Paweł Lisicki: Zwycięska bitwa wyklętych
W zderzeniu z całą opartą na półcieniach, szarościach, czasem wręcz świństwach i szwindlach polityką po Okrągłym Stole, w którą to uwikłali się solidarnościowi przywódcy, żołnierze wyklęci jawili się jako postacie bez skazy. Jako ci, którzy nie idąc na żadne ugody, z bronią w ręku oddali życie sprawie niepodległości. To oni stali się dla młodego pokolenia Polaków urodzonych w latach 80. i 90. symbolami oporu i uczciwości - pisze Paweł Lisicki w artykule dla WP.
01.03.2016 | aktual.: 25.07.2016 19:57
29 lutego, późny wieczór, jeden z warszawskich pubów, w dolnej sali kłębi się tłum. Na spotkanie poświęcone pamięci żołnierzy wyklętych przyszły setki ludzi. Tego samego dnia, kilka godzin później, wielka premiera filmu o "Roju". Kilka dni wcześniej w Krakowie otwarcie sklepu z ubraniami patriotycznymi, modne kroje bluz i koszul, wiele emblematów nawiązuje do bohaterów z lat 40. i 50. Wszędzie dzikie tłumy, też w większości są to młodzi. Jak to się stało, że cześć dla żołnierzy wyklętych tak podbiła serca Polaków? Dlaczego 1 marca, dzień poświęcony ich czci, coraz bardziej, z roku na rok, staje się powszechnym świętem narodowym? Fenomen absolutnie niezaprzeczalny, nie do zakwestionowania: to żołnierze antykomunistycznego podziemia wygrali walkę o rząd dusz współczesnego pokolenia. Mimo że, ośmielę się powiedzieć, nie mieli na to niemal żadnych szans.
Przeciw wyklętym
Przeciw nim sprzysięgło się, można powiedzieć, wszystko. Po pierwsze kultowi wyklętych nie sprzyjała i nie sprzyja, powiem to łagodnie, światowa koniunktura. Od lat 60., tak w Stanach Zjednoczonych, jak we Francji, Wielkiej Brytanii i innych państwach Unii liczy się tylko pamięć o Holocauście. To do niego sprowadza się całe okrucieństwo II wojny światowej. O tym mówią filmy, powieści, sztuka, temu poświęcone są najbardziej popularne i głośne książki historyczne, publicystyczne. Kto chce zrobić prawdziwą, światową, akademicką karierę, powinien zajmować się ludobójstwem Żydów dokonanym przez Hitlera. Za to dostaje się nagrody i wyróżnienia, to otwiera drogę do sukcesu i uznania. Ta wielka zbrodnia zdaje się coraz wyraźniej przesłaniać inne, wypierać je z pamięci i odbierać im własną wagę.
Przy takim podejściu trudno znaleźć miejsce dla opowieści o wyklętych. Raz, że jako pierwsi i bez wahań podjęli walkę na śmierć i życie z nowymi sowieckimi okupantami Polski, tymi samymi jednak, którzy byli zażartymi wrogami Hitlera i wyzwoli obozy koncentracyjne. Czyni to opór wyklętych w oczach wielu zachodnich historyków dwuznacznym, wątpliwym: czyż walcząc z sowietami nie przeciwstawiali się sile, które najskuteczniej niszczyła nazistów? Dwa, że walcząc bez pardonu o niepodległość po 1945 roku zdarzało się, że zabijali też komunistów żydowskich. Tak, to wszystko na pewno nie przyczyniało się do zyskania sympatii zachodnich badaczy.
Jednak przeciw pamięci wyklętych przemawiała nie tylko globalna tendencja. Po 1989 roku najważniejsze polskie media, na czele z "Gazetą Wyborczą" prowadziły swoistą pedagogikę wstydu. Zamiast Polaka patrioty, miał powstać Polak Europejczyk. Martyrologia miała zostać odesłana do lamusa historii, bo kult bohaterów i pamięć o ich cierpieniach mógł stać się pożywką dla ksenofobii i nacjonalizmu. Wyklęci żołnierze mogli być pokazywani tylko jako degeneraci, ekstremiści, w najlepszym razie niebezpieczni utopiści, którzy dając się zwieść powiastce o III wojnie światowej nie umieli, nie chcieli i nie rozumieli czym jest dziejowy kompromis. Ich śmierć była albo niepotrzebna, albo wręcz szkodliwa, przelana przez nich krew stała się przecież niemym wyrzutem i oskarżeniem wobec tych, którzy w PRL szybko się odnaleźli, do niego dostosowali, z najeźdźcami zawarli pokój. Wiele oddziałów walczących z komunistami związanych też było z ruchem narodowym, z endecją, co w oczach liberalnych polskich elit musiało czynić ich
działania tym bardziej podejrzanymi. Zamiast czcić - zapomnieć, zamiast stawiać pomniki - zakopać głęboko pod ziemią - taka była, zdaje się, postawa większości polityków i intelektualistów po 1989 roku.
Jako pierwsi dostrzegli zło
A jednak taka operacja się nie udała. Zaważyło to, że młodzi ludzie zawsze tęsknią do bezkompromisowych bohaterów, do jasnych sytuacji, do prostych słów "tak", "tak", "nie", "nie"? Rzeczywiście, w zderzeniu z całą opartą na półcieniach, szarościach, czasem wręcz świństwach i szwindlach polityką po Okrągłym Stole, w którą to uwikłali się solidarnościowi przywódcy, żołnierze wyklęci jawili się jako postacie bez skazy. Jako ci, którzy nie idąc na żadne ugody, z bronią w ręku oddali życie sprawie niepodległości. To oni stali się dla młodego pokolenia Polaków urodzonych w latach 80. i 90. symbolami oporu i uczciwości. Po drugie wzrost ich znaczenia wiązał się z rozwojem wiedzy o tym, czym był komunizm. Im więcej wiadomo o jego ciemnej, zbrodniczej stronie, o strukturze totalitarnej władzy, o całkowitej podległości Moskwie, tym większe było zrozumienie da tych, którzy jako pierwsi to zło dostrzegli i jasno mu się sprzeciwili.
Po trzecie wreszcie, ostatnie lata pozwoliły Polakom swobodnie poznawać skalę represji i niszczenia polskości w latach 30. i 40. XX wieku. Tym samym silniejsza stawała się świadomości znaczenia niepodległości, suwerenności państwowej. Do młodych Polaków zaczęła docierać wiedza już nie tylko o zbrodniach niemieckich, jak w okresie PRL, albo nawet o Katyniu, ale o ludobójstwie na Wołyniu, w Galicji południowo-wschodniej, wreszcie o operacji polskiej NKWD w 1937 roku - to wszystko wynosiło czyn żołnierzy wyklętych, nadawało mu wzniosłość i majestat. Wreszcie, rzecz nie bez znaczenia, ogromny wpływ na tę nową świadomość miało działanie śp. Janusza Kurtyki, szefa IPN i śp. Lecha Kaczyńskiego.
To wszystko razem doprowadziło do największej przemiany polskiej świadomości narodowej po 1989 roku. Tak jak kiedyś pamięcią żołnierzy niezłomnych zajmowały się małe grupki, tak teraz pamięć o nich przekształciła się w kult. Można by powiedzieć, że przegrywając ostatecznie realne bitwy, wyklęci wygrali bitwę najważniejszą - o pamięć i o świadomość. Pokonali wielkie media, liberalne elity i globalne prądy.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski