rodzina jest niezwykle istotną wartością.

W trakcie obecnej kampanii na pewno przypomniano panu też sytuację z kampanii na prezydenta Warszawy i pańskie słowa skierowane do osoby wyglądającej na żula – „Spieprzaj dziadu”.

- Ta osoba po prostu mnie lżyła. W sądzie takie słowa określa się jako „powszechnie uznawane za obraźliwe”. Nie zgadzam się na to, żeby normalny obywatel, miał obowiązek tego słuchać i nie powiedzieć nawet „Spieprzaj dziadu”. Znam określenia nieporównanie mocniejsze, przez 13 lat byłem działaczem ruchu związkowego.

Chce być pan prezydentem tych ludzi? I gejów, i żuli?

- Ci żule są obywatelami. Natomiast nie mogę zgodzić się na robienie krzywdy innym. W tym wypadku akurat mnie wyrządzano krzywdę, ale sądzę, że ten człowiek kilka razy w miesiącu taką krzywdę robi komuś innemu, a ja dla tych ludzi tolerancji nie mam. Dla takich ludzi, dla robienia krzywdy innym, nie mam tolerancji.

Robert Makowski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)