Piotr Gabryel: to może doprowadzić Polskę do bankructwa

Czy z faktu, że PRL - za sprawą komunistycznej dyktatury - zbankrutowała pod koniec lat 80., można wyciągnąć wniosek, iż III RP - pod wodzą ekip wybieranych demokratycznie - nie zbankrutuje niecałe 30 lat później, czyli jeszcze przed 2020 r.? Oczywiście wniosku takiego wyciągnąć nie sposób, a z każdym następnym rządem prowadzącym nierozważną politykę staje się on, niestety, coraz bardziej nieuprawniony. Szczególnie, gdy się weźmie pod uwagę morze długu, w którym topi Polskę ostatni gabinet - Donalda Tuska.

Piotr Gabryel: to może doprowadzić Polskę do bankructwa
Źródło zdjęć: © PAP | Andrzej Rybczyński

26.07.2013 | aktual.: 26.07.2013 14:53

A najgorsze w tym wszystkim, że choć do wyborów jeszcze dwa lata z okładem, na naszych oczach już trwa licytowanie się na obietnice wyborcze między głównymi siłami politycznymi - PiS i Platformą, a także ich mniejszymi rywalami - SLD, Solidarną Polską, PSL, Ruchem Palikota. I każdy sondaż, co zrozumiałe, walkę tę podgrzewa. W najnowszym badaniu Wirtualnej Polski partia Kaczyńskiego góruje nad ugrupowaniem Tuska sześcioma punktami procentowymi - 32 do 26 (dwa tygodnie wcześniej przewaga PiS była nieco większa - 33 do 25), emocje sięgają więc zenitu, a koszty kolejnych, składanych przez polityków obietnic u wszystkich, którzy potrafią je oszacować, budzą rosnący strach.

Przeczytaj też: Kaczyńskiemu nie można już zarzucić, że wszystko przegrywa

Tym bardziej, że od chwili odzyskania suwerenności, Polska chyba jeszcze nie znajdowała się w podobnie krytycznej sytuacji, jak w ostatnich latach. Krytycznej w tym sensie, że nigdy przedtem po 1989 r. nie było tak, aby na scenie politycznej nie funkcjonowało ani jedno liczące się ugrupowanie, które zabiegałaby o głosy wyborców, obiecując przeprowadzenie pro-wzrostowych reform opartych na rachunku ekonomicznym: twarde trzymanie się progów ostrożnościowych, obniżenie podatków i wydatków budżetowych, racjonalizację finansów publicznych, pozbawienie uprzywilejowanych grup zawodowych (rolników, żołnierzy, policjantów, górników, nauczycieli) możliwości żerowania na pozostałych podatnikach, itp.

Istnienie takiej partii miało zazwyczaj ogromne znaczenie nie tylko dla jakości debaty publicznej, ale też dla bezpieczeństwa finansów publicznych państwa. Było bowiem punktem odniesienia dla sił socjalnych, populistycznych, które bez skrupułów zarzucały wyborców obietnicami coraz to wymyślniejszych ulg podatkowych i innego typu prezentów z budżetu państwa, zawsze zapominając dodać, że za nie wszystkie trzeba będzie słono zapłacić, uiszczając wyższe podatki. A właśnie o tym przypominały liberalne partie zdrowego rozsądku, obnażające hipokryzję populistów.

W latach 90. taką partią był najpierw Kongres Liberalno-Demokratyczny, a później, po połączeniu się KL-D z Unią Demokratyczną - Unia Wolności, szczególnie w czasach, gdy kierował nią Leszek Balcerowicz. Potem taką partią była Platforma Obywatelska - do wyborów w 2007 r., po których wygraniu oszukała swych wyborców i nie zrealizowała żadnej z kluczowych, obiecywanych, liberalnych reform (za wyjątkiem likwidacji emerytur pomostowych, do czego wszak została przymuszona biegnącymi terminami). Teraz, jak wiadomo, PO jest specyficzną partią władzy. Podnosi podatki i składkę rentową, zagarnia składki emerytalne z OFE, o liberalnych reformach jej lider Donald Tusk już nawet nie wspomina, a gdyby wspomniał, to uwierzyłby mu chyba tylko jakiś ciężki idiota.

Przeczytaj też: Triumfalny pochód PiS po władzę zahamowany?

Prześciganie się przez Platformę w populizmie w ciągu ostatnich sześciu kosztowało polskich podatników już ponad 300 mld zł - o tyle Tusk zadłużył Polskę, niemal podwajając dług publiczny. A teraz dorzuci do tego dziesiątki miliardów złotych z niemal 300 mld zł oszczędności emerytalnych Polaków zgromadzonych w OFE, które zagarnie i wyda na kupowanie przychylności wyborców przed nadchodzącymi wyborami.

W tym czasie Tusk nie rozwiązał żadnego z palących problemów. Nie zrobił np. nic, aby ukrócić przywileje emerytalne rolników (podatnicy płacą za nie 16 mld zł każdego roku), górników (co roku płacimy za nie 13 mld zł) oraz żołnierzy, policjantów i strażaków (kolejne 13 mld zł rocznie). A to właśnie z tego powodu około 2020 r. ZUS będzie notował każdego roku deficyt w wysokości około 100 mld zł. Deficyt, którego z pewnością nie uda się pokryć, i który może doprowadzić do bankructwa Polski.

W tym kontekście: czy ktoś słyszał, by którakolwiek z partii ubiegających się o władzę w Polsce, obiecywała, że doprowadzi do zlikwidowania tych przywilejów i uchronienia nas przed katastrofą w ZUS, czyli także przed krachem finansów publicznych naszego państwa? Ano właśnie - nie. Bo przecież na przypominanie w związku z tym o liberalnym programie lilipucich Republikanów Przemysława Wiplera po prostu szkoda czasu.

Piotr Gabryel, zastępca redaktora naczelnego tygodnika "Do Rzeczy" specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)