Koziński: Pięć lat programu, który zmienił polską politykę. Czym 500 plus się ostatecznie stało? (OPINIA)
500 plus okazało się rewolucją w polskim życiu publicznym: na poziomie społecznym, gospodarczym i politycznym. Ale każdy program, nawet najbardziej efektowny, ma ograniczony czas działania. A efekt 500 plus słabnie.
Czym tak naprawdę jest 500 plus? Wbrew pozorom odpowiedź na tak postawione pytanie nie jest oczywista. Nikt nie ma wątpliwości, że to był pomysł, który zrewolucjonizował polskie życie publiczne. Ale też widać gołym okiem, że wprowadził on zmiany w całkowicie inny sposób niż wprowadzić je miał.
Czym 500 plus się nie stało?
Z założenia miał to być program demograficzny. Początkowo nawet zdał egzamin. W pierwszym roku jego obowiązywania liczba dzieci rodzących się w Polsce wystrzeliła w górę. Statystyki były imponujące, najlepsze od wielu lat. Ale krótki to był zryw – w kolejnych latach linia pokazująca noworodki się wypłaszczyła, a w ostatnim roku dramatycznie zapikowała w dół. Lepszego potwierdzenia, że 500 plus do rodzenia dzieci nie zachęca, znaleźć się nie da.
Gospodarczo odegrał on na pewno rolę "dopalacza". Solidny wzrost PKB w ostatnich latach, utrzymujący się wzrost wynagrodzeń był możliwy dlatego, że od 2016 r. w Polsce cały czas rośnie konsumpcja. Pobudzenie rynku wewnętrznego to zasługa dobrej koniunktury gospodarczej (utrzymującej się do wybuchu pandemii), ale też 500 plus na pewno okazało się jednym z głównych silników napędzających konsumpcję wewnętrzną. To był jeden z koni pociągowych krajowej gospodarki ostatnich lat.
Generał apeluje do Andrzeja Dudy. O arcybiskupie Głódziu mówi bez ogródek
Tylko że to też nie był program, który miał pomóc napędzić krajowe PKB. Jeśli już, to miał to być program wyrównujący szanse, pozwalający biedniejszym pojechać w wakacje nad morze albo sfinansować naukę angielskiego dla ich dzieci. Nie komponowano go z myślą o dopalaniu krajowej gospodarki. A jednak ją napompował. Efekt uboczny, który pewnie nikogo nie zmartwił.
500 plus wreszcie nie był programem politycznym – a jednak w polityce wykonał solidną robotę, z której skorzystało głównie PiS. Owszem, obietnica przyznania tego świadczenia dała tej partii podwójne zwycięstwo w 2015 r. Ale na tym miało się skończyć. Konia z rzędem temu, kto by po wygranej Kaczyńskiego w wyborach pięć i pół roku temu przewidywał, że dzięki 500 plus za cztery lata dostanie on jeszcze więcej głosów.
A jednak tak się stało. Było to możliwe z dwóch powodów. Po pierwsze, 500 plus szybko wystartowało, a Polacy je momentalnie polubili. Jednocześnie kompletnie poradzić sobie z tym programem nie umiała opozycja. To jej nieustanne hamletyzowanie nad nim, dywagacje, czy dawać każdemu, czy może jednak coś w nim zmienić, czy nie warto by było wprowadzić progu dochodowego (albo warunek, by świadczenie przyznawać tylko pracującym) – to wszystko sprawiło, że rządzenie w pierwszej kadencji dla PiS było szalenie proste.
Wystarczyło, że partia Kaczyńskiego powtarzała: jesteśmy gwarantem tego, że 500 plus nie zniknie. Dopóki my będziemy rządzić, dopóty to świadczenie będzie wypłacane. Tyle. To jedno hasło dało PiS-owi historycznie wysokie wygrane wyborcze w 2019 r. Owszem, trochę uproszczone to stwierdzenie – ale tylko trochę. Gdyby opozycja natychmiast w 2016 r. zaakceptowała ten program, nigdy nie podważała jego sensowności, a jedynie popędzała PiS, by szybciej zaczął wypłacać to świadczenie, to obecnie rządzącym wygrać ostatnie wybory byłoby trudniej. A tak Kaczyński jest pierwszym politykiem, który doprowadził swoją partię do reelekcji przy samodzielnej większości w Sejmie.
Czym 500 plus się okazało?
Na poziomie najprostszym – świadczeniem finansowym, które regularnie co miesiąc wpływało na konta Polaków, przy minimum formalności i bez konieczności płacenia podatków. Prostota tego programu, stabilność wypłat z niego na pewno okazały się jego silną stroną, potężnymi atutami. Nie przypadkiem w ostatnich latach widzieliśmy duży spadek osób żyjących w nędzy. Współczynnik Giniego pokazujący, jak duża część każdego społeczeństwa żyje na jego marginesie po 2015 r. zaczął się korygować. Bez 500 plus byłoby to niemożliwe – nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
Choć też nie rysujmy wizji Polski jako państwa z Trzeciego Świata, który awansu cywilizacyjnego doświadczył dopiero sześć lat temu. Nie, taki obraz sytuacji byłby zwyczajnym kłamstwem. Odsetek Polaków żyjących w nędzy nie był aż tak wielki, żeby porównywać 500 plus do manny z nieba. Nie, to byłoby nieuczciwe. Tak jak nie od razu Kraków zbudowano, tak nie od razu powstał obecny dostatek Polaków. Na niego pracowaliśmy cierpliwie przez ostatnie 30 lat. 500 plus było jednym (choć ważnym) z elementów tej pracy.
Ale siła oddziaływania tego programu była większa niż ta, którą się dało zmierzyć współczynnikiem Giniego. Ten program – w jego największym mianowniku – okazał się radykalną zmianą w relacjach między politykami i wyborcami - ujmując rzecz najbardziej skrótowo. Wcześniej wśród Polaków obowiązywało przekonanie, że jak polityk mówi, że da, to mówi, a jak mówi, że zabierze, to zabiera. Nigdy tak dosłownie to u nas nie funkcjonowało, ale po 1989 r. istniało wystarczająco wiele rządów, żeby przekonanie o słuszności tego powiedzenia się utrwaliło.
Dlatego też nikt do końca w to 500 plus nie wierzył. W 2015 r. traktowano to jako hasło wyborcze – atrakcyjne, ale mało realne. Polacy kalkulowali: obiecują 500 zł, dadzą 250, może 300 – też dobrze. A tymczasem PiS dał 500 plus. W dodatku dał bardzo szybko, w kilka miesięcy po wyborach. Nagle się okazało, że politycy spełniają obietnice wyborcze, że dotrzymują słowa. Że nie tylko zabierają, ale też dają. To był kopernikański przewrót w polskim życiu publicznym. Właśnie ten element zbudował tę silną więź między Polakami i PiS. To właśnie on dał tej partii wygraną w 2019 r. Bo ona dotrzymała słowa – i Polacy za to się zrewanżowali.
Teraz pandemia okaże się pewnie wielkim resetem polskiego życia publicznego. Rząd PiS jest bezradny wobec trzeciej fali koronawirusa, co musi się przełożyć na poziom poparcia dla partii. Ale mimo to dalej Polacy będą zwracali uwagę na to, co mówi Kaczyński, na składane przez niego obietnice. Bo raz go posłuchali – i do dziś pamiętają, że było warto. To jest kapitał, którego PiS – po sześciu latach rządów – cały czas nie roztrwonił.
Pytanie, czy to będzie jego jedyny atut w wyborach w 2023 r., czy też zdąży sobie do tego czasu wypracować inne. Bo to przesądzi o wyniku kolejnej elekcji. Bo każdy program – nawet tak efektowny jak 500 plus – ma ograniczony czas oddziaływania.