Pięć godzin horroru na Bielanach. "Wyrzucał różne rzeczy, krzyczał"
Pięć godzin trwał horror mieszkańców jednego z bloków przy ul. Kochanowskiego na warszawskich Bielanach. Młody mężczyzna zabarykadował się w domu, groził przechodniom przedmiotem przypominającym broń i wyrzucał z balkonu palące się przedmioty. Jak twierdzą sąsiedzi, już wcześniej sprawiał im problemy.
We wtorek około godziny 17 służby otrzymały zgłoszenie o mężczyźnie, który z balkonu wygraża przechodniom przedmiotem przypominającym broń i wykrzykującym w ich stronę różne hasła. Natychmiast pojawiła się straż pożarna i policjanci.
Pod budynkiem rozstawiono skokochron, odgrodzono cały teren. Zamknięto sąsiednie uliczki, a nawet przekierowano przejeżdżające w pobliżu autobusy na inne trasy.
Policjanci próbowali wejść do mieszkania agresywnego mężczyzny, bezskutecznie. Ściągnięto policyjnych negocjatorów i antyterrorystów. Nad budynkiem krążył też dron.
Gdy negocjacje nie przyniosły efektu, do akcji wkroczyli antyterroryści. Młody mężczyzna został zatrzymany. Przewieziono go następnie karetką do szpitala.
Akcja służb trwała pięć godzin.
"Już wcześniej sprawiał różne problemy"
Reporterowi WP udało się porozmawiać z jednym z sąsiadów agresywnego mężczyzny.
- To młody człowiek, ma wschodni akcent. Mieszka tu od co najmniej roku. Ja mieszkam tuż obok niego - opowiada sąsiad zatrzymanego przez antyterrorystów mężczyzny. - Jako sąsiad już wcześniej sprawiał różne problemy, kiedyś w jego sprawie dzwoniłem na policję, bo było słychać z jego mieszkania krzyki kobiety - dodaje.
Rozmówca WP twierdzi, że zatrzymany mężczyzna zachowywał się dziwnie, bardzo hałaśliwie już poprzedniego dnia. We wtorek po południu zaczął krzyczeć z balkonu i wymachiwać przedmiotem przypominającym broń.
- Około 17 zjechało się bardzo dużo policjantów i strażaków. Nie mogli się z nim dogadać, próbowali wyważyć drzwi, ale im się nie udało - opowiada sąsiad agresywnego mężczyzny. - Potem przyjechali negocjatorzy, ale ciężko im było się dogadać z powodu bariery językowej. Z tego, co zrozumiałem, to on przyznał, że jest okolicznym dilerem i chce się zabić, bo ma długi u Czeczenów - relacjonuje rozmówca WP.
- Negocjatorzy stali w mieszkaniu obok, prawie im się udało dogadać, ale coś nagle poszło nie tak i stracił ochotę na rozmowę z nimi. Puścił głośno muzykę, krzyczał z balkonu, zaczął podpalać rzeczy i wyrzucać je - mówi sąsiad.
Z jego relacji wynika, że w czasie, gdy negocjatorzy próbowali się porozumieć z agresywnym mężczyzną, policjanci rozmawiali z jego sąsiadami i zbierali o nim informacje. Dodał, że w budynku nie zarządzono ewakuacji.