Paweł Lisicki: dzielenie skóry na Kukizie
- Na kogo musi dziś uważać Paweł Kukiz? Największą siłą Kukiza jest sam Kukiz. I o ile nie zniszczy tego kapitału, rzucając bez zastanowienia kolejne dziwaczne pomysły, to nie musi się nikogo obawiać. Ani PiS, ani nowych sił takich, jak partia Ryszarda Petru – pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Paweł Lisicki. Redaktor naczelny „Do Rzeczy” zastanawia się nad tym, jak mogą się zachować ludzie Kukiza po dojściu do władzy, dokonuje rachunku silnych i słabych stron jego ruchu oraz wyjaśnia, dlaczego Kukizowi w dalszym ciągu sprzyja fortuna.
09.06.2015 | aktual.: 11.06.2015 11:24
Do wyborów parlamentarnych jeszcze cztery miesiące, a gorączka wywołana walką o prezydenturę nie chce opaść. Wszystko za sprawą Pawła Kukiza. Ściślej - jego oszałamiających wyników w sondażach. Nawet jeśli prognozy wskazujące zwycięstwo jego ruchu/partii są przesadzone, to zapewne od byłego rockmana będzie zależał kształt przyszłego rządu. Chyba, że wydarzy się coś całkiem nieprzewidzianego i rachityczne, rozbite PSL i SLD wczołgają się do parlamentu i dostarczą, mówiąc językiem militarnym, mięsa armatniego potrzebnego do powstania większości.
Mało to prawdopodobne. Kukiz przeto jest na ustach wszystkich. Jedni garną się do niego jak pod opiekuńcze skrzydła kokoszy, inni przemyśliwują już jak się go pozbyć, a jego wyborców przechwycić. Część znawców wieszczy, że Kukiz w starciu ze starymi wygami skazany jest na przegraną. Przypomina to przysłowiowe dzielenie skóry na niedźwiedziu, który radośnie sobie bryka, tu i ówdzie zaryczy, i bynajmniej nie chce stać się trofeum tego lub innego partyjnego myśliwego. Nie chce, ale czy nie musi?
Warto dokonać swoistego rachunku silnych i słabych stron ruchu Kukiza. Najpierw słabości. Pierwszą i najważniejszą może być swoista amorficzność jego ruchu. Dopóki Kukiz walczył o urząd prezydenta, dopóty jakość szeregów stojących za nim zwolenników i działaczy nie miała wielkiego znaczenia. Wszyscy i tak zmuszeni byli grać na przywódcę, jak jeden mąż go wspierać. Dyscyplina i posłuszeństwo wobec lidera były wymuszone przez sam charakter wyborów. Nie było miejsca na walkę frakcji, intrygi koterii, ambicje i ambicyjki jego zwolenników.
Jednak wybory do sejmu rządzą się już całkiem inną logiką. Niezależnie od tego, czy się komuś podoba czy nie, odbędą się one na przełomie października i listopada zgodnie z dotychczasową ordynacją. To zaś oznacza, że w przypadku sukcesu Kukiz wprowadzi do parlamentu może stu kilkudziesięciu, może ponad dwustu posłów. Od chwili znalezienia się w sejmie jego kontrola nad nimi będzie znacznie słabsza niż obecnie. Dziś wszyscy się do niego garną i obiecują lojalność, za kilka miesięcy tak być nie musi. Dziś drobne różnice i spory ideowe są w tle. Liczy się, cokolwiek by to nie znaczyło, wiara w zmianę. Jutro, kiedy już zasiądą w sejmowych ławach, może zacząć dominować interes grupowy i prywatny. Nie raz już Polska widziała reformatorów, którzy ledwo dorwali się do władzy przemienili się w strażników status quo – vide Platforma.
Wyobraźmy sobie, że Kukiz faktycznie wygrywa lub że przynajmniej wprowadza tylu posłów, że bez jego poparcia nie może powstać rząd. To oznacza prowadzenie negocjacji i zderzenie się pospolitego ruszenia kukizowców z machinami partyjnymi. Tak niesiony zwycięstwem Andrzeja Dudy PiS, jak i Platforma Obywatelska, to partie, które potrafiły wytworzyć w swoich szeregach karność i dyscyplinę. Są sprawnie działającymi mechanizmami. Są tam ludzie, którzy nauczyli się posłuszeństwa. Zostali skutecznie wytresowani i wiedzą już, że odejście od lidera grozi polityczną anihilacją. Takiego poczucia wielu posłów od Kukiza mieć nie będzie. Poza osobą lidera nie będzie ich spajał ani interes klasowo środowiskowy (jak PSL lub SLD), ani poczucie ideowej przynależności (jak PiS), ani wreszcie poczucie zagrożenia i strach przed odwetem (jak PO).
Jak zachowa się Kukiz, kiedy pojawi się problem równowagi budżetu i trzeba będzie zadecydować o wielkości podatków? Jak będą głosować kukizowcy w kwestii in vitro? Jaki jest ich stosunek do prywatyzacji? Są tam lewicowcy i prawicowcy, zwolennicy związków zawodowych i ich krytycy. Krótko mówiąc - tysiąc różnobarwnych kwiatów. Wszyscy mówią o potrzebie zmiany, jednak dla każdego może ona co innego znaczyć. Pytania można mnożyć. Jeśli dojdzie do koalicji z PiS, w jaki sposób Kukiz zagwarantuje sobie wprowadzenie JOW-ów? Jarosław Kaczyński wyraźnie odrzuca takie pomysły – zabawne, że chcąc zdyskredytować proponowaną przez kukizowców zmianę ordynacji zaczął twierdzić, że system większościowy… wzmacnia wodzowskość partii. To może wywołać śmiech, jednak pokazuje, że PiS na JOW-y się nie zgodzi.
Nie mniej kontrowersyjną kwestią jest sprawa finansowania partii z budżetu: o ile kukizowcy zdają się ten system odrzucać, PiS będzie go bronił. W tej sprawie racja jest po stronie Kaczyńskiego: rezygnacja z finansowania przez budżet może w polskich warunkach oznaczać jeszcze większą oligarchizację życia publicznego. Pytanie: co wybiorą posłowie Kukiza, gdy będą mieli do wyboru niezłomną walkę o JOW-y albo szansę wejścia do koalicji rządowej? W czasie krótkiej koalicji z LPR i Samoobroną PiS pokazał dużą zręczność w przejmowaniu koalicyjnych polityków. Trudno uwierzyć, że podobnie nie zachowa się wobec kukizowców. Tym bardziej, że przecież jedni i drudzy pozostają w opozycji do układu III Rzeczpospolitej.
Już teraz zresztą widać pierwsze znaki nadciągającej burzy. Wybory prezydenckie wyraźnie pokazały, że Polacy mają serdecznie dość obecnej władzy. Dlatego to między obu ugrupowaniami głoszącymi potrzebę zmiany systemu może rozegrać się zaciekła walka o pierwszeństwo. Może się okazać, że to rywalizacja między PiS a ruchem Kukiza będzie najsilniejsza i dotychczasowi nieformalni sojusznicy przemienią się we wrogów. Niemożliwe? A czy w 2004 i 2005 roku wielu przewidywało wojnę PiS i Platformy?
Ujmując to w kategoriach politycznych: zbuntowanemu elektoratowi Kukiza najbliżej jest, sądzę, do wyborców PiS. Jest zatem nieco racji w twierdzeniu, że Kukiz skradł show Kaczyńskiemu. Ten drugi tyle lat był zajadłym krytykiem obecnej władzy, że mógł oczekiwać, iż kiedy wreszcie się ona zużyje, to on będzie głównym beneficjentem rozczarowania. I na pewno będzie dążył do tego, by tak się stało. Co wcale nie oznacza, że Kaczyńskiemu się uda i że Kukiz ma się go obawiać.
O ile bowiem amorficzność, brak programu, przypadkowość ludzi są mankamentami ruchu Kukiza, to ma on też w ręku poważne atuty. Jako jedynemu od lat udało mu się wzniecić obywatelski zapał. Ludzie doskonale odróżniają oryginał od podróbki. Jest autentyczny i wierzy w to co mówi, a każde jego pojawienie się wciąż wywołuje dreszczyk emocji. Swoją pozycję osiągnął bez polityki, jest w tym sensie faktycznie niezależny.
Największą siłą Kukiza jest sam Kukiz. I o ile sam nie zniszczy tego kapitału, rzucając bez zastanowienia kolejne dziwaczne pomysły, to nie musi się nikogo obawiać. Ani PiS, ani innych nowych sił takich, jak partia Ryszarda Petru. Nikt inny nie potrafi lepiej zagrać Kukiza niż on sam. Nikt nie pokazał takiej fantazji i charyzmy. Jedyne, co może zgubić byłego rockmana to, wydaje się, nadmiar wiary w siebie i zadufanie. Na razie wyborcy wybaczają Kukizowi niemądre pomysły, łatwość rzucania oskarżeń i czasem dziwnych zwolenników. Broni go zapał, jakaś młodzieńcza naiwność i energia. Tylko jak długo?
Jak inaczej, jeśli nie sprzyjającą fortuną, wytłumaczyć osobliwą decyzję prezydenta Bronisława Komorowskiego o referendum 6 września w sprawie JOW? To się nazywa dar losu. Ta decyzja, która była gwoździem do trumny Komorowskiego, pokazała bowiem jego niestałość i koniunkturalizm, otworzyła drogę dla Kukiza, który jako jedyny tak naprawdę zainteresowany jest powodzeniem referendum.
PiS zastanawia się jak wyjść z niego bez strat, PO co najwyżej może odczuwać schadenfreude. Jedni najchętniej by referendum zbojkotowali; dla drugich jest bez znaczenia. Dla Kukiza zaś to wymarzony instrument, dzięki któremu będzie mógł zorganizować swoje pospolite ruszenie i przemienić je w armię. Zwycięstwo w referendum pozwoliłoby mu scementować ruch i zagrozić dominacji wielkich partii. A wtedy, jeśli okiełzna sam siebie, nikogo nie musi się obawiać.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski