"Patos też ma swoje granice". Złe noty dla "Smoleńska" w Berlinie
Na premierę "Smoleńska" w Berlinie, zorganizowaną przez Klub Polskich Nieudaczników, przybyły tłumy. Większość osób skrytykowała film, ale i formuła dyskusji po nim, nie spotkała się u wszystkich z dobrym odbiorem.
Takich tłumów przed kinem Babylon w berlińskiej dzielnicy Mitte nie było już dawno. Polska produkcja, pokazywana pomiędzy filmami Woody'ego Allena, przyciągnęła do kina przede wszystkim Polaków mieszkających w Niemczech. - Mam już dość słuchania i czytania o czymś, czego nie widziałam - mówi Katarzyna, która od wielu lat mieszka w Berlinie. Podobnie argumentowały inne osoby, które przyszły zobaczyć film Antoniego Krauzego.
Wokół samego filmu, ale i prób zorganizowania w Berlinie jego premiery przez ambasadę RP było w ostatnich tygodniach głośno. Kolejne kina odmawiały projekcji, ambasador podobno nadal szuka miejsca, gdzie film zostanie oficjalnie pokazany. Niemieckie media nie pozostawiały na "Smoleńsku" suchej nitki. Stołeczny "Tagesspiegel" nazwał go "politycznym trashem" bez artystycznej wartości, na stronach "Tagesschau" został nawet nazwany "faworytem do tytułu najgorszego filmu roku". Niemieccy krytycy jednogłośnie podkreślali, że film jest odzwierciedleniem politycznej linii PiS, a nie próbą spojrzenia na całą sprawę z politycznym dystansem, czym zresztą od samego początku być nie miał.
Wrażenia po filmie
Jakie są jednak opinie tych, którzy nie chcą powtarzać za mediami, a sami w piątkowy wieczór obejrzeli w Berlinie film?
- Czytałam, że jest fatalny, ale o tym, co zobaczyłam, trudno nawet cokolwiek powiedzieć. To nieudolna propaganda antyrosyjska, która jest straszna i prymitywna. Nie ma żadnej akcji, żadnego sensownego dialogu - stwierdza mieszkająca od 10 lat w Berlinie Urszula.
- Nigdy nie widziałam tak złego filmu. Próbowałam doszukać się czegoś wartościowego, ale nie udało mi się. Niby wszystko było podane jak na tacy, ale trudno dla kogoś z zewnątrz, kto nie śledził tej sprawy krok po kroku, zrozumieć, o co chodzi. Zrozumiałam tylko jedno: winni są Rosjanie - mówi pochodząca z Łotwy Anna.
- Może i wstyd się przyznać, ale musiałam powstrzymywać się od śmiechu, choć w filmie mowa jest o wielkiej tragedii - przyznaje Agata.
Nie każdemu jednak udało się powstrzymać śmiech, również w momentach, które właściwie śmieszne nie były. - Patos też ma swoje granice. Jeżeli jest go za dużo i do tego jest fatalnie zagrany to staje się komiczny - argumentuje Jerzy i dodaje: "nikt przecież nie śmiał się z tragedii, tylko z tego, jak została w tym filmie pokazana".
Krytyczne opinie, zdecydowanie przeważające po filmie, zaskakujące nie są, bo Klub Polskich Nieudaczników raczej trudno podejrzewać o prawicowe sympatie i prawicową publiczność.
"To nawet nie jest propaganda"
Po filmie odbyła się dyskusja z udziałem historyka sztuki i tłumacza Piotra Olszówki oraz Philippa Fritza z "Berliner Zeitung". Dyskutanci zgodnie stwierdzili, że w przypadku "Smoleńska" trudno mówić o dziele filmowym, bo film Krauzego, ich zdaniem, na takie określenie nie zasługuje. - To dzieło pornograficzne, a nie artystyczne. Widz ma otrzymać konkretne bodźce, które prowadzą do jednego celu - skomentował Piotr Olszówka.
Philipp Fritz zaznaczył, że film Krauzego "nawet jako film propagandowy poniósł klęskę, bo wszystko jest zbyt dosłowne, podane na tacy". - Taki film nie ma sensu, bo stanowi jedynie narzędzie walki, które ma wywoływać oczekiwane reakcje u części widzów. Tylko po co, skoro ci widzowie i tak już zostali pozyskani? Ten film nie ma żadnej funkcji. Ci, którzy z nim się nie zgadzają go nie potrzebują, a ci którzy wierzą w to, co jest jego treścią, tym bardziej go nie potrzebują - podkreślał Olszówka.
Dyskutanci niemal prześcigali się w negatywnych ocenach produkcji. Rob pochodzący z Holandii, doborem zgodnych ze sobą dyskutantów jest zdziwiony. - Jaki to ma sens najpierw pokazywać film, a potem kompletnie go zmiażdżyć? To przecież nie jest żadna dyskusja. Brakowało mi kogoś, kto miałby inne zdanie. PiS jest krytykowany, że nie dopuszcza do głosu drugiej strony, ale tu też go nie było - mówi. Przyznaje jednak, że podczas projekcji również nie powstrzymał się od śmiechu. Szczególnie w miejscach, gdzie "operowano wizerunkiem wroga".
Adam Gusowski z Klubu Polskich Nieudaczników argumentuje, że były różne pomysły na to, kogo zaprosić do udziału w dyskusji. - Pojawił się również taki, by na podium obok siebie zasiadły "skrajne opcje", ale nie zrobiliśmy tego, bo wszyscy już jesteśmy zmęczeni tym krzyczeniem. Chcieliśmy spokojną rozmową z odrobiną uśmiechu zakończyć ten pokaz - tłumaczy.
To, że o dyskusję nie jest łatwo, wiadomo nie od dziś. Sympatyzująca z PiS Polka mieszkająca w Berlinie na prośbę o krótką rozmowę odpowiada: "nie, nie będę rozmawiać. Przyszłam zobaczyć, jak się tu będziecie wszyscy śmiać".
Trudno pozbyć się wrażenia, że ten wieczór niewiele zmienił. Do dialogu nie doszło. Przeciwników wersji zdarzeń przedstawionej w "Smoleńsku" film nie przekonał a i opinii tych, którzy tę wersję podzielają, nie zmienił.
Magdalena Gwóźdź, Deutsche Welle
Polecamy także:
"Smoleńsk". Film, którego w Berlinie jeszcze nie było