Patagonian Expedition Race. Polacy podejmują wyzwanie w jednym z najtrudniejszych biegów świata
• To jeden z najtrudniejszych wyścigów świata
• Jego trasę śmiałkowie muszą pokonać w dziesięć dni
• Na ekstremalną wyprawę do Chile Polacy pojadą po raz pierwszy
23.12.2015 | aktual.: 26.12.2015 10:48
Rafał, Paweł, Krystian i Agnieszka do ekstremalnego wyzwania przygotowują się od kilkunastu miesięcy. Jeżdżą na rowerze, pływają kajakami, wspinają się i biegają. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że jeśli jeżdżą na rowerach, to przy złej pogodzie, jeśli pływają kajakami - to zwykle pod prąd, a jeśli biegają, to kilkadziesiąt kilometrów dziennie.
Urozmaicone treningi mają ich przygotować do 12. edycji wyścigu Patagonian Expedition Race, uznawanego za jeden z najtrudniejszych na świecie. Podczas zawodów będą musieli pokonać kilkaset kilometrów w dziesięć dni. Na razie bliższych detali co do przebiegu trasy nie znają, szczegółowe informacje organizatorzy przekażą im dopiero 24 godziny przed startem. Rafał, który jest kapitanem polskiej drużyny i byłym żołnierzem Jednostki Wojskowej GROM, przyznaje, że w czasie Patagonian Expedition Race są pewni tylko jednego - silnego wiatru.
Polska ekipa jako Spirit of Poland rozpocznie wyzwanie w Patagonii w połowie lutego.Ta wietrzna kraina leży w Ameryce Południowej, pomiędzy oceanami Atlantyckim a Spokojnym, na terenie Chile oraz Argentyny. Krajobraz Patagonii jest zdominowany przez Andy, lodowce, jeziora, wyspy i rzeki, które, płynąc przez wyżyny, uformowały głębokie wąwozy. - Klimat Patagonii najlepiej opisać jednym słowem, jest on po prostu nieprzewidywalny. Pogoda potrafi się zmienić z letniej na zimową w ciągu kilku godzin. Zdarzają się także ulewne deszcze. Jedyna stała to bardzo silny wiatr - przyznaje Rafał.
Do Chile pojechał kilka miesięcy temu, by sprawdzić teren, w którym odbywają się zawody. Najcieplejsze miesiące to grudzień, styczeń i luty, a najzimniejsze - czerwiec, lipiec, sierpień i wrzesień. - Charakterystyczne dla Patagonii są także lasy, które rosną na zboczach gór. W czasie mojej wyprawy bardzo dużo chodziłem po lasach i nigdy, ani razu, nie trafiłem na miejsce zbliżone wyglądem do poprzedniego - mówi kapitan polskiego zespołu. Zaznacza przy tym, że podczas rekonesansu wybierał najtrudniejsze szlaki albo miejsca zupełnie dzikie. - Te turystyczne są bardzo przyjemne, ale te dzikie to już całkiem inna bajka - dodaje ze śmiechem.
Co ciekawe, przemierzając chilijskie bezdroża, można praktycznie nie dotknąć stopą ziemi. Trzeba wspinać się na powalone drzewa, których gałęzie się plączą, tworząc dziwne konstrukcje. - Patagonia jest krainą tak bardzo niepoznaną, że niektóre z terenów nie mają jeszcze ustalonych nazw. Organizatorzy wyścigu muszą je więc wymyślać sami, by umieścić napisy na mapie trasy - uzupełnia były operator GROM-u.
Spirit of Poland
- W GROM-ie służyłem od 1998 roku, a wcześniej pracowałem w Nadwiślańskich Jednostkach Wojskowych w batalionie antyterrorystycznym. Selekcję zaliczyłem za pierwszym razem - mówi Rafał. Ma 43 lata. Długo służył w zespole bojowym, walczył w Iraku i Afganistanie. W ostatnim czasie zajmował się szkoleniem kolegów z jednostki, a specjalizował w skokach spadochronowych. Wykonał ich przeszło 2 tys. Jest także jednym z pierwszych żołnierzy w naszej armii, którzy desantowali się z aparaturą tlenową z wysokości 10 tys. m.
- GROM to była moja pasja. Nie żałuję ani jednego dnia. Każdy był nowym wyzwaniem, nie było dwóch podobnych przeżyć - wspomina. Dodaje także, że ze służby odszedł ze względów osobistych - chciał więcej czasu spędzać z rodziną.
Sportem interesował się od zawsze. Najpierw trenował kulturystykę, potem uprawiał triathlon. Startował także w zawodach typu Half Ironman, wielu maratonach, zdobył szczyt Mont Blanc. O wyścigu rozgrywanym w Patagonii słyszał już kilka lat temu, ale ze względu na obowiązki służbowe nie mógł w nim uczestniczyć. Gdy zdjął mundur specjalsa i znalazł spokojniejszą pracę, postanowił wrócić do swoich wcześniejszych marzeń o ekstremalnym rajdzie po Patagonii.
Zawody odbywające się w Chile są konkurencją drużynową. Do rywalizacji stają zespoły czteroosobowe (trzech mężczyzn i kobieta lub trzy kobiety i jeden mężczyzna), dlatego Rafał musiał jak najszybciej skompletować team. Postawił na ludzi, których dobrze zna. W drużynie znaleźli się byli operatorzy GROM-u, ratownik górski oraz pracownik wojska.
Pomysłem w pierwszej kolejności zainspirował "Navala", byłego operatora jednostki. - Byliśmy w jednym zespole bojowym. Wiedziałem, że nie trzeba go ciągnąć za rękę do sportu. W Patagonii prawdopodobnie będziemy przekraczali granice swoich możliwości, a z nim robiliśmy to już wielokrotnie - dodaje Rafał. „Naval” z GROM-em był związany przez 15 lat. Większość czasu spędził na misjach. Napisał też książkę "Przetrwać Belize", o szkoleniu w dżungli. Jest organizatorem kilku wypraw trekkingowych w rejonie Annapurny w Himalajach.
Ze środowiska specjalsów wywodzi się także Krystian. Jest czynnym ratownikiem Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego oraz miłośnikiem ultramataronów i biegania po górach. Z trzema facetami do Chile już za niespełna dwa miesiące wyruszy także kobieta. Agnieszka jest pracownikiem wojska, ma 30 lat. - To wielokrotna mistrzyni Wojska Polskiego w biegach na orientację. Jest twarda, nie boi się ani zimna, ani deszczu. Ma mocny charakter i pogodne usposobienie. Stanowi świetne uzupełnienie naszego zespołu - zapewniają koledzy. To właśnie o nią panowie martwią się najbardziej. - Najpóźniej 48 godzin przed startem mogę wymienić jednego z zawodników z mojej drużyny. Ale najgorszy scenariusz to szukanie zastępstwa właśnie dla Agnieszki. Trudno byłoby znaleźć drugą taką zdeterminowaną babkę - przyznaje Rafał.
Piekielnie wyzwanie
Patagonian Expedition Race 2016 jest jeszcze wielką tajemnicą. Zgodnie z regulaminem szczegółowe informacje na temat długości i przebiegu trasy zawodnicy dostają nie wcześniej niż dobę przed startem. Oznacza to, że do tego czasu nie wiedzą, ile kilometrów będą musieli pokonać, jak zaplanować siły i jakie zabrać jedzenie.
Wyścig w Chile jest organizowany z przerwami od 2004 roku. Biorą w nim udział drużyny z całego świata. Sportowcy uznają go za piekielnie trudny, ze względu na skomplikowaną trasę, morderczy dystans, niecodzienne ukształtowanie terenu i niepewność pogody. Choć zawody odbywają się latem, to zdarza się, że uczestnicy część trasy pokonują w słońcu, a część w śniegu. Na trasie są góry, lasy, tereny piaszczyste, fiordy, jeziora, rzeki i grzęzawiska. W takich warunkach ścigają się tylko najlepsi. - Często są to sportowcy, ludzie zakręceni na punkcie dyscyplin ekstremalnych, byli żołnierze, operatorzy wojsk specjalnych - wyjaśnia Rafał. Zespoły, które walczą o najwyższe miejsca, przez pierwsze trzy dni działają po 20 godzin na dobę. Ale nie wszyscy docierają na metę. W 2013 roku wyścig skończyło jedynie 30 proc. drużyn.
Najkrótsza dotychczas trasa wynosiła ponad 500 km, najdłuższa 1100 km. Część drogi zawodnicy muszą pokonać pieszo, część rowerem, część kajakiem. To, ile kilometrów trzeba będzie biec czy jechać rowerem, zależy od organizatorów wyścigu, to oni określają długość poszczególnych odcinków. Wyznaczają na trasie także kilkanaście różnych punktów, na których muszą meldować się zawodnicy. Ci zaś podczas całego wyścigu mogą posługiwać się jedynie kompasem, zabronione jest używanie GPS-u. Można z niego skorzystać tylko w sytuacjach alarmowych, gdy trzeba wezwać pomoc. W innym wypadku jest to równoznaczne z dyskwalifikacją z zawodów.
Do tej pory w zawodach uczestniczyli m.in. Amerykanie, Francuzi, Niemcy, Hiszpanie, Kanadyjczycy, Szwajcarzy, Turcy, Urugwajczycy, Argentyńczycy oraz Brytyjczycy. I to właśnie ci ostatni wygrywali te zawody cztery razy z rzędu. Co ciekawe, nagrodą po ekstremalnym wysiłku jest zimne piwo i satysfakcja. „W wyścigu w południowej Patagonii nie było nigdy drużyny z Polski. Startowali już np. Rosjanie i Czesi, a Polaków brakowało. Przeglądając w internecie stronę organizatora, zwróciłem uwagę na to, że pośród kilkunastu flag uczestników nie było tej polskiej. Chciałbym, aby już niedługo pojawił się tam biało-czerwony symbol. To jedna z mich głównych motywacji”, przyznaje Rafał. I dodaje, że wierzy w swój zespół, doświadczenie ludzi i mocne charaktery. „Tanio skóry nie sprzedamy”, zapowiada.
Zespół Spirit of Poland trenuje od roku. Treningi podzielili na trzy etapy: wytrzymałościowy, szybkościowy i regeneracyjny. Przygotowywali się głównie w pojedynkę. - Każdy z nas ma swoje zobowiązania zawodowe i rodzinne. Ustalenie wspólnych ćwiczeń było wielkim wyzwaniem. Ale właśnie dlatego wybrałem do składu tych ludzi. Wiedziałem, że z pełną odpowiedzialnością podejdą do zadania i będą się przygotowywać sami - opisuje kapitan zespołu. Sam trenował do zawodów triathlonowych, Krystian wystartował w ultramaratonie, a Agnieszka w biegach na orientację.
Kilka miesięcy przed zawodami rozpoczęli wspólne treningi. Niedawno przejechali około 200 km na rowerze. Jeżdżą głównie pod Warszawą i trenują na stołecznej Agrykoli oraz w Puszczy Kampinoskiej. Korzystają z rowerów górskich MTB, które zostały odpowiednio dopasowane do ciała każdego z zawodników.
Najwięcej trudności sprawia zawodnikom przygotowanie do etapu kajakowego. - W GROM-ie nigdy nie płynąłem kajakiem! - wyjaśnia jeden z uczestników wyścigu. Szkolenie rozpoczęli od zajęć w Jeziorze Dziekanowskim pod Warszawą. Później przenieśli się na Kanał Żerański. Fachowego wsparcia udziela żołnierzom trenerka z klubu sportowego Spójnia. - Początki były frustrujące. Nie mogliśmy się zgrać w dwuosobowych zespołach. Pływaliśmy od lewego do prawego brzegu - opowiada zawodnik. Byli operatorzy wyjaśniają, że stosują technikę wiosłowania przeznaczoną dla długodystansowców. - Mimo że musimy pokonać kilka lub kilkanaście kilometrów w kajaku, to nie jest to spokojny rejs. Trzeba wiosłować szybko, a płynie się czasami pod prąd - mówi Rafał.
Byli gromowcy przyznają, że po takim treningu bolą przede wszystkim nogi, a nie, jak można by przypuszczać, ręce. - Dzieje się tak dlatego, że gdy wkładamy wiosło do wody, to równocześnie nogą popychamy kajak do przodu. Tam w środku są podnóżki, o które opieramy stopy. Mięśnie pracują non stop - mówi zawodnik. Najtrudniej płynąć pod prąd. W trakcie jednego z takich "wodnych" treningów, płynąc pod wiatr, kilometr pokonali w 20 minut. - To pokazuje, jak może być ciężko, kiedy np. będziemy musieli przepłynąć cieśninę Magellana - mówi kapitan.
Pływanie kajakiem to jednak nie wszystko. Drużyna spotyka się także na basenie, gdzie się przygotowuje z zajęć ratowniczych. Zawodnicy ćwiczą procedury ratunkowe na wypadek wywrócenia kajaków. Ostatnie treningi z wiosłowania Spirit of Poland odbędą na Bałtyku.
Dobry plan
Do Patagonii ekipa z Polski zabiera rowery, wiosła, kamizelki, kombinezony, systemy holownicze, sprzęt trekkingowy i osobisty do wspinaczki, a także jedzenie na dziesięć dni - batony energetyczne czy posiłki liofilizowane. Jedynie kajaki dostają od organizatora. Spirit biorą ze sobą także odzież goreteksową i wygodne, wodoodporne buty.
Czy się czegoś obawiają? - To ekscytująca sprawa i nie możemy się doczekać wyjazdu - mówią. Ale kapitan drużyny przyznaje, że najbardziej obawia się kontuzji. - Niedyspozycja jednego z zawodników oznacza dyskwalifikację drużyny - wyjaśnia. Zgodnie z zasadami zawodnicy nie mogą się rozdzielać na więcej niż 100 m. - Nie będziemy dopuszczać do takich różnic. Musimy trzymać się razem. Jak się idzie po pustkowiu, to bardzo łatwo stracić orientację i się zgubić - mówią zawodnicy.
Najważniejsze jest dobre planowanie. Gdy już poznają szczegóły trasy, będą musieli przewidzieć liczbę przystanków na posiłki i odpoczynek.
Z Polski do Chile drużyna Spirit of Poland wystartuje 10 lutego. Trzy dni później będzie rejestracja uczestników. Potem wszyscy śmiałkowie spotkają się jeszcze na sprawdzianie z technik wspinaczkowych i kajakowych. Będą musieli udowodnić organizatorom, że są dobrze przygotowani, a poziom ich umiejętności gwarantuje bezpieczne przeprowadzenie zawodów. 15 lutego, punktualnie o 15, wszyscy otrzymają mapę z wyznaczoną trasą. Start odbędzie się dzień później, czyli 16 lutego, tuż przed zachodem słońca.
Ewa Korsak, Magdalena Kowalska-Sendek, "Polska Zbrojna"