PiS broni decyzji o zmianach ambasadorów
Szef klubu PiS Przemysław Gosiewski broni decyzji szefa MSZ Stefana Mellera, który wystąpił z wnioskiem o odwołanie grupy ambasadorów RP. Politycy opozycji różnią się w ocenie: Jerzy Szmajdziński (SLD) krytykuje wymianę ambasadorów, Jan Rokita (PO) uważa, że powinna mieć ona szerszy zasięg.
Zdaniem Gosiewskiego, bardzo często w ciągu ostatnich 4 lat o powołaniu osób na różne funkcje publiczne nie decydowały ich kwalifikacje, tylko układy. W niezmiernie ważnej służbie zagranicznej mamy do czynienia z ludźmi, który legitymują się legitymacją PZPR-owską. Polska nie może sobie pozwolić, by reprezentowali nas ambasadorowie, co do których jest głęboka wątpliwość moralna - powiedział Gosiewski.
Szef klubu PiS uważa, że powinien nastąpić przegląd nominacji ambasadorów mając na uwadze tryb, w jakich byli powoływani.
Zdaniem wiceszefa PO Jana Rokity, zmiany ambasadorów powinny nastąpić i powinny być liczne. Rokita powiedział, że nominacje ambasadorskie z kilku ostatnich lat uważa za "kompromitujące dla polskiej dyplomacji".
Osobiście uważałbym, że około 20 polskich ambasadorów w świecie, jako ludzi nie mających niemal żadnych kwalifikacji dyplomatycznych, a najczęściej mających kwalifikacje pochodzące z Wojskowych Służb Informacyjnych albo aparatu PZPR-owskiego, powinno zostać odwołanych - oświadczył polityk PO.
Dodał, że jeśli coś go ewentualnie niepokoi w całej sprawie, to przypuszczenie, że "następuje proces wycofywania się z pierwotnie słusznej decyzji". Rokita powiedział, że najpierw słyszał o odwołaniu 16 ambasadorów, a obecnie mówi się o 10.
Ludzie, którzy mają w swoim życiorysie po pierwsze WSI, po drugie publiczne przyznanie się do współpracy z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa, a po trzecie szkoły w PZPR, jako jedyną kwalifikację intelektualną, nie powinni być dzisiaj przedstawicielami Polski w świecie - ocenił Rokita.
Natomiast szef klubu SLD Jerzy Szmajdziński powiedział, że dotąd nominacje ambasadorskie poprzedniej ekipy były przez następny rząd szanowane.
AWS i UW powołały ambasadorów przed przyjściem SLD do władzy. Nigdy nie przerywano kadencji (ambasadorów) chyba, że dochodziło do jakichś wydarzeń, które miały publiczny, medialny charakter i potrzebna była reakcja jednego czy drugiego ministra spraw zagranicznych - stwierdził polityk SLD.
Według niego, wymiana ambasadorów, jaka ma mieć obecnie miejsce, to "niedobry, niebezpieczny precedens, który może oznaczać, że teraz każda zmiana władzy będzie oznaczała zmianę ambasadora".
Wydawało się, że polska polityka zagraniczna jest ponad partyjnymi podziałami i że jest realizowana przez ludzi kompetentnych, a nie przez ludzi należących do jednej partii politycznej - powiedział Szmajdziński.
Roman Giertych (LPR) zadeklarował natomiast, że jeśli rząd zmienia osoby niekompetentne, to ma poparcie Ligi. Ocenił jednocześnie, że część ambasadorów była "mianowana w stylu politycznym i czasami były to osoby niekompetentne".