Pierwszy raz zabił, gdy miał 14 lat. Monstrum z Chorzowa wkrótce kończy odsiadywanie wyroku

Na trawie rozłożył swoją marynarkę, by chłopcy mieli na czym usiąść. Rozśmieszał ich, robił głupie miny. W końcu usiadł między nimi. Złapał ich jednocześnie i dusił, aż przestali się ruszać. Później zgwałcił. Robert miał 7 lat, Radek - 5. – Nigdy wszyscy nie są zadowoleni – mówił, pytany o zabicie chłopców. Wkrótce Henryk K., zwany Monstrum z Chorzowa, kończy odsiadywanie kary 25 lat więzienia.

Pierwszy raz zabił, gdy miał 14 lat. Monstrum z Chorzowa wkrótce kończy odsiadywanie wyroku
Źródło zdjęć: © Ministerstwo Sprawiedliwości
Magda Mieśnik

- On tego nie zrobił. Koledzy go wrobili – mówi Eugenia K., gdy prokuratura przesłuchuje ją w sprawie pierwszego zabójstwa, jakiego dokonał jej syn.
Henryk K. ma wtedy 14 lat. Razem z innymi dziećmi z sąsiedztwa bawi się na podwórku przed jedną z chorzowskich kamienic. Przytula je, bierze na ręce. Jedną z dziewczynek próbuje namówić, by weszła z nim do piwnicy. Inne dzieci ją powstrzymują. Po chwili woła inną: – Karinka, chodź tu na chwilę.

Karina ma 5 lat. Wchodzi do piwnicy. Chłopak skacze na nią z góry, łapie za szyję i dusi. Policjanci, którzy przeprowadzają oględziny zwłok, odnotowują, że dziewczynka ma obrażenia pochwy. Jest 23 września 1980 r.

Henryk K. przyznaje się do winy. "To z głupoty, nie ma co opowiadać" – mówi o zabiciu dziewczynki. A o gwałcie już po jej śmierci: "Próbowałem ją podnieść i wsadziłem jej rękę między nogi". Po kilku latach dodaje: "Uważam, że stało się to z głupoty, w czasie zabawy i nie chcę wspominać, że dopuściłem się takiego zabójstwa".

Działał bez rozeznania

Sąd dla nieletnich w Chorzowie orzeka, że 14-latek "działał bez rozeznania" i umarza sprawę śmierci Kariny. Umieszcza jednak Henryka K. w młodzieżowym ośrodku wychowawczym w Krupskim Młynie. Chłopak trafia tam 25 maja 1981 r.

Z opinii lekarskiej: "Urodził się w zmartwicy, do drugiego roku życia płacz z sinieniem i drgawki. W trzecim roku życia uderzony przewróconym stołem w głowę". Lekarze uważają, że uraz mógł być przyczyną późniejszych napadów agresji.

Dalej piszą: "W ósmym roku życia skierowany do sanatorium psychiatrycznego, gdzie przebywał rok. Przez całe lata otrzymywał środki uspokajające, ale w ostatnim roku matka przestała je dawać". W czasie późniejszych badań lekarze stwierdzają także encefalopatię okołoporodową, czyli trwałe uszkodzenie mózgu. Matka Henryka K. także leczy się w poradni zdrowia psychicznego. Ojciec jest alkoholikiem. Nie mieszka z rodziną.

K. ma 16 lat. Od dwóch i pół roku przebywa w ośrodku dla młodzieży w Krupskim Młynie. 10 maja 1984 r. namawia do ucieczki syna jednego z wychowawców. Dochodzi do kłótni. Henryk K. katuje 9-letniego Radka. Chłopiec umiera. Sąd skazuje K. na 15 lat więzienia za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Mężczyzna trafia do Zakładu Karnego w Rawiczu.

Tylko drzewa urosły

Sześć lat później w Rudzie Śląskiej wracająca z kościoła kobieta znajduje w krzakach ciała dwóch chłopców. Policja jako jednego z podejrzanych typuje Henryka K., ale szybko okazuje się, że mężczyzna jest w połowie odsiadywania wyroku za skatowanie 9-latka.

Miejsce, gdzie znaleziono ciała 7-letniego Roberta i 5-letniego Radka, prawie się nie zmieniło. Tylko drzewa urosły. Odnowiono też pobliską szkołę i przekształcono ją w gimnazjum. Niemal dokładnie 28 lat temu - 28 lipca 1990 r. dwaj chłopcy bawią się tam między blokami. Chcą się przejechać autobusem. Na przystanku autobusowym podchodzi do nich mężczyzna. "Chcecie ze mną rozpalić ognisko?" – pyta. Gdy oddala się z chłopcami w kierunku lasu, babcia starszego chłopca woła go z okna. Chłopiec krzyczy, że niedługo wróci. Jest ok. 15:30.

O 22:30 policja wszczyna poszukiwania chłopców. Funkcjonariusze z psami przeszukują okolicę. O 8 rano nadal nie ma po nich śladu. Przed 13 starsza kobieta wraca z kościoła. Idzie dróżką przez las, zbliża się do szkoły przy ul. Zamenhofa. Za potrzebą skręca w pobliskie krzaki.

Zwłoki leżą na wznak. Rozebrane od pasa w dół. Wystaje spod nich bukiet kolorowych kwiatów. Na szyi sine ślady. Na podbrzuszu ślady bezbarwnej substancji. 50 metrów dalej drugie ciało na prawym boku. Spodnie ściągnięte poniżej bioder. Uszkodzenia narządów płciowych.

Pan z kwiatami

Policja przesłuchuje świadków. Wiele osób opisuje mężczyznę, który ostatni był widziany z Radkiem i Robertem. Ma jasne włosy, torbę na ramieniu, a w ręku bukiet ogrodowych kwiatów. Powstają trzy portrety pamięciowe. Policja dokładniej sprawdza Henryka K., mimo że nadal powinien przebywać w więzieniu. Funkcjonariusze dostają jednak informację, że od trzech miesięcy jest na wolności. Najpierw - na mocy amnestii - karę złagodzono mu do 10 lat, a następnie warunkowo zwolniono.

K. mieszka kilkanaście kilometrów od miejsca, gdzie znaleziono zwłoki chłopców. Pracuje na pobliskiej budowie ośrodka dla niepełnosprawnych dzieci. Zmianę kończy około 15:00. Gdy policjanci wzywają go na przesłuchanie, na dłoniach ma ślady ugryzień.

- Siedziałem po przeciwnej stronie od chłopców i tak myślałem, co mam robić. Przyszła mi myśl, że w Rawiczu zostałem pobity i zgwałcony. Nie rozmyślając usiadłem między nimi. Roberta wziąłem między nogi i ręką chwyciłem, a Radka za gardło – mówi w czasie przesłuchania. O tym, co zrobił chłopcom, opowiada ze szczegółami. Jednego z nich udusił, wpychając mu rękę do gardła. Drugiemu zacisnął pasek na szyi. Obu po śmierci zgwałcił.

Najpierw było wesoło

- Po co o tym mówić, stało się, z głupoty. Jak gwałt był, to oni już nie żyli. W szoku byłem. Najpierw wesoło było, rozmawialiśmy, wygłupy były. Oni się śmiali. Potem siusiali i wtedy na mnie to przyszło. Wtedy nic nie myślałem. Jak wróciłem do domu, wcale o nich nie myślałem. Stało się i już. Nigdy wszyscy nie są zadowoleni – opowiada o morderstwach chłopców. Porzucił ich ciała w krzakach i wrócił autobusem do domu. Zjadł kolację i do późna oglądał z rodziną telewizję.
Psychiatrom badającym go na zlecenie prokuratury mówi, że woli dzieci od dorosłych, bo ich świat jest wesoły.

W sądzie przyznaje się do winy. Protokolant na polecenie sędziego odnotowuje, że w czasie składania wyjaśnień Henryk K. obgryza paznokcie, uśmiecha się, gestykuluje. Stwierdza, że gdyby znowu miał okazję, to mógłby zabić dziecko.

"Charakter stwierdzonych zaburzeń jest trwały i z dużym prawdopodobieństwem może on ulegać w przyszłości nasileniu. Stanowi on i będzie stanowił poważne niebezpieczeństwo" – piszą biegli w opinii dla sądu.

Spotkamy się w niebie albo piekle

11.02.1994 r. sąd skazuje Henryka K. za zabójstwo dwóch chłopców na 25 lat pozbawienia wolności w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. Żadna placówka w kraju nie chce go jednak przyjąć, tłumacząc, że brakuje warunków do przetrzymywania tak niebezpiecznego przestępcy. Sąd zmienia decyzję i kieruje go do więzienia.

16 maja 2020 r. Henryk K. będzie mógł wyjść na wolność. Obecnie odsiaduje wyrok w Zakładzie Karnym w Rzeszowie. Dyrektor więzienia zamierza złożyć wniosek o uznanie K. za osobę stwarzającą zagrożenie. Zgodnie z tzw. ustawą o bestiach, po zakończeniu kary więzienia mężczyzna trafiłby od razu do Krajowego Ośrodka Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie. Przebywa tam już m.in. Mariusz Trynkiewicz.

Henryk K. nie chce z nami rozmawiać. Jego historię opisał m.in. "Fakt", który opublikował zdjęcia z wizji lokalnej z udziałem K. Są tak drastyczne, że sąd odmawia już ich kopiowania i publikowania.

Z więzienia K. pisze listy do kolegów. "Przyjdzie czas, że się spotkamy u św. Piotra lub u diabła w piekle. Nie wiem czy będę mógł was jeszcze na ziemi zobaczyć (…) to jest bardzo długa historia, może kiedyś się dowiecie, ale teraz nie mogę tego pisać"

Wszystkie cytaty pochodzą z akt sądowych sprawy Henryka K.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (777)