"Zaatakował z pełną agresją". Dramatyczne sceny na polu namiotowym
Kobieta, którą na polu namiotowym w Karwieńskich Błotach (woj. pomorskie) zaatakował rozwścieczony pies rasy american bully, przerwała milczenie. Opowiedziała o szokującym zachowaniu właścicielki zwierzęcia. - Pierwsze co zrobiła, to powiedziała, że mam przestać krzyczeć - mówi w rozmowie z "Faktem" 34-latka.
15.08.2024 | aktual.: 15.08.2024 10:29
Dramatyczne wydarzenia rozegrały się we wtorek (6 sierpnia) około godz. 21 na kempingu w Karwieńskich Błotach. 34-letnia mieszkanka powiatu wejherowskiego była wraz z mężem, dwójką dzieci w wieku 3 i 6 lat oraz ich 14-letnią kuzynką i znajomymi.
Zaraz po ataku policja podała, że 41-letnia właścicielka psa odpowie za narażenie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu oraz naruszenie czynności narządu. Grozi jej do 3 lat więzienia. Natomiast za naruszenie przepisu o nadzorze nad psem może dodatkowo zostać ukarana grzywną do 1000zł.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wstrząsająca relacja ofiary ataku
Teraz ofiara agresywnego psa przerywa milczenie. W rozmowie z "Faktem" opowiada, jak wyglądała cała sytuacja.
Jak mówi kobieta, pies był cały czas zamknięty w kamperze nieopodal ich miejsca biwakowego. Właścicielka czworonoga, mieszkanka woj. opolskiego, przyjechała tam w celach zarobkowych z dwoma kucykami. Fakt, że pies całymi dniami ujadał zamknięty w kamperze, niepokoił turystów, którzy zgłosili sprawę pracownikom OTOZ Animals. Zanim jednak ci przyjechali na pole namiotowe, doszło do dramatu.
34-latka zobaczyła, że rozjuszone zwierzę biegnie w stronę jej 14-letniej kuzynki. Pies nie miał ani obroży, ani kagańca. Kobieta zaczęła krzyczeć.
- Rzucił mi się na prawą rękę. Zaatakował z pełną agresją, nigdy wcześniej takiej u psa nie widziałam. Zawisł mi na ręce, z taką siłą, że uszkodził również bark. Zaczął z wściekłością potrząsać głową, szarpiąc rękę - opowiada ofiara, cytowana przez "Fakt".
Właścicielka american bully - jak mówi poszkodowana - pierwsze co zrobiła, to powiedziała, że ofiara ma przestać krzyczeć. Tłumaczyła, że to nie jest jej wina, bo to nie ona wypuściła psa z kampera.
34-latka jest zszokowana zarówno zachowaniem kobiety, jak i służb. - Na drugi dzień właścicielka wychodziła na spacer z tym psem, jak gdyby nigdy nic. Widziałam, jak chodziła z nim bez kagańca. Przyjechał inspektor weterynarii, który nie stwierdził, żeby pies miał wściekliznę. Dopiero na prośbę właściciela pola namiotowego i obsługi ta pani opuściła kemping. Pies nie został jej zabrany, ponieważ policja stwierdziła, że nie ma go gdzie zabrać i jak zabezpieczyć. I ta pani nadal przebywa ze swoim psem nad naszym morzem i zarabia na konikach - relacjonuje.
Czytaj także:
Źródło: "Fakt", WP