"Pinochet mimo autorytaryzmu zostawił kraj w dobrym stanie"
Pisząc o zmarłym w niedzielę byłym
dyktatorze Chile Augusto Pinochecie, "Washington Post"
zauważa, że mimo autorytarnych metod rządzenia oraz korupcji,
pozostawił on kraj w dobrym stanie umożliwiając mu szybkie
przejście do demokracji i zapewniając dobrobyt.
12.12.2006 | aktual.: 12.12.2006 16:51
Dziennik przypomina, że w ciągu ostatnich 15 lat, czyli od odejścia generała na emeryturę, gospodarka Chile rozwijała się w tempie dwukrotnie wyższym niż średnia wzrostu w Ameryce Łacińskiej, a margines ubóstwa został zmniejszony o połowę.
Kraj jest także jedną z najbardziej udanych demokracji na kontynencie - od niedawna rządzi w nim pierwsza kobieta-prezydent, socjalistka Michelle Bachelet, która była prześladowana w czasie dyktatury junty Pinocheta.
"Czy nam się to podoba, czy nie, Pinochet przyczynił się do tego sukcesu. Wprowadził reformy wolnorynkowe, które umożliwiły chilijski cud gospodarczy, i których nie odważyli się cofnąć nawet socjalistyczni następcy (prezydenta Salvadora) Allende. Zaakceptował także przejście do demokracji, ustępując pokojowo ze stanowiska w 1990 roku po przegraniu referendum" - pisze "Washington Post" w artykule redakcyjnym.
Gazeta porównuje Pinocheta z Fidelem Castro, który na tle chilijskiego dyktatora - jej zdaniem - wypada dużo mniej korzystnie. Obaj mają na sumieniu tysiące ofiar, zamordowanych przeciwników reżimu, ale dyktator komunistycznej Kuby doprowadził gospodarkę do ruiny i wciąż odmawia jej zreformowania.
Potwierdza to słuszność tezy zmarłej niedawno byłej ambasador USA przy ONZ Jeanne Kirkpatrick, że w ostatecznym rozrachunku prawicowi dyktatorzy, jak Augusto Pinochet czy Francisco Franco w Hiszpanii, wyrządzają mniej szkód niż władcy komunistyczni, gdyż ich reżimy częściej torują drogę do liberalnej demokracji.
"Ona także była oczerniana przez lewicę. Teraz jednak powinno to być oczywiste: miała rację" - pisze na koniec "Washington Post".
Tomasz Zalewski