Piotr Sokołowski: Festiwal wstydu?
Jak wiadomo w Polsce "nikt nie słucha disco polo" - można się dowiedzieć o tym chociażby z Twittera, gdzie w sobotni wieczór rozgorzał festiwal szyderstwa pod adresem koncertu tej muzyki na Stadionie Narodowym w Warszawie. Wszystko by się zgadzało, gdyby nie jeden, drobny szczegół. Otóż na tym dużym przecież obiekcie były tłumy widzów, którzy niechybnie też z Polski pochodzą.
Osobiście, jako osoba o egalitarnych poglądach, mam duży problem z disco polo. Z jednej strony uznawanie kogoś za przedstawicieli "niższej kultury" uważam za niedopuszczalne, jednak da się obiektywnie stwierdzić, że dzieła Mozarta czy Pink Floyd to ambitniejsza i lepsza muzyka niż ta tworzona przez zespół Weekend. Nie cierpię konserwatywnego podejścia do tematu, wedle którego osoby będące odbiorcami tej niższej, na oko bardziej pospolitej kultury, są jakąś niższą rasą. Ale równie dalekie jest mi podejście lewicowe, gdzie takie pojęcie jak "dobry gust" klasy wyższe stosują jako oręż w walce z tymi niższymi. Istnieje coś takiego jak "dobry gust" i nie jest to przejaw posiadanych pieniędzy - szczególnie w dzisiejszej Polsce - i założę się, że na sobotnim koncercie bawił się niejeden posiadacz kilku zer na koncie.
Zobaczcie relację reporterki WP, która była na Stadionie Narodowym i rozmawiała z uczestnikami koncertu:
Pogarda pogardy i przemoc symboliczna
W mojej ocenie istnieje jednak złoty środek pomiędzy uznawaniem ludzi słuchających muzyki klasycznej czy czytających ambitne lektury za tych, będących ponad "ludem" a tymi, którzy twierdzą, że nie ma czegoś takiego jak kultura wysoka. Że wszelkie wytwory kultury są sobie równe, a różni je jedynie klasa społeczna, do której należy twórca czy odbiorca. Otóż można jednocześnie gardzić disco polo, ale nie gardzić jego słuchaczami czy nawet wykonawcami. Niektórzy o tym zdają się całkowicie zapominać.
Oczywiście zdecydowana większość Polaków, jak widać było w telewizyjnej transmisji, nic sobie nie robi z utyskiwań i narzekań "wyższej kasty" i tłumnie odwiedza takie wydarzenia jak taki "Roztańczony PGE Narodowy". Pomimo całej swojej niechęci do tego rodzaju muzyki, staję jednak po stronie ofiar, jakby to powiedział Bourdieu, przemocy symbolicznej. Dla mnie sprawa jest prosta: jeżeli ktoś się przy czymś świetnie bawi, sprawia mu to przyjemność, a przy tym nie robi krzywdy innym (osoby mieszkającym w sąsiedztwie Narodowego jakoś przeżyją), to niby z jakiej racji ma się tego wstydzić?
No właśnie, nie ma się czego wstydzić
Nazwanie jednych wytworów kultury kulturą wysoką, a innych niską, samo w sobie przemocą symboliczną nie jest. Przemoc symboliczna ma jednak miejsce, gdy ktoś ośmiesza czy poniża kogoś, tylko za to, że ten ma mniej wyrobiony gust. Mylą się jednak lewicowcy, którzy uważają, że udział w kulturze wysokiej jest spowodowany wyłącznie "pochodzeniem klasowym". Otóż nawet jeżeli ktoś od dziecka był wysyłany np. do teatru, a w dorosłym życiu chodzi do niego, bo wypada albo co gorsza, żeby pokazać swoją wyższość nad "pospólstwem", nie znaczy jeszcze, że tej kultury wysokiej jest uczestnikiem.
Autentyczny miłośnik kultury wysokiej, nie uczestniczy w niej po to, żeby się popisać na Twitterze. On tę kulturę rozumie, uczestniczy w niej, bo sprawia mu ona duchową radość i przyjemność. Innymi słowy, w rodzinach inteligenckich odbiór kultury wysokiej może i jest częstszy, jednak znaczna część z nich zwyczajnie pozuje: słucha Mozarta czy pochłania spektakle Lupy, ale tylko dlatego, że tak ich zdaniem wypada - nie ma w ich obcowaniu z ambitną sztuką żadnej głębi. Zdecydowanie bardziej szanuję ludzi, którzy Mozartem i Lupą interesują się szczerze, tak jak i wolę miłośników polskiego disco, którzy autentycznie bawili się niedawno na Stadionie Narodowym.
O wyższości kultury wysokiej
Jestem za tym, aby kulturę wysoką promować, ale bez zadęcia, bez zupełnie do niej niepasującego poczucia wyższości. Z drugiej strony to, że Polacy przestali się wstydzić słuchania disco polo, jest częścią bardzo niepokojącego zjawiska. Otóż ludzie w naszym kraju w ogóle przestali się wstydzić negatywnych postaw, które wcześniej tzw. "inteligencja" trzymała w ryzach. Oczywiście słuchanie muzyki chodnikowej nie należy stawiać w jednym szeregu z nacjonalizmem, ksenofobią czy rasizmem, ale do tej pory muzyka ta wrzucana była raczej do tego samego worka – rzeczy, do których nikt nie miał śmiałości się przyznawać.
Osobiście szczerze bym wolał, żeby ci sami ludzie, którzy w sobotę bawili się na koncercie disco polo, z takim samym zapałem odwiedzali teatry czy filharmonie lub czytali ambitne książki. Wyobrażam sobie jednak sytuację, że ktoś uczestniczy zarówno w kulturze wysokiej, jak i tej niższej, popularnej. Nikt nie przekona mnie jednak, że to dobrze, gdy połowa Polaków nie zagląda nawet do książki kucharskiej, a z drugiej to fajnie, że koncerty disco polo przyciągają tłumy.
Piotr Sokołowski dla WP Opinie