PublicystykaPaweł Lisicki: marsz Szydło po zwycięstwo

Paweł Lisicki: marsz Szydło po zwycięstwo

- Jestem Szydło. Beata Szydło – te słowa, które zabrzmiały jak swoiste wyzwanie, stały się szybko symbolem nowej sytuacji politycznej. Beata Szydło zrozumiała to, czego nie zrozumiała Ewa Kopacz. Na pozór kariery polityczne obu pań specjalnie się nie różnią – pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Paweł Lisicki. Redaktor naczelny „Do Rzeczy” wyjaśnia, co daje Beacie Szydło ogromną przewagę nad Ewą Kopacz, dlaczego czas Kopacz już się skończył oraz, w jaki sposób „kreaturze Kaczyńskiego” udało się wykorzystać daną jej szansę.

Paweł Lisicki: marsz Szydło po zwycięstwo
Źródło zdjęć: © PAP | Marcin Obara
Paweł Lisicki

24.06.2015 | aktual.: 25.06.2015 13:26

Jarosław Kaczyński okazał się pojętnym uczniem i wyciągnął właściwe wnioski z nastrojów społecznych po wygranych przez Andrzeja Dudę wyborach prezydenckich. Polacy pokazali, że chcą zmian – to wniosek pierwszy. Wniosek drugi: ugrupowanie, które chce wygrywać musi postawić na nowe twarze. I wreszcie wniosek trzeci: polska polityka ma charakter nie pragmatyczny, ale godnościowy. Kandydat na zwycięzcę musi nieść nadzieję nowości i umieć nawiązywać z ludźmi bezpośredni kontakt. Polacy mogą wybaczyć politykom niedotrzymywanie obietnic, nie odpuszczą pogardy i buty. Zrozumiała to Beata Szydło. I to daje jej ogromną przewagę nad obecną premier, Ewą Kopacz.

Na pozór kariery polityczne obu pań specjalnie się nie różnią. Obie były zaufanymi współpracownicami prawdziwych liderów, Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego. Obie zawdzięczają wszystko ich osobistym decyzjom. W obu przypadkach też główną cnotą, jakie okazały Ewa Kopacz i Beata Szydło, była lojalność i zaufanie. Ta pierwsza dzięki Tuskowi została ministrem zdrowia, później marszałkiem Sejmu, wreszcie premierem. Jednak – i to czyni wielką różnicę – dopiero objęcie urzędu premiera sprawiło, że Kopacz musiała zacząć uprawiać samodzielną politykę.

Rzucona na głęboką wodę zupełnie sobie nie radzi. Ma ogromny kłopot z wizerunkiem – jej doradcy i ona sama nie mogą się zdecydować, kim ma ostatecznie być. Raz występuje w roli twardej, żelaznej lady, raz współczującej, empatycznej, troskliwej pani na gospodarstwie. To osobliwe rozszczepienie tożsamości było dobrze widoczne w czasie ostatniej konwencji Platformy, kiedy to pani premier w jednym zdaniu zapraszała Beatę Szydło do poważnej dyskusji o Polsce, po to, by w następnym szydzić z niej i odbierać wszelki sens swemu zaproszeniu.

Wszakże kłopotem nie jest tylko wizerunek, ale też treść i zdolność podejmowania decyzji. Kiedy w październiku ubiegłego roku Kopacz przejmowała stanowisko po Tusku, nie zadbała o zapewnienie sobie podmiotowej pozycji. Powstał rząd, którego skład był wynikiem kompromisu. Część ministrów wprowadził Grzegorz Schetyna, a część Cezary Grabarczyk, który, nim zdążył się skompromitować nadmiernym zamiłowaniem do broni palnej, uchodził za lidera największej frakcji w PO. Trzecia grupa to osobiste znajome samej premier Kopacz, jak jej pierwsza rzecznik lub pani minister spraw wewnętrznych; w przypadku tej drugiej, wielu komentatorów do dziś ma problem z zapamiętaniem jej nazwiska. Kopacz nie zrozumiała skutków afery taśmowej, nie umiała zabezpieczyć się przed obecnością nagranych w dwuznacznych sytuacjach polityków.

Kilka miesięcy temu bodajże Adam Hofman nazwał ją prowincjonalną lekarką. Wyrażał w ten sposób lekceważenie i pogardę dla przedstawicielki małomiasteczkowej Polski, której przeciwstawiał Kaczyńskiego, jako polityka o szerokich horyzontach. Dziś Ewa Kopacz zapewne marzyłaby, żeby tak właśnie postrzegali ją wyborcy: jako reprezentantkę prowincji, ludzi pozbawionych przywilejów i rozczarowanych. Nic z tego. Za sprawą spóźnionej reakcji na taśmy została zapisana do Polski ośmiorniczek, do tych, którzy za publiczne pieniądze chleją, objadają się i drwią ze zwykłych śmiertelników.

Czas Kopacz się skończył. Okazała się liderem słabym i pozbawionym przenikliwości. Reagowała zbyt opieszale i nie dość stanowczo. Gorzej. Wszystko wskazuje na to, że do tej pory nie zrozumiała dlaczego odwrócili się od niej wyborcy, czego najlepszym znakiem jest nachalne i groteskowe otaczanie się młodymi twarzami, jakby to młodość miała stać się panaceum na klęskę. Zabawnie wygląda ten wianuszek radosnych młodzieńców i ledwo dojrzałych panien, którzy mają pokazać, że PO jest partią przyszłości.

Beata Szydło to, jak mówiono w dawnej polszczyźnie, kreatura Kaczyńskiego. Tyle tylko, że, jak pokazała kampania prezydencka, umiała swoją szansę wykorzystać. Różne osoby zbliżone do PiS twierdzą, że zarówno pomysł kampanii, jak i jej przebieg, to osobiste dzieło Szydło. Umiała narzucić swoją wizję, była odporna na porady różnej maści starych wygów od pijaru, do końca konsekwentnie grała swoje. Wytrzymała presję czasu i reagowała na czas. Kiedy kilka tygodni przed pierwszą turą wydawało się, że kampania Andrzeja Dudy utknęła w martwym punkcie, nie zmieniła planów i nie rozpoczęła, jak jej ponoć niektórzy radzili, ostrej kampanii negatywnej. Podobnie razem z całym sztabem i samym kandydatem umiała wyciągnąć wnioski z przegranej przez niego pierwszej debaty prezydenckiej i właściwie przygotować go do drugiej.

Tak samo teraz: nim Ewa Kopacz przedstawiła kandydatów na rzecznika rządu i szefa kampanii parlamentarnej, Szydło już jechała autobusem na spotkania z wyborcami. Kiedy Kopacz rozwlekle i bez pomysłu usiłowała opowiedzieć w rozmowie z Piotrem Kraśko – a nie był to rozmówca szczególnie napastliwy – po co Platformie kolejne cztery lata rządów, Szydło rozmawiała ze zwykłymi ludźmi, słuchała ich żalów i frustracji i kiwając spokojnie głową powtarzała, że to wszystko, na co się skarżą jest już w programie PiS.

To oczywiście dopiero początek. Znacznie łatwiej potakiwać i wspierać rozczarowanych, znacznie trudniej faktycznie im pomóc. Łatwiej zorganizować kampanię kandydata, po którym nikt nie oczekuje zwycięstwa, trudniej rządzić, będąc premierem wyznaczonym de facto przez Jarosława Kaczyńskiego i zależnym od prezydenta Andrzeja Dudy. Dopóki PiS idzie od zwycięstwa do zwycięstwa a sondaże rosną, nie ma miejsca na niesnaski i spory.

Prawdziwym sprawdzianem będzie moment, w którym karta się odwróci. Kiedy trzeba będzie spełniać obietnice, pojawią się napięcia i ambicje zaplecza politycznego różnych ośrodków władzy, sprzeczne oczekiwania i nadzieje. To jednak jeszcze przed nami. Na razie to Szydło, Beata Szydło, dyktuje warunki gry i śmiało podąża po zwycięstwo.

Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (847)