Paweł Lisicki: Papież rozczarowuje lewicę
Na razie papież Franciszek musi lewicę rozczarowywać. Zamiast jednoznacznie potępić Polaków za brak entuzjazmu dla przyjmowania imigrantów, zamiast opowiedzieć się za prawami homoseksualistów do zawierania związków, zamiast wreszcie skierować swój palec na polski rząd i napiętnować go za niechęć do polityki otwartych granic wobec uchodźców, papież wolał mówić o ochronie życie od poczęcia i podkreślać znaczenie babć i dziadków dla przekazywania wiary - pisze Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika "Do Rzeczy", w felietonie dla Wirtualnej Polski.
29.07.2016 | aktual.: 23.08.2016 17:46
Niezbyt to, trzeba przyznać rewolucyjne słowa i na miejscu tych publicystów, którzy dostrzegli we Franciszku lidera światowej lewicy mocno bym się zaambarasował. Nawet najbardziej charakterystyczne dla tego pontyfikatu zaangażowanie na rzecz uchodźców jest mało widoczne – jeśli już, to skrywa się za zasłoną aluzji, niedopowiedzeń, niejasności.
Rzeczywiście, Ojciec Święty Franciszek wypowiada się na razie w Polsce w sposób wyjątkowo wstrzemięźliwy. Do tej pory najbardziej wyraźne jego stwierdzenie na temat światowej sytuacji politycznej po serii muzułmańskich zamachów w Europie Zachodniej padło jeszcze w drodze z Rzymu do Krakowa, na pokładzie samolotu. To tam papież powiedział dziennikarzom, że ostatnie akty terroru, a miał na myśli chyba mord na francuskim księdzu w Normandii, świadczą o tym, że świat jest w stanie wojny. Tak, słowo wojna brzmi mocno, jednak w ustach papieża nagle straciło ono swą wyraźną treść. „ Musimy mieć odwagę i powiedzieć prawdę, świat jest w stanie wojny, ponieważ świat zagubił pokój” – tłumaczył Ojciec Święty. I konia z rzędem temu, kto potrafi zrozumieć na czym ta wojna w mniemaniu Franciszka polega.
Bo twierdzenie, że jeśli się gubi pokój to dochodzi się do wojny, specjalnej odwagi nie wymaga. Tym bardziej, że chodzić ma o "wojny związane z interesami wpływów, z pieniędzmi, zasobami, ale nie wojny religijne". Czytałem to zdanie wiele razy i dalibóg nie wiem, w czym rzecz. Jedyne, co z tej dość powikłanej wypowiedzi można wywnioskować to to, że „wszystkie religie chcą pokoju, to inni chcą wojen”, chociaż to teza akurat dość osobliwa. Wiele razy już pokazywałem, że w dosłownym tego słowa znaczeniu jest ona nieprawdziwa, nie mówiąc już o tym, że nie bardzo wiadomo, skąd papież wie czego chcą „wszystkie religie”.
Wielu komentatorów na siłę próbuje znaleźć w słowach papieskich krytykę polskiego rządu za jego stosunek do uchodźców. Jeśli mają rację, to jest ona na tyle zawoalowana, że niemal niewidoczna. I tak na Wawelu Ojciec Święty wspomniał wprawdzie, że „potrzebna jest gotowość przyjęcia ludzi uciekających od wojen i głodu; solidarność z osobami pozbawionymi swoich praw podstawowych, w tym do swobodnego i bezpiecznego wyznawania swojej wiary”, tyle, że trudno widzieć w tych słowach, skierowanych do polityków, coś więcej poza ogólnie słusznym moralnie wezwaniem do pomocy potrzebującym.
Po pierwsze chodzi wyraźnie o ludzi „uciekających od wojen i głodu”, a nie o imigrantów zarobkowych, po drugie o solidarność z osobami „pozbawionymi praw podstawowych, w tym do swobodnego i bezpiecznego wyznawania swojej wiary”. O kogo tu chodzi? Najbardziej upośledzonymi z tego punktu widzenia ludźmi są akurat bliskowschodni chrześcijanie, a nie muzułmanie. Jeśli zważyć, że papież wspominał też o potrzebie rozwiązania kryzysu wynikłego z emigracji za granicę Polaków, to całość wystąpienia na pewno żadną krytyką obecnych władz nie była.
Nie mniej niewyraźny charakter miały słowa z kazania dla młodzieży na krakowskich Błoniach. Poza ogólnie słusznymi uwagami o tym, że w życiu nie należy się poddawać, a młodość nie może ulegać rutynie codzienności, do kwestii uchodźców odnosiły się raptem dwa zdania: „Serce miłosierne potrafi dzielić swój chleb z głodnym, serce miłosierne otwiera się, aby przyjmować uchodźców oraz imigrantów. Powiedzieć wraz z wami ‘miłosierdzie’, to powiedzieć: szansa, przyszłość, zaangażowanie, zaufanie, otwartość, gościnność, współczucie, marzenia.”. Nie wiadomo jednak o jakich imigrantów chodzi i, co więcej, jest to wyłącznie apel do serca. Jako żywo dzielenie się chlebem z ubogimi i pomoc potrzebującym jest stałym elementem nauki chrześcijańskiej i trudno dopatrywać się w tym rewolucji.
Jakie są powody tak stonowanych wystąpień? Dlaczego Franciszek nie powiedział wyraźnie, że przyjmowanie imigrantów, i to niezależnie od ich wiary, jest obowiązkiem społeczeństw? Dlaczego nie wezwał polskich proboszczów, żeby przyjmowali przybyszów z Syrii i Afryki? Pierwszym i najważniejszym powodem są chyba ostatnie wydarzenia, szczególnie mord w Normandii. Trudno sobie wyobrazić, żeby raptem kilkanaście godzin po tej tragedii, a kilkadziesiąt po zamachach w Bawarii czy Nicei papież wzywał do przyjmowania muzułmańskich uchodźców.
Drugim powodem, być może, jest wiedza na temat panujących wśród polskich katolików nastrojów. Być może polskim biskupom udało się uświadomić papieża, że jego wezwania, które raz po raz wygłasza w Rzymie, przyjęte byłyby nad Wisłą z oporem i niechęcią. Na ile ta papieska wstrzemięźliwość wynika ze stałego nastawienia, a na ile jest efektem chwilowej ostrożności pokażą następne dni pielgrzymki.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.