Patrycjat, czyli starszyzna
Starszyzna jest nie po to, by ją zrzucać z drzew; to zostawmy barbarzyńcom. Winna robić swoje. Być punktem odniesienia. Mądrze kwitować głupstwa młodszych, na których dziś świecą reflektory. I niech się z nimi nie ściga. Oldboje zawsze drożej za to płacą – żyjemy wszak w kulturze newsa i pogoni za nowalijkami. A życzliwi starzy kibice też zrzędzą, że ongiś lepiej się działo.
18.12.2008 | aktual.: 18.12.2008 07:51
Bądź pozdrowiona świątecznie, starszyzno, urzędująca w... ...warszawskim Ateneum, gdzie Izabella Cywińska szaleńczo wzięła się do przeróbki sceny strupieszałych gwiazd w (również nienowy) inteligencki salon dyskusji o polityce, moralności i odpowiedzialności („Odejścia” Havla, „Trash Story” Fertacz). Wyszło, że mury stawiają opór. Że maszyneria – mentalna – zgrzyta przy każdym zadaniu trudniejszym niż komediowo-melodramatyczny banał, a nieoliwione aktorstwo zardzewiało jak stara beczka. Gorzej: że teatr zgubił umiejętność porządnego czytania przyzwoitej literatury, a widz odwykł od jej słuchania. Bądźmy jednak dobrej myśli, rewitalizacji nie robi się na pstryk.
...Narodowym, gdzie Jan Englert przebudował dom Grzegorzewskiego w fabrykę teatralnego eklektyzmu. Efekt: są pudła sakramenckie, ale i strzały w dziesiątkę. Aktorzy gimnastykują warsztat, przed zastojem skutecznie się szczepiąc; mają też szansę po staremu podobać się widowni – choćby w „Iwanowie”. Nie bez znaczenia, gdy potem trzeba dać się przeczołgać Jarockiemu czy Kleczewskiej.
...Polonii, gdzie Krystynę Jandę Bóg strzegł, że „Boga” Woody’ego Allena nie zrobiła, jak planowała, na otwarcie teatru. Antreprenerce wbrew temu, co sama zdaje się sądzić, najgorzej wychodzą teatralne rozśmieszania. Nie panuje ani nad konwencją, ani nad dobrym smakiem, a rozchichrana publiczność do reszty ciągnie rzecz na dno. Przy tym wszystkim Polonia pozostaje jednak wzorem sceny popularnej w dawnym stylu. Czerpiąc z wypracowanego kapitału zaufania, częstuje widownię i nielukrowaną współczesnością, i awangardą, i klasyką.
...wrocławskim Współczesnym, gdzie Krystyna Meissner na przekór wszystkiemu deficytową dziś ideowość (pasję, wiarę) zogniskowała w… Majakowskim. W jej widowisku odrażający jest i świat komunistycznej despotii z „Pluskwy”, i dzisiejsza medialno-widowiskowa tandeta, a fason trzyma jedynie płomienny poeta i jego spiżowe strofy. Męski, przystojny, żarliwy – i tak diablo, cudnie anachroniczny! Za nonkonformizm oraz odwagę – chapeau bas!
...Zakopanem, gdzie Andrzej Dziuk dobija z wolna ćwierćwiecza dyrektorowania Teatrem imienia Stanisława Ignacego Witkiewicza. Ostatnio sięgnął do zapomnianej powieści Andrzeja Struga, by lekko, ciepło i parodystycznie przypominać umysłowe igraszki starego inteligenckiego Zakopanego. W firmie na Chramcówkach wciąż dają herbatę i poczucie wspólnej separacji od zewnętrznej tandety. Nie do przecenienia.
...krakowskim Starym, gdzie Mikołaj Grabowski, pozwalając młodzieży najdziksze wyprawiać swawole, sam wrócił do Gombrowiczowskiego „Trans-Atlantyku”. Tym razem ciemniej i powściągliwiej, bez widowiskowych dygresji, zderzając ciężką, żałobną i wampiryczną ojczyznę z synczyzną jasną i witalną, choć z pozoru tylko. Martwe pozerstwo versus złudny miraż wolności – oto myśl spektaklu, dojrzała i gorzka, ni diabła niepasująca do dzisiejszych połajanek. Aliści w nie właśnie starszyzna nie ma powodu się pchać. Winna nas karmić sobą, ciągnąć we własne światy, problemy i obsesje, żyrując je dotychczasowym dorobkiem. To hipoteka, której lekceważyć niepodobna, nawet na tym wściekle zaślepionym rynku nowalijek.
Jacek Sieradzki