Zapamiętał jeden moment. "Koła dość mocno uderzyły o płytę"

Do ostatniej chwili nie wiedzieli, czy polecą z prezydentem. Dopiero na warszawskim lotnisku wojskowym okazało się, że nie tupolew, a Jak-40 zabierze dziennikarzy do Smoleńska. Na pokładzie samolotu dostali białe książeczki. W środku znajdowały się nazwiska członków delegacji lecącej tupolewem. Kiedy sięgnęli po nie po kilku godzinach, nazwiska czytali z niedowierzaniem.

Szcz?tki prezydenckiego samolotu
11.04.2010 Smolensk Katastrofa Prezydenckiego samolotu dzien 2 
fot. Stefan Maszewski/REPORTER
Maszewski/REPORTERKatastrofa smoleńska. Szczątki prezydenckiego samolotu
Źródło zdjęć: © Licencjodawca | Maszewski/REPORTER
Katarzyna Bogdańska

10 kwietnia 2010 r. w katastrofie samolotu Tu-154M zginęło 96 osób, a wśród nich: prezydent Lech Kaczyński z małżonką Marią, ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski oraz przedstawiciele najważniejszych instytucji i urzędów, w tym dowódcy Wojska Polskiego.

Przypominamy tekst Magdaleny Raduchy w 15. rocznicę katastrofy smoleńskiej.

10 kwietnia 2010 roku. Godzina 4 rano. Na lotnisko wojskowe w Warszawie przyjeżdża kilkunastu dziennikarzy. Polecą do Smoleńska, skąd przejadą do Katynia na uroczystości związane z 70. rocznicą zbrodni katyńskiej.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Rękoczyny pod pomnikiem smoleńskim. Nagrania z Warszawy

Dziennikarze wspominają dzień katastrofy smoleńskiej

Paweł Świąder, wtedy dziennikarz RMF FM, mówi WP: - W 99 proc. przypadków jest tak, że dziennikarze lecą razem z delegacją. Tym razem było inaczej. O piątej rano nikomu nie przyszło przez myśl, żeby wysyłać do rodziny SMS: "Są dwa samoloty, my lecimy wcześniej, a prezydent później".

- To miał być po prostu dzień w pracy, niespecjalnie odróżniający się od innych wizyt zagranicznych - wspomina Jakub Berent, wówczas dziennikarz Eski i Vox FM.

Każdy dziennikarz dostał białą książeczkę, w której znajdowały się nazwiska delegacji, a także plan całej wizyty. - Czekając na wylot, komentowaliśmy to, jak wiele ważnych osób w państwie pojawi się tego dnia w Katyniu - dodaje.

Dziennikarze lecieli osobno Jakiem-40. - Wsiedliśmy do samolotu, ale tuż przed startem wystąpiła usterka - wspomina w rozmowie z WP Jan Mróz, wtedy reporter TVN24.

- Pilot powiedział: "Złośliwość rzeczy martwych, musimy przenieść się do samolotu obok" - wspomina Jakub Berent. - Przenieśliśmy się więc do drugiego, stojącego obok samolotu, który był zawczasu przygotowany do lotu. To była taka sama maszyna, Jak-40 - dodaje Mróz.

Smoleńsk 2010. Spokojny lot, twarde lądowanie i trudne podejście rosyjskiego samolotu

Lot jak lot - mówią zgodnie byli dziennikarze. - Lądowanie natomiast pamiętam dokładnie - wspomina Mróz. - Siedziałem przy oknie i obserwowałem gęstą mgłę w rejonie lotniska. Byłem ciekaw, kiedy zobaczymy ziemię. W tamtym momencie nie miałem jeszcze wystarczającej wiedzy, by podejrzewać, że może jednak pogoda nie pozwalała na lądowanie zgodnie z przepisami - dodaje.

Świąder zapamiętał jeden moment. - Koła dość mocno uderzyły o płytę lotniska. Ale to też się czasem zdarza, być może to też specyfika tego samolotu, nie budziło to wówczas we mnie jakiegoś niepokoju czy wątpliwości - nadmienia Świąder. - Kiedy zatrzymaliśmy się, miałem wrażenie, że to nie jest nawet lotnisko. Widziałem betonowe, nierówno ułożone płyty. Dookoła tylko baraki i wysokie drzewa. To też sobie tłumaczyłem - to lotnisko wojskowe, które nie jest otwarte na co dzień - mówi Świąder.

Dziennikarze wsiedli do autobusu, który czekał obok pasa startowego. Zanim odjechali w stronę Katynia, obserwowali podejście do lądowania rosyjskiego Iła-76.

- To bardzo duży samolot, a bujnęło nim w prawo tak, że niemal zahaczył skrzydłem o trawę obok pasa. Pilot zwiększył obroty i odleciał. Nikt z nas nie myślał wtedy, że to zwiastun czegoś złego - wspomina Świąder. - Tu powinna zapalić się czerwona lampka - warunki są coraz gorsze, a lądowanie nawet dla pilota rosyjskiego, który znał to lotnisko, było nie do wykonania - mówi Mróz.

- To podejście Iła nabrało znaczenia dopiero później - dodaje Berent.

"Paweł, samolot spadł. Tupolew, z prezydentem"

W drodze do Katynia okazało się, że Mróz ma problem z wizą. - Rosjanie zdecydowali, że muszę wrócić na lotnisko i czekać na pokładzie samolotu aż do odlotu do Polski. Wysiadłem w Katyniu, przesiadłem się do samochodu i z konsulem polskiej ambasady w Moskwie wracałem na lotnisko. Po drodze rozmawialiśmy o stanie polskiej floty samolotowej, przewożącej najważniejsze osoby w państwie. Nawiązywaliśmy do wypadku premiera Millera. Powiedziałem, że to skandal, że w trzydziestokilkumilionowym kraju nie jesteśmy w stanie pozwolić sobie na kupno przyzwoitego samolotu dla potrzeb prezydenta, premiera i najważniejszych urzędników - opowiada ówczesny dziennikarz TVN24.

Katastrofa smoleńska. "Zabrakło mi powietrza"

Świąder i Berent po przyjeździe na miejsce memoriału katyńskiego rozpoczęli pracę. - Za godzinę miała pojawić się delegacja, ale na miejscu były już rodziny ofiar zbrodni katyńskiej. Przygotowaliśmy sprzęt i zaczęliśmy z nimi rozmawiać. Później zaszyliśmy się w budynku, który znajduje się blisko cmentarza. Zdążyliśmy już zmontować pierwsze materiały i wysłać je do naszych redakcji. Wtedy zadzwonił telefon Kuby - opowiada Berent.

- To był mój tata - dodaje. - Powiedział, że w telewizji mówią, że spadł samolot. Muszę przyznać - nie uwierzyłem mu. Uznałem, że to jakieś przekłamanie. Powiedziałem: "Tato, pracuję, montuję materiał". Paweł marszczył brwi, słysząc tę rozmowę. Pracowaliśmy dalej - dodaje Berent.

Telefon dziennikarza znów zaczął dzwonić. - "Ale co ty w ogóle mówisz!" - rzucił do słuchawki. Rozłączył się, a do mnie powiedział: "Paweł, samolot spadł. Tupolew, z prezydentem". Zabrakło mi powietrza. Jak? Jak mógł spaść? W pierwszej chwili mój umysł wyparł tę informację - wspomina Świąder.

Wjazd na lotnisko w Smoleńsku na kilka godzin przed katastrofą.
Wjazd na lotnisko w Smoleńsku na kilka godzin przed katastrofą © Licencjodawca | Jacek Turczyk

Kierunek: lotnisko w Smoleńsku

Świąder i Berent wyszli z budynku. - Widać było zaniepokojenie ochroniarzy i oficjeli. Panów w garniturach biegających nerwowo z miejsca na miejsce, odbierających dzwoniące non stop telefony. Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać, że mogło się stać coś bardzo złego - wspomina Świąder.

Dziennikarze postanowili wracać na lotnisko. Zatrzymali pierwszy samochód i za sto rubli mieli podwózkę do Smoleńska.

Tymczasem na miejsce dojeżdżał Mróz. - Niedaleko lotniska minął nas, pędząc na sygnale, ale w przeciwnym kierunku, samochód straży pożarnej i limuzyna ambasadora Jerzego Bahra. Na miejscu przy płycie lotniska spotkałem kilkanaście osób z polskiego korpusu dyplomatycznego i kancelarii prezydenta, czekających na przylot delegacji. Widziałem, że są poddenerwowani. Zaniepokojeni. Jeden z urzędników, odpalając papierosa od papierosa, powiedział mi: "Coś się stało z samolotem. Zniknął. Chyba się rozbił". To taka informacja, która na początku brzmi surrealistycznie - wyznaje Mróz.

- Sytuacja zaczęła rozwijać się niezwykle dynamicznie. Kilkanaście radiowozów policji, na sygnałach i z dużą prędkością, jeździło po pasie startowym w tę i z powrotem, co chwilę przemykała straż pożarna, tych służb ciągle przybywało. Co i rusz docierały kolejne szczątkowe informacje. Atmosfera gęstniała - mówi Mróz. Jego telefon zaczął się urywać.

Telefony Świądra i Berenta, którzy byli jeszcze w drodze do Smoleńska, rozdzwoniły się. Jak wspomina Świąder, dzwoniła redakcja, ale nie po to, by uzyskać informacje o zdarzeniu, a po to, by sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. - Oni nie wiedzieli, że my nie lecieliśmy samolotem z prezydentem - mówi.

I cytuje wiadomości.

"Kochamy Cię, ja i Hanka. Ryczałyśmy od rana, bo myślałyśmy, że zginąłeś, a tu właśnie usłyszałyśmy Twoją relację. O Boże jak się cieszymy. Uważaj na siebie".

"Paweł, dzięki Bogu! Cud, że byłeś w innym samolocie. Rozpłakaliśmy się ze szczęścia, gdy się dowiedzieliśmy!".

"Za kwadrans 10 jechałem taksówką do radia tak naprawdę z jedną myślą: co z Pawłem. I usłyszałem, jak wchodzisz na antenę. Rozpłakałem się z ulgi, że nic Ci się nie stało".

Szczątki rozbitego samolotu.
Szczątki rozbitego samolotu © Licencjodawca | Jacek Turczyk

Pytania i przytłaczające odpowiedzi

Mróz wspomina rozmowę ze Sławomirem Wiśniewskim, montażystą TVP, który jako jeden z pierwszych dostał się na miejsce katastrofy. - Natknąłem się na niego przy płycie lotniska. Opowiedział mi, co zobaczył. Mówił, że wszędzie są szczątki polskiego samolotu, niektóre płoną. I że nie wygląda, jakby ktokolwiek miał z tego wypadku ocaleć.

Dziennikarze pędzący w aucie do Smoleńska nie wiedzieli jeszcze, co dokładnie się stało z samolotem. - Zastanawialiśmy się w drodze z Kubą, czy samolot zahaczył, czy uderzył. Czy ktoś zginął, a jeśli tak, to ile osób, pięć, dziesięć? Nie mieściło nam się w głowie, że samolot się roztrzaskał i wszyscy nie żyją. Usłyszeliśmy o tym z naszych redakcji, jeszcze w trakcie jazdy tym samochodem. Trudno opisać smutek i żal, który wtedy odczuwaliśmy - wspomina Świąder.

- Zacząłem od razu czytać nazwiska pasażerów tupolewa zamieszczone w programie wizyty. Ze strachem i niedowierzaniem: on też nim leciał? I ona też? Tak wielu ludzi było w tym samolocie, tak wielu znaliśmy i ceniliśmy - dodaje.

Kierowca podjechał z dziennikarzami pod główną bramę lotniska, która była już obstawiona przez milicję. Zajechał więc od drugiej strony, to była boczna brama, obok stała stacja benzynowa, serwis samochodowy.

- Już w pierwszej chwili widzieliśmy te połamane czubki drzew, domyślaliśmy się, że samolot musiał o nie zahaczyć, ale nadal nie rozumieliśmy, jak mogło to doprowadzić do wypadku - mówi Świąder. Berent kontynuuje: - Próbowaliśmy się dostać do miejsca, gdzie - jak słyszeliśmy - najprawdopodobniej spadł samolot. Służby szybko nas powstrzymały. Zostaliśmy w miejscu oddalonym o jakieś 100 metrów od miejsca katastrofy. Emocje były ogromne, ale szybko musieliśmy nad nimi zapanować.

Dziennikarze intensywnie pracowali. Szukali kolejnych wątków i świadków, ustalali, co dokładnie się stało.

Biała książeczka

Czas na emocje przyszedł później. U Mroza nastąpił, gdy wsiadł do Jaka, którym dziennikarze przylecieli rano z Polski. - Telefon nie dzwonił, nie trzeba było pracować. Przeglądałem książeczkę, którą protokół dyplomatyczny MSZ przygotowuje na wizyty prezydenta i premiera w innych krajach. Trzymam ją zresztą do dzisiaj, tak jak i rosyjską akredytację dziennikarską czy kartę pokładową z porannego lotu.

- Co roku, każdego 10 kwietnia, gdy oglądam materiały rocznicowe i znowu słyszę te upiorne syreny, mam gęsią skórkę - dodaje.

Świąder i Berent zostali w Smoleńsku na kolejne dni. - Kiedy wieczorem usiedliśmy i zaczęliśmy czytać nazwiska członków delegacji, trudno było się pozbierać. Mimo że nie pracowałem na co dzień z tymi politykami, to większość z tych osób znałem, część osobiście. To była trudna chwila.

- Osobiście zdałem sobie sprawę z tego, co tak naprawdę się stało, jak zobaczyłem wieczorem w rosyjskiej telewizji obrazki z Krakowskiego Przedmieścia w Warszawie. To był moment refleksji, wtedy była na nią chwila - dodaje Berent.

Polish President's  plane crash in Smolenskepa02114878 Russian soldiers stand guarding the wreckage of a Polish government Tupolev Tu-154 plane that crashed near Smolensk airport, Russia, 13 April 2010. All people aboard the plane including Polish President Lech Kaczynski and his wife Maria Kaczynska were killed in the crash.  EPA/SERGEI CHIRIKOV
Dostawca: PAP/EPA.SERGEI CHIRIKOVkatastrofa smole�ska, smole�sk, tu 154, tu-154, wrak, tragedia, samolotu prezydenckiego rz�dowego, smolenskwrak
Smoleńsk 2010 © Licencjodawca | SERGEI CHIRIKOV

- Teraz, gdy po latach przywołuję te wspomnienia, wracają emocje. Chciałem w tym roku wrócić do Smoleńska. Kupiłem bilet na lot do Moskwy i dalej pociąg do Smoleńska - uznałem, że te 10 lat to moment, kiedy należy tam pojechać i oddać hołd osobom, które zginęły. Mam świadomość, jakiego wymiaru politycznego nabrała ta katastrofa i jednocześnie poczucie, że to miejsce jest w jakimś sensie, tak po ludzku zapomniane - ocenia Berent.

Katastrofa smoleńska. Kilka ostatnich obrazków

Świąder wspomina jeszcze niedzielę, kiedy Rosjanie otworzyli bramę i pozwolili na chwilę wejść dziennikarzom praktycznie na miejsce katastrofy. Opowiada: - To był pierwszy i jedyny taki moment. Przez około 10 minut mogliśmy mu się dokładnie przyjrzeć. Widzieliśmy wrak, z kołami do góry, porozrzucane wokół szczątki samolotu. Próbowaliśmy zrozumieć, jak to się mogło stać, że tak ogromny samolot spadł, rozpadając się na tyle małych fragmentów. W zasadzie byliśmy mocno zdziwieni, że jego szczątki leżą na tak niewielkim obszarze. Nawet w tamtej chwili trudno nam było pogodzić się z tym, co widzimy.

- Pamiętam jeszcze jeden obraz. Gdy my rozmawialiśmy ze świadkami, okolicznymi mieszkańcami, Rosjanie ze Smoleńska przyjeżdżali w pobliże miejsca katastrofy i zostawiali tam kwiaty. Całe bukiety lub wręcz wieńce czerwonych goździków. Widzieliśmy je wszędzie, obok bramy wjazdowej na lotnisko, obok drogi, gdzie leżały szczątki samolotu, kilkoro z nich bez pytania podchodziło do nas, żeby powiedzieć nam, że bardzo nam współczują - wspomina Świąder.

Autor: Magdalena Raducha

Wybrane dla Ciebie

Trump planuje zwołać międzynarodowy szczyt. Chodzi o pokój w Gazie
Trump planuje zwołać międzynarodowy szczyt. Chodzi o pokój w Gazie
Wiech usunięty z programu w USA. Oskarża "polskie grono polityczne"
Wiech usunięty z programu w USA. Oskarża "polskie grono polityczne"
Broń przeciw rojom dronów. Niemcy chcą kupić 600 systemów
Broń przeciw rojom dronów. Niemcy chcą kupić 600 systemów
Polacy czują się bezsilni w sprawach dot. kraju. Jest nowy sondaż
Polacy czują się bezsilni w sprawach dot. kraju. Jest nowy sondaż
Wyniki Lotto 10.10.2025 – losowania Eurojackpot, Multi Multi, Ekstra Pensja, Kaskada, Mini Lotto
Wyniki Lotto 10.10.2025 – losowania Eurojackpot, Multi Multi, Ekstra Pensja, Kaskada, Mini Lotto
Przeciek w sprawie Pokojowej Nagrody Nobla? Komitet reaguje
Przeciek w sprawie Pokojowej Nagrody Nobla? Komitet reaguje
Zwolnienia w administracji USA. Biały Dom pod presją
Zwolnienia w administracji USA. Biały Dom pod presją
Marcin Kulasek gotowy kandydować na lidera Nowej Lewicy
Marcin Kulasek gotowy kandydować na lidera Nowej Lewicy
Putin zmuszony odwołać szczyt. Nie było chętnych na spotkanie
Putin zmuszony odwołać szczyt. Nie było chętnych na spotkanie
Niemcy chcieli szkolić rosyjską armię. Plany były zaawansowane
Niemcy chcieli szkolić rosyjską armię. Plany były zaawansowane
KO przebija PiS. Konfederacja głównym rozgrywającym. Najnowszy sondaż
KO przebija PiS. Konfederacja głównym rozgrywającym. Najnowszy sondaż
"Elita ma problemy". Szłapka odpowiada Bocheńskiemu ws. masła
"Elita ma problemy". Szłapka odpowiada Bocheńskiemu ws. masła